Niemieccy związkowcy chcą podwyżki płac

Nie chodzi o nieograniczone podwyżki, lecz najwyżej 3 proc., skorelowane ze wzrostem produktywności. Na coś takiego przedsiębiorcy mogą sobie pozwolić, bo to nie zmniejszy ich konkurencyjności i nie zmusi do redukcji zatrudnienia. Płace trzeba podnieść, żeby pobudzić popyt wewnętrzny - mówi prof. Gustaw Horn z instytutu IMK w Düsseldorfie.
Niemieccy związkowcy chcą podwyżki płac

prof. Gustav Horn

27 auta produkcja polska2

Niemiecka gospodarka rośnie szybciej niż przewidywano. Według prognoz Pańskiego instytutu wzrost PKB w 2010 r. może wynieść między 2,5 a 3 proc. Te dobre wiadomości oznaczają jednak początek sporów o to, jak podzielić te zyski. Liberalni politycy ze współrządzącej FDP chcą, by dzięki nim sfinansować choćby niewielkie obniżki podatków. Pan jednak uważa, że należy teraz podwyższać płace. Dlaczego miałaby to być lepsza propozycja?

Ponieważ mamy wielkie zaległości w kwestii wzrostu płac. W ostatnich latach rosły one w Niemczech najwolniej w całej Unii Europejskiej. To zjawisko bardzo osłabiło popyt wewnętrzny. Niska konsumpcja sprawiła, że bardzo wzrosła nadwyżka w niemieckim handlu zagranicznym, co z kolei wywołało znaczne deficyty w wymianie handlowej u naszych partnerów. W ten sposób wzmocniliśmy jeden z czynników międzynarodowej niestabilności gospodarczej. By to zmienić, konieczny jest wzrost wynagrodzeń w Niemczech.

Ile procent powinien Pańskim zdaniem wynieść wzrost płac w Niemczech?

To powinno się dziać w harmonii ze wzrostem produktywności oraz z dozwolonym poziomem inflacji ustalonym przez Europejski Bank Centralny. To daje wartość między 3 a 3,3 proc. rocznie.

To nie tak mało. Tym bardziej, że wstrzemięźliwa postawa pracobiorców co do żądań płacowych była jedną z przyczyn niemieckiego sukcesu gospodarczego w ostatnich latach i ułatwiła przedsiębiorstwom w Niemczech uporanie się z konsekwencjami kryzysu.

To samoograniczenie ze strony pracobiorców miało dwie strony. Tą lepszą były sukcesy eksportowe, o których pan mówi. Dzięki temu Niemcy mogą bardzo tanio oferować towary na światowych rynkach. Jednak gorszą stroną tego procesu było obciążenie popytu krajowego. Niemcy nadal są gospodarką dość dużej wielkości. Jeśli więc ludzie mniej kupują, bo ich nie stać, cierpi na tym cała gospodarka, a kraj rozwija się wolniej. Widać to w ostatnich 10-12 latach, kiedy wzrostu PKB Niemiec nie można nazwać wysokim.

Niektórzy z lewicowych ekspertów podają, że płace realne w Niemczech  znajdują się na poziomie lat 80. Rzeczywiście jest aż tak źle?

Tego nie mogę potwierdzić. Wiem jednak, że płace realne w Niemczech spadły w ostatnich latach. Nawet w czasach dobrej koniunktury, czyli w latach 2006-08, dochody niemieckich gospodarstw domowych nie tylko nie wzrosły, ale nieco się obniżyły.

Ale to były także konsekwencje decyzji lewicowego rządu Gerharda Schrödera.

To prawda. Wówczas wywierano presję na związki zawodowe, by ograniczały swoje postulaty płacowe. Poza tym mieliśmy wtedy relatywnie wysoką inflację, rosnące ceny surowców oraz podwyżkę podatków, w tym wzrost VAT w 2007 r. To wszystko znacznie obciążyło przychody gospodarstw domowych.

Skoro w ostatnich latach rosła w Niemczech produktywność pracowników, a ci nie otrzymywali odpowiednio wysokiej zapłaty, to do kogo trafiły te dodatkowe zyski?

W ostatnich 10-15 latach mieliśmy w Niemczech do czynienia z daleko idącą redystrybucją dochodów. Tracili na tym pracownicy, a korzystali przedsiębiorcy. Mówiąc inaczej, ci, którzy zarabiali już bardzo dużo, zaczęli dostawać jeszcze więcej, kosztem tych niewiele zarabiających. Znaczna część tych dodatkowych pieniędzy, którą przynosił wzrost produktywności, po prostu zostawała w firmach i nie trafiała do pracowników. Teraz trzeba zmienić ten trend.

Kiedy Pan jako szef instytutu bliskiego związkom zawodowym mówi, że płace powinny wzrosnąć o 3 proc., to związkowcy z pewnością będą żądać jeszcze więcej.

Oni nie mogą się domagać wiele więcej niż są w stanie osiągnąć w negocjacjach z pracodawcami. Mój apel skierowany jest głównie do polityków, którzy powinni się zatroszczyć o to, by powoli następująca poprawa koniunktury była rzeczywiście trwała, a taka może być wtedy, gdy pracobiorcy w Niemczech będą więcej zarabiać.

Jak rządzący politycy mogą wpłynąć na przedsiębiorców, by podnieśli zarobki pracowników?

W Niemczech mamy autonomię taryfową, co oznacza m.in., że organizacje pracobiorców i pracodawców wspólnie ustalają wzrost płac i wyklucza presję ze strony władz. Jeśli jednak rząd postara się o to,  by koniunktura nadal się rozwijała, powstanie otoczenie korzystne dla wzrostu płac.

Gdyby jednak Pańskie propozycje zostały zrealizowane, to czy praca w Niemczech znowu nie stanie się zbyt droga?

Nie. Przecież ja nie żądam nieograniczonych podwyżek, lecz takich, które są skorelowane ze wzrostem produktywności. Na coś takiego przedsiębiorcy mogą sobie pozwolić, bo to nie zmniejszy ich konkurencyjności ani nie zmusi do redukcji zatrudnienia.

Ale czy rozczarowanie wynikające ze zbyt wysokich oczekiwań płacowych, które jest bardzo prawdopodobne, nie wywoła niepokojów społecznych?

Nie spodziewam się ani większych protestów ani strajków. Ustalanie wysokości płac jest zawsze kwestią kompromisu i związkowcy oraz pracownicy zdają sobie sprawę z tego, że ich początkowe żądania nie będą mogły zostać w pełni spełnione.

Na wiosnę tego roku wystąpił Pan z innym apelem. Wbrew dominującej w Niemczech opinii ekonomistów ostrzegał Pan przed „paniką oszczędzania”. Czy uzdrawianie finansów publicznych, czyli ograniczanie wydatków z kas publicznych, nie jest korzystne dla niemieckiej gospodarki?

To oczywiste, że oszczędzanie nie pomaga gospodarce. Oznacza ono bowiem, że pieniądze nie dostaną się do gospodarczego krwioobiegu i przedsiębiorcy nie będą mogli zarabiać. Ja ostrzegałem przede wszystkim przed tym, by nie „zaoszczędzić na śmierć” ożywiającej się koniunktury. Jednak niemiecki pakiet oszczędnościowy na najbliższy rok  nie jest w sumie aż taki straszny i nie stanowi dla gospodarki istotnego obciążenia. Tym bardziej że ostatnie wskaźniki ekonomiczne pokazują, że da się go zrealizować. Znacznie bardziej obawiam się tego, że wszyscy w Europie chcą oszczędzać w równym tempie – nawet te kraje, które jeszcze nie wyszły z kryzysu. W konsekwencji to może dotknąć również Niemcy. Jeśli bowiem tym krajom nie uda się rozkręcić koniunktury, to nie będą one kupować niemieckich towarów.

A jeśli mimo Pańskich apeli nie dojdzie do wzrostu płac w Niemczech? Jakie to może mieć konsekwencje dla niemieckiej gospodarki?

Wtedy płace realne nadal będą spadać, a popyt wewnętrzny będzie słaby. Wówczas na nowo pojawiają się nierówności w handlu międzynarodowym, co może zagrozić przede wszystkim stabilności strefy euro.

Czyli również Polacy powinni trzymać kciuki za to, by Niemcy zarabiali więcej niż do tej pory?

Byłoby dobrze. Wtedy polskie firmy mogłyby sprzedawać więcej towarów w Niemczech.

Prof. Gustav Horn jest dyrektorem naukowym Instytutu Makroekonomii i Badań Koniunkturalnych (IMK) w Düsseldorfie.


prof. Gustav Horn
27 auta produkcja polska2
27 auta produkcja polska2

Tagi