Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Orbán polaryzuje Węgry i Węgrów

Polityka i działania Victora Orbana opisane przez Bogdana Góralczyka, dyplomatę, wykładowcę, byłego ambasadora, wzbudziły wielkie emocje naszych czytelników i zapoczątkowały szerszą dyskusję. Sytuacja nad Dunajem jest coraz bardziej napięta, dlatego wracamy do kwestii zmiany Konstytucji i skutków tego rozwiązania, zachęcając do dzielenia się opiniami także tym razem.
Orbán polaryzuje Węgry i Węgrów

Premier Victor Orban z Hermanem van Rompuyem, szefem Rady Europejskiej. (CC By-NC-ND European Parliament)

1 stycznia 2012 r. przestała istnieć Republika Węgierska. Na mapie zmian nie ma, ale w mentalności węgierskiej to ważna cezura. Na mocy dyktatu wielkich mocarstw po I wojnie światowej, powtórzonego po II wojnie, Węgrzy masowo znaleźli się w państwach ościennych. W ich rozumieniu Węgry to pojęcie szersze: są one tam, gdzie mieszkają ludzie mówiący po węgiersku.

Zmiana nazwy państwa następuje w wyniku przyjęcia nowej Konstytucji oraz blisko 30 ustaw okołokonstytucyjnych, które zasadniczo zmieniają ustrój polityczny i gospodarczy państwa. Pakiet tych ostatnich przyjmowano w specyficzny sposób: w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia oraz na dzień przed Sylwestrem. Choć opozycja protestowała, a nawet wyszła na ulice, korzystająca z konstytucyjnej większości w parlamencie Partia Obywatelska – Fidesz przekuła swą wolę w nowe prawo. Jak zapowiadała, rzeczywiście dokonano zmiany systemu.

Dlaczego Orbán jest popularny

Pisze się i mówi o partii Fidesz, ale każdy obserwator wie, że nie byłoby jej bez charyzmatycznego lidera Viktora Orbána. To jego wizje są teraz wprowadzane w życie. Co zaproponował on Węgrom, że dali mu mandat i przyzwolenie na dokonanie tak głębokich zmian?

Przede wszystkim, Orbán zagrał na tzw. syndromie Trianon, a więc powszechnej świadomości, że kraj był kiedyś brutalnie potraktowany przez wielkich tego świata. Pachnąca nacjonalizmem, choć zawieszona w patriotycznej frazeologii koncepcja znalazła odzwierciedlenie już preambule do nowej Konstytucji, która odwołuje się do Korony świętego Stefana, pierwszego króla i założyciela państwa oraz pierwszych słów hymnu – „Boże, zbaw Węgrów..”.

Drugi element, to bezpardonowy atak na rządzących przez poprzednie 8 lat (2002-2010) socjalistów i liberałów, którzy w ocenie Orbána sprzeniewierzyli się głoszonym hasłom i ideałom i wcale nie dali Węgrom wolności, lecz „nowe uzależnienie” – od obcych kapitałów i interesów, a przy okazji bogacili się sami, podczas gdy kraj popadł w ruinę, czego dowodem była konieczność zaciągnięcia jesienią 2008 r. pożyczki od zachodnich instytucji finansowych w wysokości 25 mld dolarów.

Ta optyka sprawiła, że Fidesz wygrał w cuglach nie tylko wybory parlamentarne, ale w pół roku później także samorządowe. Większości obywateli podobały się hasła, umiejętnie dozowane w przejętych szybko przez rząd mediach elektronicznych, mówiące o „oskubaniu giełdowych rekinów”, „puszczeniu skorumpowanych socjalistów w skarpetkach”, napiętnowaniu gospodarczych przekrętów (od lokalnych, po wielkie, np. wokół stołecznego metra).

Kolejne przedsięwzięcia, takie jak przejmowanie wielkich zakładów pod kontrolę państwa, nałożenie dodatkowych „podatków kryzysowych” na obce banki, transnarodowe korporacje czy wielkie centra handlowe też miały społeczne przyzwolenie, a nawet poklask. Na tej fali nie było nawet większego społecznego oporu wobec przejęcia przez państwo prywatnych funduszy emerytalnych (o wartości szacowanej na 13-14 mld euro). Chwalono też rząd, gdy wymusił na bankach, by częściowo pokrywały koszty kredytów hipotecznych, masowo (ok. 700 tys. w 10-milionowym kraju) zaciąganych w poprzednim okresie w szwajcarskich frankach, teraz o wiele kosztowniejszych z racji zmiany kursów walut.

Rozbitej i rozproszkowanej opozycji, mówiącej o „autorytarnych zakusach” premiera, jego arbitralności, arogancji, pysze i bucie władzy, początkowo nikt, poza stołeczną inteligencją nie słuchał. Powszechne odczucie było takie, że Orbán chce i robi dobrze. Patrząc na kryzys strefy euro czy wydarzenia w Grecji, akceptowano słowa premiera, gdy najpierw przeciwstawił się MFW i Komisji Europejskiej, a potem mówił w parlamencie o kryzysie Zachodu. Akceptowano jego słowa zapisane w tomie „Ojczyzna jest jedna”: „Prowadzona na siłę modernizacja wszędzie poniosła porażkę i przyniosła jedynie bezrobocie, nieszczęście i kryzys”.

Dlaczego Orbán jest skuteczny

Jak to się stało, że Węgrzy pozwolili w ciągu półtora roku zmienić system – na bardziej scentralizowany, mniej demokratyczny, w istocie autorytarny, bo prowadzony pod dyktando premiera i jego akolitów? W czym tkwi przyczyna skuteczności Orbána?

Odpowiedzi jest co najmniej kilka. Pierwsza formuła jest prosta i dosłownie wypowiedziana przez premiera podczas – króciuteńkiej – debaty parlamentarnej nad nową ustawą zasadniczą: „większość ma zawsze rację”. A więc populizm, rozumiany tak, iż wsłuchuje się w vox populi i dostosowuje do niego swe decyzje i działania.

Druga metoda jest równie jasna. Ta też została zapisana w tomie „Ojczyzna jest jedna”: „Podstawą i fundamentem wszystkiego są silne Węgry”. Państwo i jego rząd mają być silne, scentralizowane, bronić narodowych interesów i suwerenności, nawet w ramach Unii Europejskiej.

Trzeci element w tej układance, to nostalgia za silnym, charyzmatycznym liderem, który wreszcie da skołatanemu narodowi nadzieję, wyprowadzi go z głębokiego kryzysu. Innego, poza Orbánem, w 2010 r. Węgrzy nie znaleźli. Tym samym potwierdza się sprawdzona zasada, iż kryzys gospodarczy sprzyja charyzmatycznym przywódcom, a zarazem daje społeczne przyzwolenie na poszukiwanie nieortodoksyjnych metod i działań, także tych o charakterze niedemokratycznym, czy wręcz autorytarnym.

Victor Orbán premierem już był, w latach 1998-2002. Wtedy pokazał, jakim jest liderem. Jak pisał pod koniec tamtej kadencji jego ówczesny biograf i doradca, a dziś zaciekły krytyk József Debreczeni: Fidesz, to partia „wodzowska”, „zamknięta i przypominająca sektę…w której, jeden mówi, reszta słucha – a potem przez wiele minut klaszcze”.

Po podwójnych wyborach w 2010 r. sytuacja zmieniła się tylko o tyle, że hasło „partia to ja” zamieniono w powszechniej znaną formułę „państwo to ja”.

Dlaczego Orbán jest niebezpieczny

Victor Orbán zaproponował narodowi „rewolucję przy wyborczych urnach” (o czym pisałem na tych łamach w tekście „IV RP w węgierskim wydaniu”). Teraz przekuł ją w nową Konstytucję i zmienił system, kształtując go według własnej woli i wyobrażeń. Problem w tym, że ten niegdyś zapalony piłkarz zawsze występował na boisku na pozycji napastnika.  Miał – jak pisał inny jego biograf, László Lengyel – naturę tygrysa, który nie zważa na przeciwnika i najlepiej czuje się w ataku. Te tezy sformułowano już dość dawno, ale pasują one również do sytuacji dzisiejszej.

Orbán jest niecierpliwy. Najpierw decyduje i działa, dopiero potem się zastanawia. Nie słucha opozycji, działa w wąskim kręgu – w dużej mierze z tymi, z którymi kiedyś razem studiował. Owszem, formułuje w cytowanym tomie „Ojczyzna jest jedna” swoje polityczne credo i Nową Politykę, zgodnie z którą: „Silne Węgry będziemy budować w oparciu o cywilizację miłości, kulturę szacunku i porządek społeczny wzajemnej odpowiedzialności”.

Sęk w tym, że rzeczywistość ostatnich 18 miesięcy dokładnie przeczy tym tezom! Kraj jeszcze głębiej się podzielił – na zwolenników i przeciwników Orbána. A zdesperowana i w istocie bezradna opozycja zapowiada wyjście na ulice, podobnie jak robi już to kilka masowych ugrupowań, „społeczność Facebooka” spod znaku Solidarności, pisanej zresztą solidarycą – „Szolidáritás”. Twórcy tego ruchu, wspartego przez liczne związki zawodowe, już kilkakrotnie wyprowadzili tysiące ludzi na ulice. W manifeście opublikowanym 16 grudnia minionego roku nazywają nowe władze mianem „bandy rabusiów” (rablóbanda), wspieranych przez „lokajskie media” i wzywają do powszechnego, masowego buntu.

Po ostatnich głosowaniach nad ustawami okołokonstytucyjnymi, dołączyli do nich socjaliści oraz przedstawiciele „partii zielonych”, którzy – na wzór organizacji Greenpeace – w dzień przed Wigilią zorganizowali happening na placu Kossutha przed gmachem Parlamentu, w którym – przy opuszczonej przez opozycję sali – głosowali swoje ustawy przedstawiciele Fideszu. Przykuwali się łańcuchami do bram wjazdowych, by nie wpuścić do gmachu tych, którzy tam chcieli lub musieli wejść. Interweniowała policja, a wśród zatrzymanych znalazł się nawet były premier Ferenc Gyurcsány.

Ta opozycja, zarówno parlamentarna, jak pozaparlamentarna, zapowiada obrady opozycyjnego okrągłego stołu, a nawet wybór „alternatywnego prezydenta państwa”, bowiem obecny – Pál Schmitt – o czym powszechnie wiadomo, też jest nominatem premiera. Zgodnie z założeniami, nie zasiądzie przy tym stole skrajnie nacjonalistyczna, protofaszystowska Jobbik, dziś druga co do wpływów partia w państwie, atakująca z kolei Fidesz z prawej strony.

Orbán rozgrzał nie tylko scenę wewnętrzną. 23 grudnia, gdy dochodziło do dramatycznych scen na placu Kossutha, do węgierskiego premiera napłynęło pismo od amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton. Jego treść 30 grudnia ujawnił poczytny, opozycyjny dziennik „Népszabadság”. Szefowa amerykańskiej dyplomacji wspomina spotkanie z węgierskim premierem w Budapeszcie w czerwcu 2011 r. i podkreśla, że już wtedy „wyraziłam zaniepokojenie w związku ze zmianami konstytucyjnymi, planowanymi w Pańskim kraju, szczególnie prosząc o poszanowanie niezależności wymiaru sprawiedliwości, wolności prasy i przejrzystości rządów”. Bezpośrednio odniosła się też np. do odebrania frekwencji ostatniej niezależnej stacji radiowej – Klub Rádió.

Jeszcze wcześniej, w kontekście przyjmowania ustaw okołokonstytucyjnych, list do węgierskiego premiera skierował przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso. On z kolei wyraził zaniepokojenie planowanymi ustawami o finansach publicznych (wprowadza ona do porządku konstytucyjnego m.in. 16 proc. podatek liniowy, który będzie można zmienić tylko większością 2/3 głosów) oraz o Węgierskim Banku Narodowym, który – zgodnie z planami – miał być połączony z nadzorem finansowym (PSZÁF) oraz umożliwić odsunięcie ze stanowiska prezesa tego Banku, Andrása Simora, jedynego już szefa instytucji centralnej z poprzedniego jeszcze, socjalistyczno-liberalnego nadania.

Co na to węgierski premier? Oczywiście, nie ugiął się i mówił w parlamencie 30 grudnia, gdy przyjmowano m.in. ustawę o Węgierskim Banku Narodowym: „Nikt nie może wtrącać się w węgierski proces legislacyjny i nie ma na świecie nikogo, kto mógłby kazać wybranym przez naród deputowanym, który akt uchwalić, a którego nie”. To sygnał do opinii wewnątrz kraju, a na zewnątrz?

Tego samego dnia, 30 grudnia Victor Orbán odpowiedział na list przewodniczącego Barroso. Stwierdził w nim, że dwa podstawowe wymogi przez szefa Komisji postawione, tzn. obawa o odsunięcie prezesa banku centralnego oraz połączenia tego banku z nadzorem finansowym nie znajdują odzwierciedlenia w nowej ustawie – i wysłał mu w załączeniu tekst tej ustawy, dodając przy tym, że „jest gotowy na konsultacje dotyczące szczegółów”.

Nie wiadomo, jak tym razem zareaguje Komisja Europejska, bowiem nowa ustawa dodaje do składu Rady Monetarnej dwóch nominatów z ręki premiera i w ten sposób, co prawda, nie zwalnia, ale ubezwłasnowolnia prezesa banku centralnego.

Tym samym, w rok 2012, wraz z nową Konstytucją i nową nazwą państwa Węgry wkraczają wewnętrznie skłócone i ostro spolaryzowane, z najniższym w regionie poziomem wzajemnego zaufania (według danych Instytutu Legatum), a przy tym nadal pogrążone w kryzysie (nawet premier nie wykluczył wejścia w recesję) i potrzebujące nowych kredytów, podczas gdy delegacja MFW i Komisji Europejskiej szybko opuściła Budapeszt, jeszcze przed przyjęciem pakietu ustaw okołokonstytucyjnych.

Kiedy wróci do rozmów i na jakich warunkach? – odpowiedzi nikt nie zna. Tymczasem forint po ostatnich wydarzeniach znowu stracił na wartości, podobnie jak węgierskie papiery wartościowe. Kraj nadal potrzebuje kredytów. Premier chce sięgnąć po rezerwy w banku centralnym, szacowane na 35 mld euro, to tylko jedna z przyczyn jego zadawnionego konfliktu z prezesem Simorem.

Wraz z nową rzeczywistością i nowym systemem rodzi się kardynalne pytanie: kto teraz pomoże osamotnionym Węgrom? Zachód w nie powątpiewa – i stawia warunki. Sąsiedzi się niepokoją (wśród nowo-przyjętych ustaw jest nowa ordynacja wyborcza, nadająca czynne prawa wyborcze Węgrom z diaspory). A kierujący się chłodną kalkulacją Chińczycy nie chcą się angażować w kraj wewnętrznie rozdarty a gospodarczo podminowany. W tym wszystkim tylko jedno wydaje się pewne: o naszych Bratankach jeszcze w tym roku nieraz usłyszymy. Raczej w duchu sporów i konfliktów, aniżeli spokoju i pomyślności, niestety.

>czytaj też: IV RP w węgierskim wydaniu

Autor jest profesorem w Centrum Europejskim UW, był przez lata wysokim rangą dyplomatą na Węgrzech, legitymuje się dużym dorobkiem książkowym i publicystycznym na temat tego kraju, również publikuje na Węgrzech.

Premier Victor Orban z Hermanem van Rompuyem, szefem Rady Europejskiej. (CC By-NC-ND European Parliament)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane