Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Niepewny wynik starcia starej gospodarki z nową

Nowa gospodarka ściera się ze starą jak byk z niedźwiedziem. Nowa niszczy starą, lecz stara przetrwa jeszcze dziesięciolecia. Bo zatrudnia miliony ludzi, zaciągnęła zobowiązania emerytalne i – paradoksalnie – bo jest potężnie zadłużona. Długi starej z kolei pozbawiają nową źródeł finansowania.
Niepewny wynik starcia starej gospodarki z nową

Ile warta jest stara gospodarka, pokazał kryzys, który naruszył jej dwa filary. Pierwszy to źródła finansowania, a drugi – popyt. Finansowanie starej gospodarki zostało dość szybko odbudowane dzięki programom łagodzenia ilościowego i zerowym stopom procentowym. Pozwoliło jej to rolować długi i dalej się zadłużać. Ale globalne korporacje coraz bardziej przypominają zombie.

Czym jest stara gospodarka – każdy widzi. Tradycyjny przemysł korzystający z surowców kopalnych i dewastujący środowisko. Olbrzymie korporacje powstałe w ciągu ostatnich dziesięcioleci w wyniku fuzji i przejęć oraz dążeń do optymalizacji podatkowej. Są tak złożone, że zarządzanie nimi, nie mówiąc o wprowadzaniu innowacji czy transformacji, jest wyczynem porównywalnym z zatrzymaniem w miejscu Titanica.

Największy kłopot starej gospodarki to brak popytu, bo ostatecznie popyt zgłasza konsument. Dlaczego nie ma popytu? Są na ten temat różne hipotezy. Przyjrzyjmy się kilku z nich. Popyt zależy od rozporządzalnych dochodów społeczeństw i poczucia stabilności. Dochody tymczasem kumulują się w najwyższych decylach zamożności, podczas gdy te niższe wciąż muszą się liczyć z ich utratą – upraszczając myśli Branko Milanovicia. Brak popytu to także efekt zadłużenia gospodarstw domowych powstałego jeszcze przed kryzysem.

Skutek jest taki, że wartość dodana, którą przemysł (łącznie z wydobywczym, budownictwem, zaopatrywaniem w wodę, prąd, gaz itp.) wnosi do globalnego PKB, spadła z 33,4 proc. w 1995 roku do 27,6 proc. w 2014 roku – mówią dane Banku Światowego. Stara gospodarka kurczy się już od lat.

Demografia i popyt

Nadzieje na trwałą odbudowę popytu w długim horyzoncie też są niewielkie, a to z powodu zmian demograficznych. Piramida demograficzna w ciągu parędziesięciu lat bardzo silnie rozszerzy się u góry, a zawęzi u podstawy i będzie coraz bardziej przypominała swój odwrócony obraz.

Profesorowie Angel Berges i Emilio Ontiveros z Universidad Autonoma w Madrycie,  Mauro Guillen z Wharton School oraz Juan Pedro Moreno, dyrektor zarządzający działem Global Banking w firmie konsultingowej Accenture, w książce „New Era in Banking” twierdzą, że zmiana struktury demograficznej całkowicie zmieni model konsumpcji oraz strukturę globalnych aktywów. Coraz mniej ludzi będzie je akumulować, a coraz więcej dekumulować. To może wywołać szok nie tylko dla pośredników finansowych, ale także dla źródeł finansowania gospodarki.

Równocześnie stosunek do konsumpcji młodego pokolenia millenialsów, czyli urodzonych na przełomie tysiącleci, jest zupełnie inny niż niemal wszystkich powojennych pokoleń. Trwałe związki rozpoczynają znacznie później niż jakiekolwiek pokolenie w przeszłości. Jeśli decydują się na dzieci, to na jedno, najwyżej dwoje. Single w tej kohorcie stanowią znacznie większy odsetek. Odwrócona piramida będzie na dole coraz bardziej smukła.

Millenialsi nie przywiązują wagi do posiadania rzeczy, choć nie stronią od ich używania. Starają się jak najrzadziej korzystać z samochodu, a jak najczęściej z roweru, a jeżdżenie opasłym SUV-em po bezdrożach to dla nich „buractwo”. Zwracają uwagę na to, co jedzą. Nie wróży to dobrze ani producentom masowej przetworzonej żywności, ani dystrybuującym ją sieciom handlowym. Gdy z konieczności zatrzymują się w fastfoodzie, czują się jak katolik spożywający kiełbaski w Wielki Piątek.

Styl życia i styl konsumpcji

Polka M. i Francuz L. od kilku lat mieszkają w Lizbonie. M. jest przewodniczką po mieście, ale nie oprowadza zwykłych wycieczek. Zajmuje się wyłącznie ludźmi skłonnymi popatrzeć jej oczami, czyli takimi którzy chcą zobaczyć coś innego, niż się widuje na masowej wycieczce. Na tym polega wartość dodana jej biznesu. Przez kilka lat wyrobiła sobie markę i jest w stanie utrzymać się ze swojego zawodu.

L. zrobił błyskotliwą karierę w globalnej korporacji. Zanim odszedł z wyższego kierowniczego stanowiska w Singapurze, zarobił przyzwoite pieniądze. Teraz utrzymuje się pisania. Żywność kupują wyłącznie w małych sklepikach lub na pobliskim targu, starannie przebierając. Jeżdżą wyłącznie na rowerze albo chodzą piechotą. Mieszkanie, owszem, duże, kupione za pieniądze L., ale żaden mebel nie pochodzi ze sklepu, wszystkie zostały przez kogoś zrobione. L. ma samochód. Na spółkę z kolegą. Niemal go nie używają, więc myślą o tym, żeby jeszcze kogoś doprosić do konsorcjum.

Sharing economy to jedno z większych wyzwań dla tradycyjnych gałęzi przemysłu, a zwłaszcza niektórych branż. Trudno co prawda sobie wyobrazić, by kilka gospodarstw domowych korzystało, jak peerelowskim akademiku, z jednej lodówki czy kuchni, ale z kosiarki do trawy, żelazka, odkurzacza czy osiedlowej studni lub farmy wiatrowej – już tak.

O ile jeszcze kilka lat temu korporacje składające komputery czerpały ogromne marże z podłączania kabelków SATA do właściwych gniazdek, obecnie muszą poprzestać na marżach za support sieci i serwis, bo peceta każdy sobie składa sam. Być może niedługo będzie podobnie z laptopami czy nawet smartfonami. Bo takie prawa dyktuje nowa gospodarka.

Można argumentować, że M. i L. są niszowymi trendsetterami, a takie trendy obejmują co najwyżej niewielki odsetek populacji czy pokolenia. Być może. Niektórzy sądzą, że gdy się dzisiejsi millenialsi trochę się postarzeją, ich styl życia zacznie przypominać nawyki poprzednich pokoleń. Czy na pewno? Z doświadczeń ubezpieczyciela Ergo Hestia wynika, że ubezpieczenia zaczynają kupować klienci w wieku 28-35 lat, ale millenialsi nie kupują ich niemal wcale. Mają też inne charakterystyczne cechy.

– To grupa całkowicie nielojalna wobec marki czy usługodawcy. Oczekują wciąż czegoś więcej. Chcą, żeby ich traktować indywidualnie –  mówił podczas zeszłorocznego Kongresu Consumer Finance Piotr Bochenek, członek zarządu SkyCash.

Poza tym millenialsi są kapryśni, przez co narzucają dostawcom dóbr i usług szokujące tempo zmian.

– Największe wyzwanie dla usługodawcy i producenta to szybkość reakcji – mówił Mirosław Skiba, członek zarządu BZ WBK.

Dodajmy, że millenialsi są też całkowicie otwarci na innowacje, choć niektóre służą im tylko do krótkotrwałej zabawy. I nigdy nie kupują jajek, tylko szczęście kur.

Czemu są za duże, by upaść

W wyniku fuzji i przejęć ostatniego trzydziestolecia powstały gigantyczne korporacje, które – podobnie jak mówi się o bankach – są za duże, by upaść. Z kilku powodów. Pierwszy, paradoksalnie, jest taki, że są za bardzo zadłużone. Gdyby upadły i nie zrealizowały swoich zobowiązań, świat zapewne na nowo pogrążyłby się w kryzysie.

Najbardziej spektakularnym przykładem too-big-to-fail są giganty przemysłu motoryzacyjnego. Sama branża bezpośrednio wnosi 1,2 proc. do globalnego PKB, ale wraz z sieciami sprzedaży, serwisu oraz łańcuchami dostaw jest to 7 proc., czyli ponad 5 bln dolarów rocznie.

Gdy w 2009 roku zbankrutował General Motors, został poddany bail-outowi, podobnie jak wielkie banki – Citigroup czy Royal Bank of Scotland. Rząd USA uratował GM kwotą 49,5 mld dolarów, z czego przy ofercie akcji „nowego” GM w 2013 roku odzyskał 39 mld dolarów. Finansowe ramię GM – GMAC zostało zasilone 17,2 mld dolarów, a kilka lat później oferta akcji powstałego z GMAC Ally Financial przyniosła skarbowi USA 19,6 mld dolarów.

Straty podatników na całej tej operacji wyniosły blisko 8 mld dolarów. Ale to nie wszystko. Szacowane zwolnienia podatkowe i dopłaty państwa do planów emerytalnych dla pracowników GM mają wynieść ok. 45 mld dolarów w ciągu kolejnych 20 lat.

Dlaczego rząd USA zdecydował się ratować GM? Dzięki bail-outowi udało się ocalić 1,2 mln miejsc pracy. To drugi powód, dla którego wielkie korporacje są za duże, by upaść. Prawdopodobne jest również to, że w przyszłości rządy będą je nadal ratować.

Trzecim powodem jest skala zaangażowania w starą gospodarkę funduszy emerytalnych. Według raportu brokera ubezpieczeń i firmy aktuarialnej Willis Towers Watson (WTW) wartość aktywów 300 największych na świecie funduszy emerytalnych, po spadku w 2015 roku o 3,4 proc., wynosiła 14,8 bln dolarów. Wartość wszystkich funduszy w blisko 40 największych gospodarkach wynosiła 35,3 bln dolarów, a więc około połowy światowego PKB.

W strukturze aktywów największych funduszy nieco ponad 40 proc. stanowią akcje, a kolejne 40 proc. – instrumenty dłużne. W sumie bez mała 2,8 bln dolarów aktywów 300 największych  funduszy alokowane jest w instrumentach kapitałowych lub dłużnych globalnych korporacji. A równocześnie 65,9 proc. aktywów jest w posiadaniu funduszy o zdefiniowanym świadczeniu.

Bankructwa gigantów„starej gospodarki nie wchodzą w grę, gdyż oznaczałyby załamanie świadczeń dla przyszłych emerytów. Zagrożenia są jednak i tak duże, na co wskazują nie po raz pierwszy agencje europejskiej sieci bezpieczeństwa systemu finansowego, EBA, ESMA i EIOPA. Zwracają uwagę, że w środowisku najniższych stóp procentowych w historii wywiązanie się przez ubezpieczycieli ze zobowiązań o zdefiniowanym świadczeniu będzie poważnym wyzwaniem.

Gigantyczne długi gigantów

Stara gospodarka ugina się pod ciężarem długów. Wcześniejsze zobowiązania korporacjom udaje się z reguły rolować przed terminem zapadalności. Dlatego odsetek upadłości jest relatywnie niewielki, ale do starych długów dochodzą nowe.

– Skala zadłużenia państw i sektora prywatnego w ostatnim dziesięcioleciu ogromnie wzrosła – mówił podczas XIII Banking Forum Krzysztof Kalicki, prezes Deutsche Bank Polska.

Agencja ratingowa Standard & Poor’s obliczyła, że do wykupu lub refinansowania do końca 2021 roku było – na 30 grudnia zeszłego roku – 9,59 bln dolarów korporacyjnego długu. Oznacza to wzrost o zaledwie 1 proc. w porównaniu do roku poprzedniego, lecz już o 8 proc. od końca roku 2014. S&P uważa, że skala zadłużenia jest jeszcze możliwa do zarządzania, zważywszy, że 77 proc. stanowi dług o ratingach inwestycyjnych.

Równocześnie jednak amerykańskie korporacje o ocenach spekulacyjnych miały na koniec zeszłego roku 2,3 bln dolarów długów. Tylko w lutym, a więc tuż przed trzecią od kryzysu podwyżką stóp przez Fed, korporacje zadłużyły się o kolejne 17,6 mld dolarów.

– Póki stopy są niskie, póty każdy z tym sobie radzi. Jeśli stopy procentowe się podwoją (a mieliśmy już kiedyś stopy w okolicach 4-5 proc.), mogą być bardzo opłakane skutki dla sektora publicznego i prywatnego – dodał Krzysztof Kalicki.

Po marcowej podwyżce stóp przez Fed Robert Kaplan, członek głosujący komitetu FOMC i szef Fed w Dallas, powiedział, że trzy podwyżki stóp już w tym roku (a więc do poziomu 1,25-1,5 proc.) są „racjonalnym scenariuszem bazowym”.

Nieproduktywne inwestycje

Zdaniem Andrzeja Halesiaka, dyrektora Biura Analiz Makroekonomicznych Pekao, jedną z najważniejszych przyczyn słabości wzrostu gospodarczego w Europie jest właśnie zadłużenie gospodarki na nieproduktywne inwestycje poczynione w okresie przedkryzysowego boomu.

Osłabienie popytu i niskie stopy zwrotu z tych inwestycji powodują konieczność obsługi starych długów przez zaciąganie nowych. Zadłużenie przedsiębiorstw niefinansowych w strefie euro przekroczyło 100 proc. PKB jeszcze w 2008 roku i utrzymuje się wciąż na tym poziomie. To jest powód ograniczonej skłonności do podejmowania kolejnych inwestycji.

– Polityka makroekonomiczna nie jest w stanie zaadresować kwestii spuścizny przeszłości. Polityka monetarna jest nieskuteczna, jeśli chodzi o wywołanie inflacji, a równocześnie utrudnia działanie mechanizmów creative destruction, rodząc przy tym nowe ryzyka. Ekspansywna polityka fiskalna, której towarzyszy dalsze zadłużanie się, ma ograniczone i krótkotrwałe przełożenie na popyt, przyczyniając się równocześnie do wzrostu obaw o przyszłość – mówił Andrzej Halesiak na ubiegłorocznym seminarium CASE.

Creative destruction, czyli twórcze niszczenie, to siła napędowa nowej gospodarki. Podgryza starą, dekonstruuje ją, odbiera jej marże lub sprowadza je w okolice zera. Popełnia błędy, bankrutuje, nie potrafi zmonetyzować twórczych pomysłów. Daje narzędzia, które po chwili używania wydają się absolutnie niezbędne, i dostarcza ich za darmo. Rzeczy unikatowe sprzedaje za grosze. Dostosowuje koszty i marże do dochodów większości konsumentów.

Tworzy miejsca pracy, ale równocześnie niszczy te „stare”. Wśród innowacyjnych przedsiębiorców odsetek tych, które planują tworzyć nowe miejsca pracy, jest niemal dwukrotnie większy niż wśród zachowawczych – podaje raport firmy doradczej EY.

Równocześnie innowacyjni przedsiębiorcy są znacznie bardziej skłonni do organicznego wzrostu. Budują zasięg dzięki sprzedażowym platformom cyfrowym dającym nieograniczony dostęp do klientów na całym świecie. Przez cyfrowe platformy zakupowe pozyskują dostawców, niszcząc stare łańcuchy dostaw.

– Zmienia się struktura łańcuchów dostaw. Przestają być liniowe, a stają się cyfrową siecią, która służy zdobyciu przewagi konkurencyjnej w zakresie kosztu i jakości oraz szybkości i elastyczności reakcji na zmiany rynku – mówił na konferencji ING BŚK i Deloitte partner zarządzający w Deloitte Consulting Dariusz Krzeszewski.

Stara gospodarka rozpoczyna transformację, być może podobną do tej, jaka nastąpiła na początku lat 90. ubiegłego stulecia w państwach postkomunistycznych. Tempo transformacji ograniczają inercjalne struktury i dług. Ponad połowa ankietowanych przez WTW funduszy uważa, że największym strategicznym wyzwaniem jest teraz realokacja aktywów.

Andrzej Halesiak uważa, że prawdopodobnie konieczna będzie przymusowa restrukturyzacja przedkryzysowego zadłużenia. Pytanie tylko, kto miałby ponieść jej koszty.

Otwarta licencja


Tagi