Państwowym firmom trzeba ładu korporacyjnego

Im większa firma, tym rada nadzorcza jest bardziej dekoracją  niż władzą. W Stanach Zjednoczonych upadły przecież spółki, które nadzorowały największe autorytety ekonomiczne i szanowani biznesmeni. Prawda jest taka, że jeśli prezes nie umie poradzić sobie na rynku, to żaden, nawet najdoskonalszy, nadzór mu nie pomoże – uważa Igor Chalupec, były wiceminister finansów.

„Obserwator Finansowy”: W Ministerstwie Skarbu trwają  konsultacje nad nowym programem nadzoru właścicielskiego, którzy przygotowała Rada Gospodarcza.  Czy Pana zdaniem, wprowadzenie ładu korporacyjnego do państwowych spółek, uwolni je  od wpływów polityków i przyczyni się do poprawy ich rentowności?

Igor Chalupec: Mam nadzieję, że tak, choć może to być bardzo trudne. Poznałem zarówno świat polityków, jak i biznesu. Jeśli chodzi o świat polityki, to trudno go uznać za neutralny i bezstronny. Politycy są wybierani w wolnych wyborach, więc muszą ciągle udowadniać zasadność swojej pracy. Używają różnych technik, często lobbują za pewnymi grupami interesu, muszą odpowiadać na życzenia różnych środowisk. Polityka, zwłaszcza ta na styku z lokalnym biznesem, jest obarczona ogromnym marginesem nierynkowych zachowań.

Chce pan powiedzieć,  że państwową spółką  nie da sie zarządzać tak jak prywatną?

W firmie prywatnej właściciel stawia zwykle zarządowi wyraźny cel biznesowy: musicie maksymalizować zysk, zwiększać udział w rynku, doprowadzić do fuzji, zwiększyć sprzedaż itp. W państwowych spółkach właściciel również stawia cele biznesowe, ale jednocześnie narzuca wiele ograniczeń. Trudno jest być w zgodzie z rynkiem, klientami, pracownikami i państwowym właścicielem.

Na całym świecie spółki państwowe, oprócz tego że przynoszą zyski, muszą  jeszcze realizować określone przez rząd strategie – np. bezpieczeństwa energetycznego.

Ja nie mówię o realizacji strategii rządowej. Mówię o zwykłej prozie życia. Każda spółka osadzona jest w określonych realiach, lokalnych układach. Jeśli prezes państwowej mleczarni szuka dostawcy butelek, to praktycznie nie ma szans, żeby zakontraktował je w sąsiednim województwie, choć tam są tańsze i lepsze. Zaraz ma kilkadziesiąt telefonów od lokalnych notabli, którzy mówią mu, żeby kupił je w zaprzyjaźnionej firmie, choć ta sprzedaje butelki droższe i bez kapsli. To oczywiście przerysowany przykład, ale często taki jest właśnie mechanizm zarządzania państwowymi firmami. A im większa spółka, tym ważniejsze lokalne układy, układziki.

Nowy program nadzoru właścicielskiego ma skończyć z naciskami polityków na zarządy, wprowadzając tzw. rejestr informacyjny. Prezesi firm będą więc mogli zgłaszać wszystkie telefony, maile i propozycje spotkań od polityków.

I to chyba jeden z najlepszych pomysłów Rady Gospodarczej. Uważam nawet, że należy pójść dalej i narzucić na zarządy obowiązek zgłaszania takich kontaktów Radzie Nadzorczej i MSP.

A jak pan ocenia pomysł  powołania Komitetu Nominacyjnego, czyli tzw. rady mędrców, która ma przedstawiać ministrowi skarbu kandydatów do rad nadzorczych?

Nie wiem, czy największe autorytety naprawdę będą chciały angażować się w Komitet Nominacyjny. Przecież nawet jeśli bardzo rzetelnie wypełnią swoje zadanie i wytypują do rad nadzorczych najlepszych specjalistów, to ostateczną decyzję o tym, kto zasiądzie w radzie konkretnej spółki, będzie przecież podejmować minister skarbu.

I zresztą tak powinno być, gdyż inaczej doprowadzono by do rozmycia  odpowiedzialności. Wtedy, gdyby rada nadzorcza się nie sprawdziła i spółka poniesie straty, to minister mógłby powiedzieć „to nie moja wina, to Komitet ich wybierał”. A z kolei Komitet powie, „nominował przecież minister i dobrze wiedział, co robi”.

Zatem wątpi pan, czy nowy system poprawi jakość zarządzania w państwowych firmach?

Jeśli Komitet Nominacyjny faktycznie będzie kierował się tylko kompetencjami kandydatów, a nie ich koneksjami czy poglądami, to w radach nadzorczych nie będą zasiadać ludzie, którzy mają mierne pojęcia o biznesie. To z pewnością może  mieć pozytywny wpływ na zarządzanie. Ale nie miejmy złudzeń: dobra rada to nie wszystko.

Dlaczego?

Bo wiedzę o spółce rada nadzorcza i tak czerpie tylko od menedżerów. A to oznacza, że  nie wie wszystkiego i jej wpływ na zarządzanie jest ograniczony. Zwłaszcza, jeśli spotyka się ona kilka razy w roku. Co więcej, przekonałem się, że im większa firma, tym rada nadzorcza jest bardziej dekoracją niż władzą. W Stanach Zjednoczonych upadły przecież spółki, w których radach nadzorczych zasiadały największe autorytety ekonomiczne i szanowani biznesmeni. Prawda jest taka, że jeśli prezes nie umie poradzić sobie na rynku, to żadna, nawet najdoskonalsza rada mu nie pomoże.

Dobry prezes potrafi dogadać  się nawet ze związkami zawodowymi?

Oczywiście. To mit, że związki zawodowe są głównym hamulcowym niezbędnych restrukturyzacji w firmie. W Orlenie udawało nam się dogadywać ze związkami. Innym przykładem  jest LOTOS, który jako pierwszy w Polsce – w grupie firm z udziałem Skarbu Państwa – w momencie wybuchu kryzysu uzyskał poparcie dla programu oszczędnościowego wszystkich związków zawodowych. Jak ludzie widzą, że prezes wie, co robi, i bolesne działania mogą uratować zakład, to godzą się np. na częściową redukcję zatrudnienia czy ograniczenie niektórych przywilejów. Ale wiedzą, że jak przyjdą dobre czasy, to prezes wypłaci im premie.

Konkluzja jest zatem taka, że najważniejsi są dobrzy menedżerowie.

No właśnie. Sęk tylko w tym, że obecnie niemal cały potencjał zostaje w sektorze prywatnym, bo tam menedżerowie zarabiają prawdziwe pieniądze.

Bywa jednak, że przyjmują ofertę ministra skarbu. Andrzej Klesyk z PZU czy  Tadeusz Zadroga z PGE. Pan również  zgodził się zarządzać  Orlenem.

W Orlenie akurat nie obowiązywała ustawa kominowa, ale fakt jest faktem; wiele zależy tam od polityków. W PZU prezes szczęśliwie nie jest już objęty ustawą kominową.

Ja natomiast chyba po prostu nie czuję już „głodu”. Poza tym cenię sobie brak hipokryzji i biurokracji, które na pewno utrudniają swobodę działania. Natomiast ustawa kominowa  powinna zostać zniesiona. To drugi, po rejestrze informacyjnym, ważny pomysł w projekcie nowego ładu korporacyjnego. Jeśli menedżerowie w największych państwowych firmach będą zarabiać normalne pieniądze, a politycy powstrzymają, choć częściowo, swoje ciągoty do rządzenia nimi, to spółki te mogą stać się bardziej efektywne. Choć najlepiej przysłużyłaby im się prywatyzacja.

Ile pana zdaniem powinien zarabiać prezes dużej państwowej firmy?

Wszystko zależy od jej wyników finansowych, ale punktem wyjścia powinny być stawki podobnych firm w naszym regionie Europy.

Rozmawiała: Ewa Wesołowska

Igor Chalupec, były wiceprezes Pekao SA, wiceminister finansów i prezes PKN Orlen, obecnie partner w firmie doradczej Icentis.


Tagi