(©Envato)
Tulipan – niebrzydki kwiatek, ale nic w nim specjalnego. Pod koniec sezonu cebulki są dostępne nawet poniżej złotówki, nieco więcej w przypadku bardziej ozdobnych odmian. Gdyby ktoś powiedział, że kupuje tulipana z myślą o jego odsprzedaży i zakupie domu, groziłoby mu odesłanie do specjalisty. Ale może po prostu nic nie wiemy o tulipanach (ich wartości oczywiście)? Nie to co Holendrzy w latach 30. XVII stulecia. Oni potrafili je docenić, a za niektóre okazy płacili równowartość domu. Manię podsycił wirus kwiatowy, który sprawił, że niektóre tulipany stały się piękniejsze – wielobarwne. Niestety, w pewnym momencie cena cebulek spadła o 99 proc. Była chciwość, była i fascynacja, po nich nastąpił krach. Jak to z bańkami bywa.
Weźmy kolejnego praprzodka baniek spekulacyjnych – Kompanię Mórz Południowych. Powstała w 1711 r. i zajmowała się handlem, polegającym głównie na zakupie niewolników w Afryce Zachodniej i ich sprzedaży w hiszpańskich koloniach w Ameryce Południowej. W 1720 r. rząd Wielkiej Brytanii zaczął finansować swój dług (10 mln ówczesnych funtów) za pomocą emisji dodatkowych akcji Kompanii. W zamian zaoferował jej „wieczystą rentę” oraz monopol na brytyjski handel na Morzach Południowych (w rejonie Ameryki Łacińskiej). Choć spółka osiągała średnie wyniki, inwestorów kusiła wizja gigantycznych zysków w przyszłości. Ówcześni celebryci reklamowali zakup akcji, ich wyceny rosły, a ludzie wierzyli, że będą rosnąć dalej. Wkrótce przedstawiciele wszystkich klas społecznych stali się uczestnikami rynku, a kurs akcji z poziomu 100 funtów wystrzelił do 1000 funtów. Kto nie miał pieniędzy na zakup akcji, zaciągał kredyt bezpośrednio w firmie.
Jeszcze w 1720 r. kurs akcji odbił się od psychologicznej bariery 1000 funtów, po czym zaczął spadać. Przyczyniła się do tego polityka. Niemal wszystkie porty w Ameryce, z których korzystała Kompania, należały do Hiszpanii, a Brytyjczycy właśnie toczyli z nią wojnę. Ostatecznie udało się osiągnąć porozumienie, jednak Kompania mogła wysyłać do każdego z hiszpańskich portów… jeden statek rocznie. Uruchomiło to paniczną wyprzedaż akcji, szczególnie przez inwestorów, którzy tylko w ten sposób mogli spłacić kredyt zaciągnięty na ich zakup. Rok później parlament wszczął śledztwo i ujawnił gigantyczną skalę nadużyć, co nie przeszkodziło spółce przeżyć swoich akcjonariuszy i funkcjonować nadal – zauważa Meb Faber.
W przedsięwzięcie dał się wciągnąć również Izaak Newton. W 1719 r. kupił akcje na wczesnym etapie tworzenia się bańki. Odsprzedał je z około 100-procentowym zyskiem już w 1720 r., gdy kurs podskoczył do 400 funtów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie przyjaciel fizyka, który poczekał dłużej i stał się zamożnym człowiekiem, gdy kurs wspiął się na poziom 500 funtów. Newton trochę poczekał, jednak nie wytrzymał i otworzył pozycję ponownie, gdy cena zbliżała się do 700 funtów. Akcje rosły przez jakiś czas, a potem nastąpił krach. Newton ponownie wycofał się z interesu, trzykrotnie sprzedając akcje, gdy ich kurs oscylował wokół 200–300 funtów. Na sprzedaży po krachu stracił w sumie około 20 tys. funtów. Skomentował to krótko – „mogę przewidzieć ruchy gwiazd, lecz ludzkiego szaleństwa – nigdy”. Mawiają, że do końca życia nie pozwalał używać słów South Sea w swojej obecności.
Izaak Newton swoje niepowodzenie w spekulacji skomentował krótko: „mogę przewidzieć ruchy gwiazd, lecz ludzkiego szaleństwa – nigdy”.
Jak widzimy, bańki spekulacyjne są tak stare jak rynki kapitałowe. Nie potrafią im się oprzeć nawet geniusze, szczególnie gdy dochodzi do tego efekt FOMO (ang. fear of missing out – obawa o pozostanie z boku i nieskorzystanie z pozytywnych doświadczeń innych). Nie ma nic groźniejszego niż chęć dogonienia bogacącego się przyjaciela (czy sąsiada).
Początek lat 20. XVIII w. miał szczególne szczęście do baniek spekulacyjnych. Do podobnej sytuacji doszło bowiem we Francji. Aby zapobiec bankructwu państwa, za radą szkockiego ekonomisty Johna Lawa powołano bank, nazwany późniejszy Banque Royale, który miał prawo emisji pieniądza papierowego, zabezpieczonego rządowymi zasobami kruszców. Utworzono też zależną od niego Kompanię Missisipi i przyznano jej monopol na handel z francuskimi koloniami w Ameryce Północnej, m.in. w Luizjanie. Emitowano coraz więcej papierowych pieniędzy, a kupowane za nie akcje Kompanii Missisipi były coraz droższe. W 1719 r. kosztowały 500 liwrów, a w następnym roku już 10 tys. liwrów. Wkrótce okazało się, że papierowe pieniądze nie są wymienialne na złoto, a opowieści o złocie i diamentach bogactwa Luizjany to sztuczka marketingowa. W ciągu niespełna roku cena akcji Kompanii Missisipi spadła o 97 proc. Wybuchły zamieszki, były ofiary śmiertelne, a John Law musiał uciekać za granicę.
Bańka South Sea oraz bańka Kompanii Missisipi dały początek wielu innym bańkom spekulacyjnym. Jak zauważa Meb Faber, w XX w. bańki tworzyły się niemal na wszystkim – od indeksów giełdowych w USA czy Japonii, przez dolara, funta, jen, złoto, ropę naftową aż po nikiel czy kakao. Przełom XX i XXI w. dał ponadto początek bańce internetowej, gdy wszystkie akcje związane z nowy wynalazkiem – Internetem – sprzedawały się jak świeże bułeczki.
Między 1995 a 2000 r. amerykański indeks NASDAQ, zdominowany przez spółki technologiczne, wzrósł o 400 proc., po czym do października 2002 r. spadł o 78 proc. Wiele firm nie pozbierało się po krachu. Niektóre – nieliczne – przetrwały i później potwierdziły swą wartość. Wśród nich znalazł się Amazon. Internet istotnie okazał się przełomową technologią, jednak nie znaczy to, że każda inwestycja w firmę, której nazwa kojarzyła się z Internetem, pozwalała pędzić wygodny żywot rentiera. W większości trzymanie się ich stanowiło gwarancję ruiny, a na pewno wielu siwych włosów na głowie.
Między 1995 a 2000 r. amerykański indeks NASDAQ wzrósł o 400 proc., po czym do października 2002 r. spadł o 78 proc.
Bańka na kryptowalutach?
Fascynacja nowością, niebotyczne wyceny, zaangażowanie osób niezainteresowanych na co dzień inwestycjami, żądza szybkiego zysku dzięki bańce internetowej. Czy coś nam to przypomina? Może kryptowaluty?
Nie wszystkie krypto stworzono równymi. Niektóre są całkiem poważnymi propozycjami. Twórcy innych nie ukrywają nawet, że powstały dla żartu. Nie przeszkadza to rynkowi pompować wycen w nieskończoność. Dobrym przykładem jest Shiba Inu, nieprzypadkowo nazwana jak rasa psa. Ogłoszona najpopularniejszą kryptowalutą w 2021 r. Shiba Inu swoją popularnością pod względem wyszukiwań w Google prześcignęła nawet bitcoina.
Jak podaje portal Fintech Times, we wrześniu 2020 r. kurs Shiba Inu wynosił 0,0000000003 USD, a po roku skoczył do 0,0000072 dol. Oznacza to wzrost o 2,4 mln proc. Zainwestowanie 100 dolarów we wrześniu 2020 r. przyniosłoby 2 mln dolarów po roku. Oczywiście warunkiem byłoby przetrzymanie tej waluty przez cały okres i sprzedanie jej przed pęknięciem banki, co bynajmniej nie jest łatwe. Shiba Inu przyćmiła tym samym nawet swego kuzyna dogecoina, którego wzrost między wrześniem 2020 r. a wrześniem 2021 r. wyniósł 9567 proc.
Ściśle rzecz ujmując, Shiba Inu nie jest pełnoprawną kryptowalutą, lecz tokenem. Oznacza to, że nie dysponuje własnym blockchainem, lecz korzysta z innego (w tym przypadku blockchaina ethereum). Token, stworzony przez tajemniczego Ryoshi, jest najbardziej znaną częścią środowiska, w którego skład wchodzą również leash (LEASH) i bone (BONE). Shiba Inu ma pewne praktyczne zainteresowania, choćby związane z NFT (non-fungible token), a także z systemem zdecentralizowanych finansów DeFi. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że to nie one stanowią główny bodziec wzrostu.
Przyczynia się do niego przede wszystkim charyzmatyczna postać Elona Muska i jego tweety. Wypowiedzi miliardera na portalu społecznościowym przyczyniły się do gigantycznych wzrostów kursu tokenu. Nie bez znaczenia była też coraz większa grupa jego zwolenników w Internecie – tak zwana Shib Army. Ta sieć wzajemnie wspierających się osób nakłaniających do kupowania shiby przypomina grupy inwestorów z takich portali jak Reddit, nakręcających wyceny akcji spółek memowych (czyli takich, których wartość wynika głównie z szumu w mediach społecznościowych). Jedną z nich jest Gamestop – spółka sprzedająca gry w sklepach stacjonarnych. Fundusze inwestycyjne obstawiały spadek jej akcji, jednak grupa inwestorów detalicznych skupionych wokół portalu Reddit doprowadziła do ich gwałtownego wzrostu.
Jak zauważył Sean Williams, dogecoin jest akceptowany jedynie przez 1700 firm na całym świecie (dane z października 2021 r.). Co więcej, osiągnięcie tego poziomu zajęło osiem lat. Co jednak z Shiba Inu? Tę kryptowalutę akceptuje jedynie niecałe 90 firm. Jak więc zauważa Williams, w przypadku memowych kryptowalut płacimy za coś, czego użyteczność poza giełdami kryptowalut jest znikoma.
Kolejnym problemem związanym z Shiba Inu jest czas trzymania tej kryptowaluty w portfelu przez traderów. Średnio wynosi on sześć dni – jak wynika z danych Coinbase. W teorii trzymanie Shiba Inu przez rok pozwoliłoby się ogromnie wzbogacić pomimo niskich nakładów. Ilu jednak jest takich shiba-milionerów, którzy wytrzymali szaloną zmienność kursu tej kryptowaluty?
Bitcoin – cyfrowe złoto czy kolejna bańka?
Mówimy o kryptowalutach memowych, czy jednak bańką spekulacyjną nie jest również sam „król” kryptowalut – bitcoin? Wzrost jego wartości może wprawić w osłupienie, podobnie jak wahania kursu.
W 2009 r., po wprowadzeniu do obrotu bitcoin kosztował 0,09 dolara., a do końca 2016 r. jego wartość przekroczyła 900 dolarów. Na koniec 2020 r. cena skoczyła do 29 tys. dolarów, a 7 listopada 2021 r. osiągnęła 67 549,14 dolarów, a więc historyczne maksimum. Nie zapominajmy jednak, że cena trzykrotnie odnotowała spadek o 80 proc.
Szczególne zdumienie budzi postrzeganie bitcoina jako „magazynu wartości” i „zabezpieczenia przez inflacją”. Zwolennicy tej tezy powołują się na ograniczoną podaż kryptowaluty. Skoro bowiem – przekonują – bitcoinów nigdy nie będzie więcej niż 21 mln, to siłą rzeczy jego wartość musi rosnąć. Sęk w tym, że ograniczona podaż nie wystarczy do wzrostu wycen. Niezbędna też jest użyteczność danej rzeczy, która czyni ją wartościową w oczach ludzi. O ile w przypadku pieniądza fiducjarnego jest nią funkcja prawnego środka płatniczego, a w przypadku złota choćby tradycyjne zastosowanie jubilerskie i przemysłowe, o tyle bitcoin raczej nie ma wartości.
Przeciwnie, pojawiają się obawy, że cały proces związany z bitcoinem przynosi więcej szkody niż pożytku. Jon Huang, Claire O’Neill i Hiroko Tabuchi na łamach „New York Times” zauważają, że wytwarzanie bitcoina pochłania około 91 terawatogodzin (91 mld kWh) energii rocznie. To więcej, niż wykorzystuje Finlandia, licząca 5,5 mln mieszkańców. Zapotrzebowanie na energię z powodu tzw. wydobycia bitcoinów zwiększyło się w ciągu ostatnich pięciu lat aż dziesięciokrotnie i szacuje się, że obecnie stanowi aż pół procenta zużycia energii elektrycznej na świecie.
Co więcej, kurs bitcoina jest skorelowany z rynkiem akcji i szczególnie silnie reaguje na zapowiedzi zmian stóp procentowych. Jak przypomina Matthew Fox, w czwartym kwartale 2018 r. amerykańskie akcje spadły o niemal 20 proc. wskutek jastrzębiej polityki Fedu oraz oznak spowolnienia gospodarczego. Bitcoin zareagował tak samo, tylko znacznie silniej, spadł bowiem o 50 proc. Podobnie było na początku pandemii COVID-19 (luty – marzec 2020 r.), gdy amerykańskie akcje spadły o 34 proc., a bitcoin niemal o 50 proc. Również na początku 2022 r., gdy obawiano się wzrostu stóp procentowych w USA, indeks S&P 500 spadł o ponad 6 proc. od początku roku, a bitcoin o ponad 19 proc. (stan na 31 stycznia).
Bitcoin jest słabym zabezpieczeniem w sytuacji niepewności na rynkach akcji, ponieważ jest z nimi skorelowany. Tobias Adrian, Tara Iyer i Mahvash S. Qureshi na blogu Międzynarodowego Funduszu Walutowego zauważają, że przed pandemią bitcoin nie był skorelowany z indeksem S&P 500. W okresie 2017–2019 wskaźnik korelacji wynosił 0,01, lecz w latach 2020–2021 wzrósł do 0,36. Akcje i kryptowaluty potraktowano najwyraźniej jednakowo, jako ryzykowne aktywa korzystające na ekspansji monetarnej. Widmo jakiegokolwiek zacieśnienia polityki pieniężnej przyczynia się do ich osłabienia.
Akcje i kryptowaluty potraktowano jednakowo, jako ryzykowne aktywa korzystające na ekspansji monetarnej. Widmo zacieśnienia polityki pieniężnej przyczynia się do ich osłabienia.
Część analityków bardzo ostro wypowiada się o wartości bitcoina. Zdaniem Taleba obecne wzrosty kursu bitcoina są groźniejsze od bańki internetowej. Spółki dotcom oferowały przynajmniej nadzieję na dywidendy czy wykup akcji w celu ich umorzenia, w przypadku bitcoina jest to niemożliwe. Bitcoin jest technologią, która jak 99,9 proc. innych wynalazków zostanie w końcu zastąpiona przez coś nowego i lepszego. Trudno w tej ostatniej kwestii nie zgodzić się z Talebem – niemal co chwila powstają kolejne kryptowaluty, a część z nich już osiągnęła wyższość nad bitcoinem. Wydaje się, że niektóre z nich mają lepsze zastosowania i perspektywy nie tylko od memowych kryptowalut, lecz nawet od bitcoina, który powoli staje się „dziadkiem” .
Z kolei Paul Krugman w tekście opublikowanym 27 stycznia 2022 r. na łamach „New York Times” przytacza wyniki badań, z których wynika, że w USA 55 proc. osób inwestujących w kryptowaluty nie ma dyplomu koledżu. Jego zdaniem to nie powód do świętowania. Kryptowaluty narażają tych ludzi na ryzyko, z którego nie do końca zdają sobie sprawę. A z racji niezależności od fundamentów „kryptowaluty są niemal tak ryzykowne, jak tylko aktywa mogą być”. Między innymi dlatego, zdaniem noblisty, sytuacja z bitcoinem przypomina doświadczenia z kredytami subprime (bańka, która pękła w 2007 r., wywołując kryzys finansowy).
Skrajnie tani pieniądz a bańki
Rok 2021 przyniósł niespotykaną wręcz ekspansję baniek spekulacyjnych. Aktywa (o ile w ogóle można je tak nazwać) pozbawione większej wewnętrznej wartości zostały napompowane do rozmiarów wcześniej niespotykanych. Jednym z powodów było oczywiście potężne zwiększenie płynności systemu finansowego przez amerykański bank centralny. Najlepiej obrazuje to bilans Fed.
Gigantyczny wzrost ilości pieniądza w obiegu w połączeniu z siłą mediów społecznościowych przyczynił się do wzrostu wycen na skalę niespotykaną chyba nigdy wcześniej. Teraz jednak sytuacja się zmienia. Część banków centralnych podwyższyła stopy procentowe, część zaczyna głośno o tym mówić, co wystarczy, by wywołać wyprzedaż na rynkach. W efekcie ten balon „pęka”. Tylko w styczniu 2022 r. kurs bitcoina spadł o ponad 19 proc., co powiększyło straty z końca ubiegłego roku. Jego wycena z 31 stycznia wynosiła około 38,5 tys. dolarów, czyli około 30 tys. poniżej historycznego maksimum z października 2021 r. Bitcoin znajdował się zatem około 50 proc. poniżej swojej najwyższej wartości. W przypadku Shiba Inu różnica ta na koniec stycznia wynosiła około 75 proc. Zjawisko pompowania wycen nie ominęło też rynków akcji – szczególnie tych typu growth czy akcji memowych. Gwiazda pandemii – fundusze ARK, oferujące innowacyjne, ale niekoniecznie zyskowne akcje – utraciły znaczną część wzrostów, a ich wyniki spadły do poziomów notowanych w 2020 r.
Jak stwierdził John Templeton (twórca fundacji przyznającej słynną nagrodę), cztery najbardziej niebezpieczne słowa brzmią: „tym razem jest inaczej”. Dysponujemy latami doświadczeń, danymi historycznymi, radami mędrców i mogłoby się wydawać, że bańki spekulacyjne to już przeszłość. Nic bardziej mylnego. Internet, instrumenty z historią błyskawicznych zysków, napływ nowych pokoleń niepamiętających bessy zrobią swoje. Bańki zostaną z nami na dobre i na złe tak długo, jak długo będą istniały rynki kapitałowe. Chciwość wielu doprowadzi do ruiny, choć od czasu do czasu ktoś nawet zarobi.
Tekst powstał w celu edukacyjnym i rozrywkowym. Nie jest rekomendacją inwestycyjną.