Adam Glapiński, prezes NBP i Maciej Łopiński, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP prezentują założenia ustawy. (Fot. PAP)
Dalej idące kroki jakie miałby w krótkim czasie ponieść system bankowy, zaspokajając dalszą część roszczeń „frankowiczów”, mogłyby go zdestabilizować. Pokazywały to już wyliczenia NBP i Komisji Nadzoru Finansowego. Dlatego projekt ograniczono do zwrotu spreadów, czyli różnic między kursami kupna a kursami sprzedaży walut.
– Skala obciążeń banków z tego tytułu, aczkolwiek bardzo znacząca, nie powinna doprowadzić do ich zdestabilizowania – powiedział na konferencji prasowej prof. Adam Glapiński, prezes NBP, zaznaczając że występuje na niej jako przewodniczący Komitetu Stabilności Finansowej, którego najważniejszym zadaniem jest dbanie o stabilność systemu finansowego.
Do Kancelarii Prezydenta prawdopodobnie przemówiły argumenty przedstawione już zresztą wcześniej przez prezesa KSF.
– Uwzględniliśmy sytuację, z którą mamy do czynienia po wystąpieniu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, uwzględniliśmy sytuację, jaka jest na rynku finansowym we Włoszech i innych krajach. Gdybyśmy nie uwzględnili sytuacji rynków finansowych, taka ustawa nie opłacałaby się kredytobiorcom – powiedział sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Maciej Łopiński.
Już w trakcie konferencji prasowej w Kancelarii Prezydenta ceny akcji banków na warszawskiej giełdzie wzrosły od kilku do parędziesięciu procent. Na zamknięciu akcje BZ WBK podrożały o 6,45 proc., a Getin Noble – o 23,26 proc. Złoty umocnił się do euro o 0,82 proc.
– Od pewnego czasu (w sprawie kredytów frakowych) rozsądek zaczyna przeważać – mówi Obserwatorowi Finansowemu prezes jednego z największych polskich banków.
Mimo to zapowiedziano kolejny krok, czyli przewalutowanie kredytów. Objąć ma on wszystkich (podobnie jak zwrot spreadów, a więc nie tylko „frankowiczów”), którzy zaciągnęli kredyty walutowe hipoteczne. Zasadnicze ramy przewalutowania mają być jednak dobrowolne.
– Zaczynamy od spreadów, ale na tym nie kończymy – powiedział Maciej Łopiński.
Jak mają być zwracane spready
Spready mają być zwracane wszystkim, którzy zaciągnęli kredyt hipoteczny (lub pożyczkę) indeksowany lub denominowany w walutach w okresie od 1 lipca 2000 do 26 sierpnia 2011 roku. Ta druga data to termin wejścia w życie „ustawy antyspreadowej”, która umożliwiła spłatę zobowiązań bezpośrednio w walucie. Projekt nie normuje natomiast wysokości spreadów na przyszłość.
Udzielając kredytu walutowego, banki ustalały wysokość jego wypłaty, a potem spłaty rat w oparciu o własną tabelę kursów. Różniła się ona od tabeli kursów ogłaszanej przez NBP. Kredyt udzielony w walucie wypłacany był w złotych po przyjętym przez bank kursie kupna, a spłata rat w złotych przeliczana była na walutę po kursie sprzedaży. W ten sposób kredytobiorcy wypłacono mniej: o spread „wypłatowy” – pieniędzy w złotych niż zaciągnął kredytu w walucie, a spłacał więcej: o spread „ratalny” – niż wynikałoby to z kursów NBP czy też z kursu rynkowego. Widełki te były w różnych bankach zróżnicowane od kilku do nawet parędziesięciu procent.
Po skokowym wzroście kursu franka 15 stycznia 2015 roku, kiedy szwajcarski bank centralny zaprzestał bronienia parytetu 1,2 franka za euro, 12 banków wprowadziło sześć postanowień zmniejszających obciążenia „frankowiczów”, między innymi zacieśniając spready do ok. 3 proc. Według wyliczeń Związku Banków Polskich w wyniku tych postanowień banki utraciły zyski w wysokości 1 mld zł rocznie.
W myśl prezydenckiego projektu banki musiałyby zwrócić spready powyżej 0,5 proc. odchylenia od kursów kupna i sprzedaży walut ogłaszanych przez NBP. 0,5 proc. spreadu w obie strony to „godziwe” wynagrodzenie banku za dokonanie transakcji walutowej. O obowiązku wynagrodzenia dla banku mówi zresztą Prawo bankowe i widać, że projektodawcy nie chcieli popaść z nim w sprzeczność.
Nieoficjalnie przedstawiciele banków sygnalizują, że zwrot spreadów byłby dla nich stosunkowo najmniej dotkliwym rozwiązaniem. Wysoki przedstawiciel jednego z banków mówi Obserwatorowi Finansowemu, że otwarta jest kwestia tego, jaki spread zostałby uznany za dopuszczalny. Trzeba pamiętać, że uzasadnieniem istnienia spreadu jest pokrycie kosztów transakcji wymiany walut i zabezpieczeń, a te w różnych bankach mogą być różne.
Projekt ogranicza do 350 tys. zł wartość kredytu, przy zaciągnięciu którego kredytobiorca mógłby dostać zwrot spreadu, ale jeśli kredyt wzięło np. małżeństwo limit wzrasta dwukrotnie. Ze zwrotu spreadów mają być też wykluczone kredyty inwestycyjne. Ustawa nie obejmowałaby zwrotu spreadów w przypadku kredytów zaciąganych przez przedsiębiorców, a potem rozliczanych jako koszty uzyskania przychodu.
Banki musiałyby doliczyć do kwoty zwracanych spreadów oprocentowanie w wysokości połowy odsetek ustawowych. W sumie z tego tytułu wypłaty banków dla kredytobiorców wyniosłyby 3,6–4 mld zł – wyliczyła Kancelaria Prezydenta.
– Jest to całkowity, globalny efekt zwrotu spreadów – powiedział Obserwatorowi Finansowemu zastępca dyrektora Biura do Spraw Narodowej Rady Rozwoju Przemysław Bryksa.
Wcześniejsze wyliczenia kosztu zwrotu spreadów dokonane przez NBP były znacząco wyższe. W Raporcie o stabilności systemu finansowego z lutego tego roku NBP oszacował te koszty na 9 mld zł, przy założeniu, że punktem odniesienia byłby średni kurs NBP i odsetki ustawowe w pełnej wysokości. KNF obliczyła natomiast, że koszt zwrotu spreadów wyniósłby 15,2 mld zł.
Problem polega na tym, że spread „wypłatowy”, czyli ten, którego używano przy uruchomieniu kredytu, był wyliczony raz dla kredytu, a spread „ratalny”, a więc to, co kredytobiorcy nadpłacali z każdą ratą w stosunku do kursu NBP, zmieniał się za każdą spłatą raty. Dla każdego kredytu taki spread trzeba policzyć dzień po dniu, a właściwie godzina po godzinie, bo tabele kursów w bankach zmieniały się też kilka razy dziennie. Niewykluczone, że kwoty te nie zostały w pełni doszacowane przez projektodawców.
Zwrot spreadów pomniejszałby kapitał kredytu pozostały do spłaty, a w przypadku zamkniętych kredytów gotówka byłaby wypłacana kredytobiorcom.
Dlaczego przewalutowanie trzeba odłożyć
Kancelaria Prezydenta zapewniła jednocześnie, że nastąpi przewalutowanie kredytów walutowych na złote, ale porzuciła wcześniejszy dogmat wyznaczenia „sprawiedliwego” kursu oraz przewalutowania ustawowego. Oprócz ryzyk rynkowych i makroekonomicznych narażałoby to rząd na ryzyka prawne wynikające z pozwów ze strony akcjonariuszy banków, na przykład funduszy inwestycyjnych wysokiego ryzyka specjalizującego się w takich postępowaniach.
Przypomnijmy, że od stycznia zeszłego roku powstało co najmniej kilka projektów ustawy o mniej lub bardziej korzystnym dla „frankowiczów” przewalutowaniu. Pierwszy z nich przedstawił przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak, na co banki odpowiedziały swoim kontrprojektem, który zakładał częściowe finansowanie kosztów przewalutowania przez budżet państwa.
W połowie zeszłego roku projekt przedstawiła Platforma Obywatelska. Zmierzał on do tego, żeby koszty przewalutowania w połowie poniosły banki, a w połowie kredytobiorcy. Jednak poprawka SLD spowodowała zmianę tych proporcji do 9:1 na niekorzyść banków, co kosztowałoby banki ponad 30 mld zł. To była już kwota zagrażająca ich stabilności. Ostatecznie projekt został odrzucony.
W styczniu tego roku Kancelaria Prezydenta przedstawiła kolejny projekt, posługując się właśnie kursem „sprawiedliwym”. Miał być on obliczany na podstawie specjalnego wzoru, uwzględniającego kurs z daty zaciągnięcia kredytu, wielkość spłat poniesionych już przez kredytobiorcę i kapitału pozostałego do spłaty w walucie. Ten po kursie „sprawiedliwym” miałby być zamieniony na złote.
Dotychczasowe rozwiązania napotykały na kilka zasadniczych przeszkód. Najważniejszą z nich są Międzynarodowe Standardy Sprawozdawczości Finansowej, które nakazują bankowi rozpoznać stratę od razu, gdy zaistnieją jej przesłanki. Ustawa byłaby taką przesłanką, wobec czego banki musiałby stratę natychmiast rozpoznać. Przedstawiciele Kancelarii Prezydenta mówili, że przeprowadzili dyskusję z audytorami w tej sprawie i prawdopodobnie odejście od „kursu sprawiedliwego” jest jej efektem.
KNF obliczyła, że zgodnie z MSSF w najbardziej prawdopodobnym wariancie, nie zakładającym jednak znacznego osłabienia złotego, banki musiałyby odnotować stratę 66,9 mld zł (łącznie ze zwrotem spreadów). Sześć banków miałoby całkowity współczynnik wypłacalności (TCR) niższy niż wymagane 8 proc., a łączne niedobory funduszy własnych wyniosłyby 18,6 mld zł.
W trzech bankach, gromadzących prawie 170 mld zł aktywów polskiego sektora, fundusze własne byłyby ujemne. Brakowałoby 6,3 mld zł i musiałyby upaść. Pod ryzykiem byłoby ok. 60 mld zł pieniędzy publicznych, bo banki te mają 82,2 mld zł depozytów gwarantowanych, a Bankowy Fundusz Gwarancyjny mógłby pokryć z tego 15-20 proc. Gdyby złoty jeszcze bardziej osłabił się do franka, kwoty te byłyby znacznie wyższe.
Koncepcja „dobrowolnego” przewalutowania
Wtorkowa propozycja Kancelarii Prezydenta zawiera koncepcję dobrowolnego przewalutowania kredytów. Komitet Stabilności Finansowej ma się zebrać 10 sierpnia i wyznaczyć działania, które podejmą KNF oraz Ministerstwo Finansów.
Adam Glapiński: Chodzi o to, by za pomocą działań nadzorczych doprowadzić do tego, żeby banki miały interes w dobrowolnym przewalutowaniu
– Postanowiliśmy wstrzymać na rok działania ustawowe, które przewidywałyby przymusowe przewalutowanie kredytów – powiedział Maciej Łopiński.
Obecna koncepcja polega na tym, że na walutowe kredyty mają zostać podniesione wagi ryzyka do wyższego jeszcze poziomu niż przewiduje to europejskie prawo (jest to 150 proc.), a przez to banki będą musiały na kredyty walutowe odłożyć więcej kapitału.
– Chodzi o to, by za pomocą działań nadzorczych doprowadzić do tego, żeby banki miały interes w dobrowolnym przewalutowaniu – powiedział Adam Glapiński.
Prawdopodobnie obok ewentualnego podniesienia wag ryzyka możliwe jest także nałożenie na banki dodatkowych „domiarów” kapitałowych, co KNF już raz zrobiła w ubiegłym roku w ramach II Filaru, zgodnie z zaleceniami Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego (EBA) w sprawie kredytów walutowych dla gospodarstw domowych. Chodziło o pokrycie kapitałem ekspozycji kredytowych przekraczających 100 proc. wartości nieruchomości (LtV).
W wyniku tej decyzji kilka banków najbardziej obciążonych kredytami we frankach miało zwiększyć do końca czerwca tego roku kapitały o dodatkowe bufory w wysokości w sumie 10,5 mld zł. Kilka z nich już się z tego wywiązało.
– Będziemy utrzymywać współczynniki kapitałowe o 1,5 punktu procentowego powyżej wymogów – powiedział na niedawnej konferencji prasowej Cezary Stypułkowski, prezes mBanku.
Przy założeniu, że bankom utrzymywanie pozycji we frankach przestanie się opłacać, będą bardziej skłonne do negocjacji z klientami przewalutowania ich kredytów, a restrukturyzacja zostałaby z jednej strony wymuszona ekonomicznie, a z drugiej zarysowany zostałby jej oczekiwany kształt. W tej sprawie KNF miałaby wydać odpowiednią rekomendację.
– Rekomendacja w pierwszej kolejności powinna dotyczyć klientów, którzy są w najgorszej sytuacji pod względem LtV i DtI (wskaźnik kosztów obsługi długu do dochodów) – powiedział Adam Glapiński.
Taka procedura pozwoliłaby „ominąć” zapisy MSSF, bowiem gdyby do niej doszło, strata w przypadku przewalutowania każdego kredytu rozpoznawana byłaby z osobna, kiedy podpisana zostałaby ugoda banku z kredytobiorcą, a nie działoby to jednocześnie wobec całego portfela. Pozwoliłaby zatem „rozłożyć” straty. Na jak długo?
– Sam proces będzie kontrolowany i stopniowy. Ta stopniowość, a nie jednorazowość będzie kluczem – powiedział prezes NBP, dodając, że spodziewa się, iż konkretne rozwiązania mogą zostać przedstawione w październiku.
Niewykluczone jednak, że takie rozwiązania nie uniknie konieczności dostarczenia bankom rezerw walutowych przez bank centralny, choć to także mogłoby być stopniowe.
– Bank centralny zawsze robi to, co do niego należy. Trudno się ustosunkowywać z góry do przyszłej sytuacji – powiedział Adam Glapiński.
Prawdopodobnie otwartą kwestią jest dyskusja z właścicielami polskich banków nad ich udziałem w kosztach ewentualnego przewalutowania. Spotkanie na ten temat zapowiadali kiedyś przedstawiciele KNF, ale jego rezultaty owiane są całkowitą tajemnicą. Rekomendacja Europejskiej Rady Ryzyka Systemowego (ESRB) przewiduje m.in., że nadzorca skonsolidowany, a dla większości właścicieli polskich banków jest to Single Supervisory Mechanism przy Europejskim Banku Centralnym, może nałożyć w takiej sytuacji dodatkowe wymogi kapitałowe na poziomie skonsolidowanym, a więc na matki polskich banków.
Problem kredytów we frankach spotęgowany wzmocnieniem szwajcarskiej waluty nie jest wyłącznie polskim problemem. W Austrii takie kredyty mają wartość 35,6 mld euro, we Francji – 21,2 mld euro, a w Niemczech – 14,9 mld euro. Jako pierwsze na pomysł udzielania kredytów we frankach szwajcarskich wpadły banki austriackie. Problem rozwiązany może być w jeszcze w inny sposób.
– W ocenie banku centralnego Szwajcarii frank jest silnie przewartościowany. W ocenie NBP złoty zostaje silnie niedowartościowany – powiedział prezes NBP.
Choć kredyty we frankach udzielane były średnio na ponad 25 lat a kursy walut mogą wrócić do oczekiwanej równowagi, Kancelaria Prezydenta będzie wciąż pod silną presją środowisk lobbujących za jak największym obciążeniem banków.
– Prezydent wycofał się z obietnic – ocenił na konferencji prasowej Maciej Pawlicki, przedstawiając się jako dziennikarz tygodnika „wSieci”.