Nie poprawiać dobrego produktu, czyli pouczająca historia Lego

Na początku było drewno. Później plastik, kilkanaście strategii i tyle samo osób sprawujących mniejszą lub większą władzę, zyski, inwestycje, długi, wywiady, straty i wielki renesans. Ale przez te wszystkie lata naprawdę liczył się tylko jeden element – klocek Lego.
Nie poprawiać dobrego produktu, czyli pouczająca historia Lego

Lego to jedna z najbardziej znanych marek świata. Taka, którą poznaje się we wczesnym dzieciństwie i która nie przestaje być rozpoznawalna nawet, gdy dorastamy. Jeśli dorastamy.

Jej historię postanowił odtworzyć i opisać duński dziennikarz Niels Lunde w „Lego. Jak pokonać kryzys, zawojować świat i zbudować potęgę z klocków”. Książka pokazuje drogę Lego na biznesowe szczyty. Mimo długiej historii nie jest to jednak wciągająca opowieść. Ale pouczająca.

Niels Lunde zebrał historię marki i firmy, a więc także rodziny, która ją zbudowała. Jako dziennikarz zrobił to z reporterskim zacięciem, ale w mojej opinii – nie wyszło najlepiej.

Firma Lego powstała w latach 30. XX wieku, a to oznacza, że jest o czym pisać. Opowieść zaczyna się w 1978 r., gdy kierownictwo w firmie przejmuje wnuk założyciela – Kjeld Kirk Kristiansen. Książka jest benedyktyńskim zapisem dziejów, opisem losów firmy, ze szczegółowym uwzględnieniem zapisków właścicieli i wywiadów w zakładowych gazetkach (co ciekawe, było to jedno z głównych źródeł informacji o tym, co dzieje się w korporacji).

Każda kolejna strategia – w gruncie rzeczy mająca dokładnie ten sam cel – została opisana na różne sposoby. Każde pojawiające się nazwisko nowego członka zarządu poznajemy z niemal pełnym rodowodem, ale bez wniosków, jakie to miało znaczenie dla późniejszego rozwoju lub braku rozwoju Lego. Być może duński czytelnik inaczej odbierał informację, że Iksiński przed zatrudnieniem w Lego przez 20 lat dowodził znaną firmą farmaceutyczną. Dla obcokrajowca niewiele to znaczy.

Dlaczego uznałam, że jest to książka pouczająca? Ponieważ pokazuje, że dobrego produktu poprawić się nie da, a każda próba majstrowania przy nim może go tylko zepsuć. „Ogrom nowych inicjatyw odwraca uwagę od obszaru głównego”, pisze autor.

Pod koniec lat 90. zarząd, zamiast postawić na najbardziej znany produkt – plastikowy klocek, uznał, że jest on przestarzały.

W krytycznym momencie, gdy pod koniec lat 90. firma po raz pierwszy zanotowała stratę, zarząd zamiast postawić na swój sztandarowy, najbardziej znany produkt, czyli plastikowy klocek, uznał, że jest on przestarzały. Nie dlatego, że byli to ludzie nieporadni czy brakowało im chęci albo wiedzy – przeciwnie, może byli nadgorliwi w wyznaczaniu wiekopomnych celów.

Lego miało nie być po prostu producentem zabawek – ten etap zakończył się wraz ze śmiercią założyciela firmy, który używał tylko drewna. Już jego syn, a później także wnuk snuli plany uczynienia z korporacji instytucji rozwoju intelektu. Obaj widzieli w tych klockach narzędzie, a nie tylko zabawkę. „Lego ma motywować dzieci do zdobywania nowej wiedzy i umiejętności, a zarazem wyposażyć je w odpowiednie narzędzia niezbędne w świecie jutra”. Nie rozumiała tego ani większość pracowników firmy, ani część kadry kierowniczej, i to było kolejne pole do psucia sprzedaży.

Ale niezależnie od tego, co zrobili a czego nie zrobili, klocki zawsze cieszyły się dużym zainteresowaniem. Nawet, gdy musiały zacząć konkurować z potężnym przeciwnikiem – grami video. Klocek Lego się bronił. Sam. System konstrukcyjny wymyślony pod koniec lat 40. był najsilniejszą stroną przedsiębiorstwa. Dał sukces, którego nie zdołała zniszczyć żadna z wielu, czasami przez lata budowanych, strategii.

Oczywiście, korporacja miała swoje wzloty i upadki, ich przebieg jest dokładnie opisany. Pierwszy międzynarodowy przełom, gdy upada mur berliński – otwarcie rynków postkomunistycznych, budowa parków rozrywki, a później ich sprzedaż, kryzys finansowy w roku 1997 i wielki skok sprzedaży zaledwie rok później, po podpisaniu umowy z Lucas Film na produkcję i sprzedaż zestawów „Star Wars”, kolejny kryzys na początku nowego milenium, pierwsze straty finansowe i odzyskanie tronu, zdobycie rynku USA i tak dalej i dalej.

To, czego z pewnością brakuje w tej historii, to klimat – opowieść została pozbawiona epickości. Nawet historie rodzinne są pozbawione emocji, a trudno uwierzyć, że ich nie było.

Relacje męskiej linii właścicieli były mocno złożone. Syn założyciela firmy, który zarządzał Lego w pierwszym okresie światowego rozkwitu, niemal do końca życia wtykał w firmę, zwłaszcza w fabrykę, nos i swoje trzy grosze, z czym z trudem radził sobie jego syn i następca. Konflikty między nimi są opisane tak, jakby autor – wciąż praktykujący dziennikarz – bał się użyć mocniejszych słów wobec twórców największej rodzimej korporacji.

Szkoda też, że nieustający – podobno – wyścig z Disneyem i Coca-Colą został tylko zasugerowany, bo to mógł być wyrazisty element, w całej okazałości pokazujący możliwości i światową pozycję Lego.

Autor pisał książkę półtora roku. Twierdzi, że jej główny bohater, Kjeld Kirk Kristiansen, jest niezwykłym dyrektorem generalnym, jedynym w swoim rodzaju. Szkoda, że czytelnik tego nie dostrzega. Rzeczywiście, poznajemy człowieka, dla którego firma jest najważniejsza, ale przez tych 400 stron nie udało mi się dostrzec geniuszu menedżerskiego. Widziałam raczej człowieka, który przez ponad 30 lat usiłuje wszystkich przekonać do swojej wizji.

Raz jest rozumiany i oklaskiwany, innym razem wykorzystywany ze stratą dla firmy i marki. Czytając „Lego…” odniosłam wrażenie, że korporacja rozwinęła się nie dzięki pomysłom na rozwój, lecz – mimo nich. A jeśli było inaczej – tym gorzej dla autora. Jeśli więc ktoś szuka wiwisekcji żyjącej korporacji, to ta książka go ucieszy. Fani Lego szybko się nią znudzą.

Otwarta licencja


Tagi