Obamacare nie każdemu może wyjść na zdrowie

Zaledwie dwa tygodnie zostały administracji prezydenta Baracka Obamy do wprowadzenia jednej z największych reform w historii Stanów Zjednoczonych: Obamacare. We wrześniu, zgodnie z ustawą, cały system musi być gotowy, bo miesiąc później rozpoczyna się rejestracja wszystkich nieubezpieczonych.

Każdemu kto nie będzie miał polisy od stycznia 2014 r. grozi kara. Osoba samotna zapłaci 95, a rodzina 285 dol. lub 1 proc. dochodów gospodarstwa domowego – tę kwotę, która jest wyższa. Rok później kara wzrasta odpowiednio do 325 i 975 dol. lub 2 proc. dochodu. A w 2015: do 695 i 2085 lub 2,5 proc.

Król, noblista i dentystka

W czerwcu 1998 r. do Los Angeles zjechało 1,5 tys. przedstawicieli 75 krajów na I Globalną Konferencję Milken Institute. Wśród uczestników byli dwaj książęta, blisko stu prezesów i wiceprezesów instytucji finansowych, 50. ekonomistów, w tym pięciu Noblistów, blisko 200. wysokiej rangi byłych urzędników rządów oraz ponad 300. menadżerów, z których każdy zarządzał portfolio o wartości większej niż 500 mln dol. Wszyscy goście otrzymali specjalne zaproszenie na dyskusję poświęconą reformie systemu opieki zdrowotnej w Stanach Zjednoczonych.

Moment na zmiany wydawał się szczególnie dogodny. W połowie 1998 r. ograniczenie wydatków w połączeniu z podwyżką podatków pozwoliło administracji w Waszyngtonie osiągnąć w budżecie nadwyżkę ok. 50 mld dol. Część ekonomistów była więc zdania, że w sytuacji gdy spadł popyt rządu na finansowanie zadłużenia, więcej kapitału może trafić na prywatne inwestycje, związane z usprawnieniem opieki zdrowotnej. Jak podkreślali prelegenci „był to ostatni moment” na naprawienie istniejącego, nieefektywnego systemu lub zbudowanie nowego od podstaw w USA.

W czasie konferencji przedstawiono wiele badań i analiz, które potwierdzały konieczność zmian. Według analityków prestiżowego Kaiser Institute, badającego efektywność systemu zdrowia, marnotrawstwo kosztowało podatników amerykańskich od 500 do 800 mld dol. rocznie. Na niepotrzebne lub fikcyjne kuracje wypływało z systemu od 200 do 300 mld dol.

W Nowym Jorku pewna dentystka wykonywała rzekomo codziennie 991 procedur z listy refundacyjnej, w sumie za ponad 1 mln dol. W niedalekim Buffalo lekarz szkolny wysłał jednego dnia 4343 uczniów na sesję terapii logopedycznej, nie badając ich ani nie sprawdzając kart zdrowia. Menadżer domów opieki społecznej, otrzymał 1,5 mln dol. subwencji na wynagrodzenia i nagrody mimo, że jego zakład miał najmniej pracowników w całych Stanach Zjednoczonych i był karany za niski poziom świadczonych usług. Według Health Department w 1997 r. blisko 25. dyrektorów takich ośrodków zarobiło rocznie po 1 mln dol., a 70. po 0,5 mln dol.

I nie były to najbardziej drastyczne przykłady wykorzystania dziur w systemie. Tymczasem już za dziesięć lat, w styczniu 2008 r., spodziewano się pierwszej fali emerytów z pokolenia baby boomers. Wraz z ich przejściem na emeryturę, jak szacowali eksperci Congressional Budget Office, wydatki na system opieki zdrowotnej miały wzrosnąć z 1,7 do 3 proc. PKB w 2009 r., natomiast w 2030 r. nawet do 8 proc.

Na dodatek, z badań instytutu JAMA Internal Medicine wynika, że urodzeni w latach 1946 – 1964 są bardziej narażeni na nadciśnienie, wysoki cholesterol, cukrzycę i otyłość niż poprzednie pokolenia. Koszt dla gospodarki? Około 1,3 mld dol. rocznie, który według ekspertów Milken Institute, „może wzrosnąć do końca dekady do 6 mld dol.”.

Jednym z uczestników konferencji był senator Edward Kennedy, który już od lat 80. przekonywał o konieczności wprowadzenia powszechnego systemu opieki zdrowotnej i obowiązku ubezpieczenia wzorem państw europejskich. Wraz z nim przyjechał do Los Angeles dr Arnold Nachmanoff, prezes Capital Advisors, przyszły bliski współpracownik prezydenta Baracka Obamy. Nachmanoff radził, żeby nowy system był oparty przede wszystkim na dwudziesto i trzydziestolatkach – udział ich składek w systemie miał być największy.

W Los Angeles żadnego konsensusu nie wypracowano. Jednak odtąd idea powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego stała się elementem kampanii Demokratów.

Szwajcarski łącznik

W połowie lutego 2010 r. do gabinetu przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi jej asystenci wnieśli trzy kartonowe pudła. Znajdował się w nich brudnopis ustawy The Patient Protection and Affordable Care Act. Przez następne trzy tygodnie, salach konferencyjnych budynku Raybourn, Republikanie i Demokraci wspólnie z ekspertami z kilku państw europejskich starali się złagodzić najbardziej kontrowersyjny element ustawy – przymusowe ubezpieczenie.

Żaden z ekspertów nie miał jednak wątpliwości, że cała konstrukcja projektu oparta jest właśnie na tym jednym elemencie. – Usuńmy przymusowe ubezpieczenie, a cała reforma legnie w gruzach – twierdził bez ogródek senator Max Baucus, jeden z autorów ustawy.

Jak tłumaczyła przewodnicząca Pelosi, ustawa była hybrydą projektu opracowanego przez zmarłego rok wcześniej senatora Kennedy’ego i programu opieki zdrowotnej funkcjonującego w stanie Massachusetts. Na jej kształt wpłynęli też eksperci, którzy przyjechali wprost ze Szwajcarii, a przywiózł ich dr Nachmanoff.

Ustawa reformując opiekę zdrowotną miała stać się też motorem gospodarki. Jej autorzy, włącznie z prezydentem Obamą, uważali, że zmniejszy bezrobocie do 5 proc. Ubezpieczeniem miało bowiem zostać objętych 50 mln nowych osób, w tym 8 mln dzieci, które nie miały dostępu do lekarza. Konieczność „obsługi” świeżo ubezpieczonych zapewniała nowe miejsca pracy nie tylko w służbie zdrowia, czy towarzystwach ubezpieczeniowych, ale też w administracji stanowej i centralnej.

Kongresmenów zdziwiło jednak, że aż 20 mln gospodarstw domowych miałoby prawo do subwencjonowanego ubezpieczenia zdrowotnego. Takie wielkości wskazywali właśnie analitycy Congressional Budget Office. O co tu chodzi? Otóż czteroosobowa rodzina na pokrycie kosztów ubezpieczenia wydałaby 960 dol. rocznie z własnego budżetu, a 11 tys. dopłaciłby budżet.

Jak twierdzili autorzy, wprowadzenie tej ustawy będzie kosztować 900 mld do 2022 r. Przeciwnicy upierali się, że koszty są znacznie wyższe. I dodawali, że w zapisach ustawy są także „ukryte nakłady”. Bo ustawa, znana powszechnie jako Obamacare, podnosi podatki. – Dwa z nich zaczęły obowiązywać w 2013 r.: 0,9 proc. od dochodu dla osób samotnych zarabiających więcej niż 200 tys. dol. i małżeństw z dochodem wyższym niż 250 tys. dol. – tłumaczy ekonomista, prof. Laurence J. Kotlikoff, autor bestsellera „The Clash of Generations”. Drugi nowy podatek, wyjaśnia, to 3,8 proc. od dochodu z zysku papierów wartościowych. Jak dodaje najlepiej byłoby gdyby rząd natychmiast zlikwidował programy subwencji Medicare, Medicaid i zlikwidował ulgę podatkową dla pracodawców, którzy wykupują pracownikom polisę ubezpieczeniową.

Jego zdaniem lepiej po likwidacji tych programów zmniejszyć obciążenia fiskalne firm, niż dopłacać do subwencji, które są marnotrawione.

Wyższa składka ubezpieczeniowa

Liczby są nieubłagane. Już w marcu 2012 r. ekonomiści Congressional Budget Office przyznali rację przeciwnikom ustawy. W ich ocenie koszt Obamacare wyniesie 2,6 bln dol. do 2022 r. – prawie trzy razy więcej niż szacowali autorzy ustawy przed głosowaniem w Kongresie w marcu 2010 r.

Jednak ekonomiści CBO twierdzą, że choć za wprowadzenie Obamacare trzeba będzie sporo zapłacić, to ustawa jednocześnie przyczyni się do redukcji deficytu budżetowego. Końcowy rachunek nie będzie więc aż tak gigantyczny.

Nie mniej w całych Stanach Zjednoczonych wzrośnie podstawowa składka ubezpieczenia.

Składka srebrna (pełna, normalna z dostępem do wszystkich usług z wyjątkiem specjalistycznych) wzrośnie od 7,6 do 58 proc. w zależności od ubezpieczyciela. Średnia podwyżka wyniesie 35 proc. Główny powód? Oferta ubezpieczenia musi, zgodnie z ustawą, „być dostępna dla wszystkich” – również chorych. A według szacunków firm ubezpieczeniowych np. na Florydzie jest blisko 3,8 mln nieubezpieczonych, z których wielu cierpi na różne choroby.

W Ohio składka wzrośnie średnio o 41 proc dla wszystkich planów. W stanie Indiana nawet o 72 proc.

Wysokość składki zależy od wieku i płci. Składka dwudziestolatków wzrośnie o ponad 60 proc. Natomiast czterdziesto i sześćdziesięciolatkowie mogą otrzymać nawet 2500 dol. dopłat rocznie. Kobieta zapłaci 284 dol. – mniej o 7 proc., a starszy mężczyzna 615 czyli o 6 proc. mniej niż przed reformą.

Zgodnie z ustawą gospodarstwa domowe, których dochód nie przekroczy 45 tys. dol. rocznie dla osób samotnych i 92 tys. dol. dla rodziny otrzymają dopłaty.

Składki tylko w części sfinansują Obamacare. Spory wkład wniosą przedsiębiorstwa farmaceutyczne. Według analityków Kaiser Institute firmy zapłacą roczny podatek do budżetu:

–          2,8 mld dol. w latach 2012 i 2013

–          3 mld dol. w latach 2014-2016

–          4 mld dol. w latach 2017 – 2018

–          2,8 mld dol. w 2019 r. i w następnych latach.

Obciążone są także firmy ubezpieczeniowe:

–          8 mld dol. w 2014 r.

–          11,3 mld dol. w latach 2015 -2016

–          13,9 mld dol. w 2017 r.

–          14,3 mld dol. w 2018 r.

Dużemu gorzej

Jak przyznają ekonomiści Gary Becker, Laurence Kotlikoff, czy Robert Reich, Obamacare wprowadziła atmosferę niepewności wśród przedsiębiorców. Dopiero dwa miesiące temu przepisy rozwiały wątpliwości co do wielkości przedsiębiorstwa, które musi wykupić pracownikom ubezpieczenia.

Dla firm, które zatrudniają mniej niż 25 pracowników zarabiających rocznie do 50 tys. dol., ustawa przewiduje subsydia w wysokości 35 proc. kosztu ubezpieczenia. A te zakłady, w których płace nie przekraczają rocznie 25 tys. dol. i zatrudniają mniej niż 10 pracowników, otrzymają pełne sfinansowanie ubezpieczeń z budżetu. Takie wyliczenia przedstawili analitycy Kaiser Institute.

W znacznie gorszej sytuacji będą pracownicy dużych firm. Wynika to zaś z faktu, że jedynym kryterium ustawodawcy przy przyznawaniu dopłat do ubezpieczenia była wielkość miejsca pracy: duży czy mały zakład.

„Dyskryminację” pracowników większych przedsiębiorstw najlepiej pokazują liczby.

Oto wyliczenia Urban Institute:

Przykład 1. Pracownik małej firmy z dochodem na poziomie ubóstwa czyli 24 tys. dol. rocznie, którego rodzina liczy cztery osoby, ma prawo do subsydium w wysokości 18432 dol. Za ubezpieczenie zdrowotne zapłaci tylko 502 dol. czyli około 2 proc. dochodu. Otrzyma też dodatkową dopłatę z budżetu w wysokości 4343 dol., dzięki której jego pracodawca, w ramach łączonego finansowania polisy ubezpieczeniowej, zapłaci tylko 166 dol. rocznie za jego ubezpieczenie.

Przykład 2. Pracownik dużej firmy, również z dochodem 24 tys. dol. rocznie. Subsydium w wysokości 18432 dol. od państwa nie dostanie. W przypadku takiego samego ubezpieczenia budżet nie dopłaci też nic pracodawcy. Wskutek zawikłanego prawa podatkowego pracownik zapłaci faktycznie o 123 dol. podatku więcej ze względu na to ubezpieczenie niż jego kolega z małej firmy, czyli w sumie 625 dol. rocznie. A ponieważ pracodawca będzie musiał sfinansować jego ubezpieczenie bez państwowej wkładki, pracownik otrzyma na rękę o 11 tys. dol. wynagrodzenia mniej niż jego kolega z małej firmy.

Jak twierdzą ekonomiści, Urban Institute, trzy czwarte pracowników z dużych firm, którym ubezpieczenie finansuje pracodawca będzie podlegać tym zmianom.

Gdyby przedsiębiorcy wycofali się z finansowania polisy dla swoich pracowników zapłacą 2 tys. dol. kary za każdego z nich.

Ustawowe paradoksy

Trudno dziś ocenić zdolność nowego systemu do kreowania miejsc pracy w długiej perspektywie. Wiadomo już, że Obamacare, a ściślej wprowadzanie ustawy, nie przyczyniło się od 2010 r. do zmniejszenia bezrobocia. W lipcu 2013 r. stopa bezrobocia utrzymywała się na poziomie 7,4 proc., a więc znacznie wyższym od 5 proc., jakie zakładał prezydent Obama. Gospodarka wykreowała tylko 162 tys. dodatkowych miejsc pracy.

W nowym prawie musi tkwić bardzo poważny błąd – alarmują ekonomiści. Dr Craig Garthwaite, Tal Gross i Matthew Notowidigdo w artykule Public Health Insurance, Labor Supply and Employment wskazują na niebezpieczeństwo odejścia z pracy co najmniej miliona osób. Tak, odejścia! Dlaczego?

Bo dotąd osobie mającej niskie dochody opiekę lekarską zapewniał pracodawca – finansował ubezpieczenie. To znaczy musiała ona podjąć pracę, aby móc korzystać z usług zdrowotnych. Obecna ustawa przewiduje subwencje w wysokości pełnej kwoty dla tych, których dochody są niższe od 200 proc. poziomu ubóstwa. Wspomniani ekonomiści prognozują, że od 530 do 940 tys. osób z tej grupy ma prawo do finansowania drogiego ubezpieczenia z budżetu. (Rzuci pracę albo jej nie podejmie – skutek będzie ten sam). A to oznacza spadek podaży siły roboczej o 0,3 do 0,6 proc.

Ponadto około 4,2 mln osób, które posiadały dotąd prywatne ubezpieczenie, na mocy nowej ustawy, będą mogły uzyskać finansowanie recept i niektórych zabiegów medycznych z programu Medicare (subwencji rządowych do lekarstw i prostych świadczeń). Jeśli wszystkie stany wprowadzą ekspansywny program Medicare, rozszerzą jego zasięg, to zarejestruje się w nim, jak przewidują ekonomiści, około 16 mln nowych ubezpieczonych.

Trudno oszacować nawet ogólny koszt takiego przedsięwzięcia. Jednak jak wyliczyli ekonomiści wzrost liczby beneficjentów o 10 proc. grozi przeciążeniem systemu.

Z raportu o zatrudnieniu Labor Department wynika, że tylko 47 proc. Amerykanów pracuje obecnie w pełnym wymiarze godzin. Ponad 8 mln zatrudnionych było na pół lub ćwierć etatu. Cześć ekonomistów uważa, że to skutek nie tylko osłabienia gospodarczego, ale też nowego prawa, Obamacare.

Ustawa była kiedyś wspaniałym pomysłem, w przyszłości będzie doskonałym rozwiązaniem – a teraz? Cóż, tego ciągle nie wiadomo.

OF

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Amerykańskie igrzyska śmierci

Kategoria: Analizy

W USA prawie tysiąc prywatnych firm ubezpieczeniowych negocjuje z lekarzami stawki za ich usługi. Przeciętny amerykański doktor to milioner, a amerykański system ochrony zdrowia jest najdroższy na świecie. Jednocześnie 30 mln ludzi nie ma tam ubezpieczenia zdrowotnego.

Amerykańskie igrzyska śmierci