Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Nowe wojny o prawo własności

Czy sprzedawca e-booka może go legalnie usunąć z naszego komputera? Czy wolno zestrzelić drona, który zagląda nam w okno? To tylko niektóre z nowych konfliktów dotyczących prawa własności. Opisują je Michael A. Heller i James Salzman w książce „Mine!: How the Hidden Rules of Ownership Control Our Lives”.
Nowe wojny o prawo własności

Kiedy kupujemy e-booka, czyli książkę w postaci pliku do czytania na komputerze albo specjalnym czytniku, możemy mieć wrażenie, że jesteśmy jego właścicielem. Jak zauważają autorzy w publikacji  (jej polski tytuł to „Moje!: Jak ukryte reguły własności kontrolują nasze życie”) największy na świecie sklep internetowy Amazon uważa inaczej.

Nie jesteśmy właścicielami elektronicznej książki, tylko kupiliśmy mocno ograniczoną licencję na korzystanie z niej. Aby zdać sobie sprawę z tego, co to znaczy, warto przypomnieć, że zdarzało się, iż Amazon usuwał ludziom z ich czytników pliki z książkami, które wcześniej kupili. Warto zauważyć, co wynika z badań, że większość z nas jest przekonanych, że kupując e-booka stajemy się jego właścicielem, tak jak w przypadku tradycyjnej książki. W efekcie klienci Amazona płacą gigantowi więcej za to, co wydaje im się, że dostają, a czego nie otrzymują. To tylko jeden z przykładów rozdźwięku między tym, co nam się wydaje, że do nas należy, a tym, czego faktycznie jesteśmy właścicielami.

Ameryka w cieniu Amazona

Cenna przestrzeń za siedzeniem

Oto autorzy przytaczają przykład niejakiej Wendi Williams, kobiety, która ostatnio leciała samolotem American Airlines z Nowego Olreanu do Północnej Karoliny. Williams odchyliła fotel, na którym siedziała. Człowiek, który za nią siedział, siedział w ostatnim rzędzie i nie mógł odchylić swojego siedzenia, by zrekompensować sobie stracone miejsce. Za to zaczął regularnie uderzać w siedzenie pasażerki siedzącej przed nim (wiemy o tym, bo zdarzenie zostało sfilmowane i trafiło do internetu). Ale powstaje pytanie: do kogo należy przestrzeń zaraz za siedzeniem, czy do osoby z przodu czy z tyłu?

Williams twierdziła, że do niej, ponieważ w samolotowym fotelu, za którego korzystanie zapłaciła, jest guzik umożliwiający jej odchylenie oparcia, a zatem – jej zdaniem – ma pełne prawo z tego korzystać. Uzasadnienie: „to jest moje, ponieważ jest „częścią” tego, co jest moje”, jest jednym z najstarszych uzasadnień prawa własności.

Jednak pasażer z tyłu także miał dobry argument: przestrzeń nad i pod jego siedzeniem należy do niego na podobnej zasadzie, na jakiej w średniowiecznej Anglii uznawano, że kto jest właścicielem ziemi, jest także właścicielem tego, co jest nad nią i pod nią. Uznanie tego tytułu do własności rodzi w sobie potężne konsekwencje gospodarcze, bo na jego podstawie na przykład właściciele ziemi w Teksasie mogą wydobywać z niej ropę i gaz.

Do kwestii własności miejsca za fotelem można podejść jeszcze od innej strony: kto pierwszy, ten lepszy. Otóż można przyjąć, że kto pierwszy zajmie przestrzeń za fotelem, to do tej osoby ona należy. Można ją zająć na przykład poprzez odchylenie fotela z jednej strony, albo poprzez otworzenie laptopa z drugiej.

Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że problem, do kogo należy przestrzeń za fotelami w samolocie jest trywialny i nie warto się nim zajmować. Ale po bliższym przyjrzeniu się, dostrzeżemy, że jest symptomem poważniejszych zjawisk gospodarczych.  Otóż konflikty o miejsce w samolocie nie stały się głośniejsze tylko dlatego, że obecnie każda awantura może zostać sfilmowana i umieszczona w internecie. Wcześniej tych problemów nie było, ponieważ między siedzeniami było wystarczająco dużo miejsca, zarówno po to, by odchylić fotel z jednej strony, jak i – by rozłożyć na przykład tackę na jedzenie z drugiej.

Ktoś mógłby powiedzieć, że problem, do kogo należy przestrzeń za fotelami w samolocie jest trywialny, ale jest on symptomem poważniejszych zjawisk gospodarczych.

Ze względu na rosnącą konkurencję między liniami lotniczymi zaczęto zmniejszać ilość miejsca między siedzeniami, tak by w samolocie zmieściło się więcej foteli. W efekcie linie lotnicze sprzedają tę samą przestrzeń, tę nad fotelem jednej osoby i tę za fotelem drugiej, dwóm pasażerom jednocześnie. Czy to jest zgodne z prawem? W 2018 r. Federal Aviation Administration odmówiła zajęcia się tą sprawą, pozostawiając ją w gestii samych przewoźników.

A ci zwykle nie zajmują jasnego stanowiska w tej sprawie, ponieważ to działa na ich korzyść. W razie niejasnej sytuacji, ludzie zwykle zdają się na zdroworozsądkowe zasady współżycia społecznego. W większości przypadków oznacza to, że pasażerowie pytają się, czy osoba z tyłu ma coś przeciwko odchyleniu przez nich fotela i robią to tylko wówczas, gdy otrzymają zgodę.

Miejsce za fotelem ma wymierną wartość. Co prawda, pieniądze rzadko zmieniają właściciela w takich sprawach, ale w jednej z ankiet trzy czwarte pytanych zgodziłoby się nie odchylać fotela, gdyby osoba siedząca z tyłu zaproponowała, że kupi im drinka albo przekąskę. Ale „chciwe” linie lotnicze nie przewidziały, że pojawią się przedsiębiorcy, którzy będą chcieli zarobić na wytworzonej przez nich potencjalnie konfliktowej sytuacji.

Obrońca kolan

Oto niejaki pan Ira Goldman założył w USA firmę, która produkuje i sprzedaje za ok. 22 dolarów urządzenie zwane Knee Defender (czyli dosłownie „Obrońca kolan”), które uniemożliwia odchylenie fotela w samolocie osobie przed nami. Jednak to urządzenie nie tylko nie rozwiązuje problemu, ale często zaostrza konflikt.

Era samotności i jej koszty

W 2014 r. niejaki James Beach, który ma ponad 180 cm wzrostu, wykorzystał Knee Defendera, by zapewnić sobie przestrzeń na kolana i laptop w czasie lotu United Ailines z Newark to Denver. Kiedy pasażerka przed nimi chciała odchylić swoje siedzenie i nie mogła tego zrobić poskarżyła się stewardessie. Ta poleciła Beachowi, by usunął blokadę. Ten nie kwapił się, by to zrobić. Zaczęła się przepychanka, w efekcie której pasażerka oblała Beacha drinkiem, a kapitan podjął decyzję o awaryjnym lądowaniu w Chicago i usunięciu z niego obojga awanturujących się pasażerów. Ucierpieli jednak też pozostali podróżni, bo lot miał 1 godzinę i 38 minut opóźnienia.

Konflikt o miejsce w samolocie pod pewnymi względami przypomina konflikt o to, czy drony mają prawo latać nad prywatnymi działkami bez pozwolenia. Mogłoby się wydawać, że tak – skoro samoloty tak robią. Jednak na przykład w 2015 r. niejaki William Merideth z Kentucky zestrzelił latającego robota wartego 1800 dolarów, uznając, że dron naruszył prawo własności jego działki, lecąc nad nią.

Konflikt o miejsce w samolocie pod pewnymi względami przypomina konflikt o to, czy drony mają prawo latać nad prywatnymi działkami.

Meredith twierdził, że robot znajdował się poniżej linii drzew, natomiast właściciel drona twierdził (co poparł filmem), że w momencie zestrzelenia był on na wysokości ok. 61 metrów nad działką. Mimo tego sędzia opowiedział się po stronie właściciela terenu i odrzucił skargę właściciela urządzenia, co sugerowałoby, że w stanie Kentucky można strzelać do dronów, które przekroczą granicę prywatnego terenu bez zgody jego właściciela.

„Mine!” to publikacja napisana przez dwóch akademickich ekspertów od prawa własności. Omówione przeze mnie fragmenty, to najciekawsza cześć książki. Pozostałe przypadki opisywane przez autorów są zdecydowanie mniej interesujące i znane z innych publikacji. By wspomnieć tu chociażby kwestię własności ziemi w Ameryce (na jakiej podstawie prawnej Europejczycy zabrali ją Indianom), czy problem praw autorskich do postaci z kreskówek Walta Disneya.

W materiałach reklamowych książka ta jest porównywana do „Freakonomi” Stevena D. Levitta i Stephena J. Dubnera, „Impulsu” Cassa R. Sunsteina i Richarda H. Thalera czy „Potęgi Irracjonalności” Dana Ariely, ale w mojej ocenie to porównanie zdecydowanie na wyrost. Zbyt mało jest w tej publikacji odkrywczych materiałów, bym mógł z czystym sumieniem polecić ją każdemu. W tej formie, jaka jest obecnie – to propozycja głównie dla pasjonatów niuansów związanych z prawem własności. Pozostali mogą ją sobie bez większej szkody darować.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Kluczowe znaczenie własności ziemi

Kategoria: Sektor niefinansowy
Kiedy w 1496 r. Jan I Olbracht przyznał liczne przywileje właścicielom ziemi, nie zdawał sobie sprawy, że pieczętuje zapóźnienie gospodarcze Rzeczypospolitej, z którego państwo nie wydobędzie się przez kolejne ponad pół tysiąclecia. Opisuje to Andro Linklater.
Kluczowe znaczenie własności ziemi