Pieniądze tracone w sądach

Fundamentem gospodarki rynkowej jest możliwość szybkiego dochodzenia roszczeń przez przedsiębiorców. Międzynarodowe statystki potwierdzają, że Polska jest w światowej trzeciej lidze jeśli chodzi o szybkość i efektywność egzekwowania wyroków sądów. Trzeba tylko inaczej zorganizować pracę sądów. Biegli powinni być prawdziwymi ekspertami – uważa prof. Irena Lipowicz, Rzecznik Praw Obywatelskich.

Obserwator Finansowy: Z czego wynika przewlekłość procesowa w polskich sądach?

Prof. Irena Lipowicz: Jedną z ważnych, choć często niedostrzeganych, przyczyn przewlekłości są dysfunkcje w pozyskiwaniu opinii biegłych. Do rozstrzygnięć zwłaszcza w sprawach gospodarczych potrzebna jest fachowa wiedza (księgowa, techniczna), której sędziemu może brakować, zwraca się więc niemal rutynowo o pomoc do biegłych. Powinno to powodować bardziej merytoryczny i właściwy wyrok, ale czasem powoduje zarówno przedłużenie procesu, jak i być źródłem niektórych pomyłek sądowych.

Z czego to wynika?

Po pierwsze – w sprawach zawiłych, trudnych, albo delikatnych politycznie, żeby odwlec decyzję, sądy w całej Europie zaczynają się obudowywać coraz szerzej opiniami biegłych, często nawet tam, gdzie nie jest to rzeczywiście konieczne. Słyszałam o przypadku, w którym sędzia w sprawie dotyczącej reprywatyzacji w stolicy poprosił o dowód, że Warszawa była rzeczywiście kompletnie zniszczona w 1945 r. Wtedy opinia biegłego zamiast pomocą staje się wymówką.

Po drugie – często biegli są często źle dobierani i słabo opłacani. Przy tak niskich wynagrodzeniach najlepsi biegli „z listy” czasami wykręcają się, a pracę wykonują osoby o niższych kwalifikacjach. Tymczasem opłaca się nam, jako państwu, brać dobrych biegłych, choćby po to, aby dotyczące wielomilionowych spraw wyroki sądowe były naprawdę sprawiedliwe.

W tym punkcie potrzebna jest zasadnicza reforma – biegłymi powinni być rzeczywiście najlepsi specjaliści. Uważam, że w przygotowanie takiej reformy powinny się włączyć organizacje pracodawców i izby gospodarcze, czyli instytucje, które tak naprawdę są w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytanie – czyje opinie będą dla przedsiębiorców miarodajne.

Czy powodem przewlekłości nie jest opóźniona informatyzacja sądów?

Zapewne tak, mamy oczywiste zapóźnienia technologiczne, które po prostu muszą być nadrobione. Mobilność społeczeństwa znacznie wzrosła, a prostsze rzeczy, czyli nasz pocztowy system zawiadamiania i korespondencji z sądu jest bardzo archaiczny. Przykład: przedsiębiorca, który mieszka teraz i pracuje w Wielkiej Brytanii ma sprawę w Polsce – można zrozumieć, że jego korespondencja z sądem powinna następować z urzędu pocztowego, ale dlaczego to musi być polski urząd pocztowy, jak nakazują obecne przepisy? Na szczęście oczekiwane zmiany, tzw. e-wokanda, są już wdrażane.

Jak ocenia pani postulat przedsiębiorców, aby wzorem innych krajów rozprawy odbywały się dzień po dniu, aż do wydania wyroku?

Jestem zwolennikiem koncentracji procesu i postępowania. I nie jest to rzecz, którą musimy brać z zagranicy, bo można ją wywieść z naszego systemu prawnego. Trzeba tylko inaczej zorganizować pracę sądów. To zresztą już następuje, choć z oporami. Niektórym ciężko było sobie wyobrazić, że sądy mogą działać po 16.00. Ale można oszczędzić mnóstwo pieniędzy i fatygi przerzucając część rozpraw na późniejsze godziny, kiedy strony i świadkowie mogą przybyć nie zwalniając się z pracy.

Z ciekawością spostrzegłam też, że zaczyna się rekrutacja na studia podyplomowe „menadżer sądowy”. To ma być właśnie osoba, która w administracji sądu ma tak zorganizować pracę sędziego, aby sprawa kończyła się możliwie szybko. Administracja sądowa jest teraz zapomnianą, pomijaną często przy okazji podwyżek w sądownictwie, kategorią zawodową. Przez niektórych jest uważana za „przechowalnię” dla osób, które jeszcze nie zostały asesorami, albo nie dostały się na studia prawnicze, albo po prostu są to powszechnie szanowane panie sekretarki, którym jednak nikt nie zapewniał odrębnej ścieżki rozwoju zawodowego. Zainwestowanie w  dobrze opłacanych menedżerów sądowych mogłoby więc znacznie poprawić sytuację.

Skutecznym sposobem zapobiegania przewlekłości sądów byłoby potraktowanie na serio mediacji. Dlaczego tak rzadko stosowana jest w Polsce ta droga do rozstrzygnięcia prawnego?

Rzeczywiście jesteśmy tu opóźnieni wobec całej Europy. Pojawia się już ugoda w sprawach karnych, gorzej z ugodą administracyjną. Tymczasem jeżeli strony w trakcie postępowania dojdą do wniosku, że mogą się porozumieć, to mogą zawrzeć przed organem ugodę, która będzie miała moc decyzji administracyjnej. Zatwierdzenie przez organ to dodatkowa gwarancja. Prawo dopuszcza taką możliwość, ale jest ona bardzo rzadko stosowana. Środowiska gospodarcze odkryły zalety arbitrażu, czyli sądu polubownego, ale nie odkryły jeszcze ugody, która ogranicza czas i koszty postępowania. Mediacja może też być dużo szerzej stosowana w sądach.

Czy sami przedsiębiorcy mogliby coś zrobić żeby zabezpieczyć swoje prawa do sprawiedliwego i szybkiego procesu?

Kiedy słyszymy o tragediach przedsiębiorców, którzy stają wobec potęgi państwa lub przeciwnika procesowego, którym jest wielki koncern, myślę że prostym rozwiązaniem mogłyby być upowszechnienie ubezpieczeń prawniczych. Za niewielką składkę przedsiębiorca mógłby się ubezpieczyć i w razie procesu mieć znakomitą pomoc prawną, za którą by już nie płacił. Gdyby warunki ubezpieczenia negocjowali nie pojedynczy przedsiębiorcy, ale ich stowarzyszenia czy izby gospodarcze można byłoby wynegocjować niższe stawki. Myślę, że biznes w Polsce jest już na tyle silny, że podobny system mógłby powstać także na zasadzie funduszu samopomocowego – tak by niesłusznie oskarżonym przedsiębiorcom, jak np. kiedyś Romanowi Klusce, dać wsparcie i możliwość obrony.

Czy punktem wyjścia do szybszego rozstrzygania sporów nie powinno być lepsze, bardziej jednoznaczne prawo? Jak zatrzymać lawinowy przyrost, skomplikowanego niespójnego prawa, który również jest wielką przeszkodą dla uczestników życia gospodarczego w Polsce?

Najpierw powinniśmy sobie uświadomić, jak daleko postąpił ten proces. Mamy do czynienia z naruszaniem pewnych zwyczajowych barier stanowienia prawa, które kiedyś wydawały się oczywiste. Sytuacja, w której dochodzi do nowelizacji ustawy jeszcze w trakcie jej vacatio legis jest czymś niesłychanym. A fakt, że nie budzi to już niczyjego oburzenia pokazuje, jak głęboki jest kryzys naszej kultury prawnej. Kodeks wyborczy z 31 stycznia 2011 w czasie 6 miesięcy vacatio legis był zmieniany czterokrotnie! To przekracza podstawowe zasady przyzwoitej legislacji, narusza bezpieczeństwo i pewność prawa, dlatego powinno się ustalić, który z posłów ponosi za każdy taki przypadek odpowiedzialność. Przy czym nie uważam, żeby właściwą odpowiedzią był twardy zakaz dokonywania nowelizacji w trakcie vacatio legis, pojedynczy „wypadek” raz na 10 lat może się zdarzyć, lecz raczej wskazany byłby kodeks dobrych praktyk ściśle stosowany przez prezydium Sejmu.

Czy to wystarczy?

Nie rozwiązaliśmy jeszcze problemu lobbingu w Sejmie, a wiele niespójności prawa bierze się właśnie z lobbowania partykularnych interesów poprzez zmianę zapisów prawa. Jeżeli w Sejmie jest zarejestrowanych 23 lobbystów, to przecież nie znaczy, że tylko 23 osoby próbują wpływać na kształt prawa w Polsce, ale że ustawa o lobbingu zapewne nie działa. Tym ważniejsze jest zapewnienie pełnej jawności działań Sejmu nie tylko w trakcie obrad plenarnych, co już jest faktem, ale także w komisjach i podkomisjach. To dziś jest technicznie możliwe, a pozwoli stwierdzić kto był autorem poprawki w stylu „lub czasopisma”. Jestem za „imiennością” poprawek.

Jesteśmy już jednak w gąszczu istniejących i nowych regulacji. Co z tym zrobić?

W Sejmie brakuje komisji, której zadaniem byłoby stałe usuwanie błędnych, nieaktualnych przepisów. Parlament w tej chwili tylko „produkuje” prawo, ale go systematycznie nie likwiduje. Proszę wyobrazić sobie jak wyglądałby nasz świat, gdybyśmy tylko wytwarzali, a nie usuwali odpadów. Powinna to być komisja stała, a nie specjalna tak jak np. Komisja Przyjazne Państwo. Należałoby też nakazać skutecznie prawnie partiom politycznym i klubom poselskim, aby musiały wydawać pewną część swoich dotacji od państwa na ekspertyzy.

Podobny przepis już istnieje, partie muszą przekazywać 5 do 15 proc. subwencji na Fundusz Ekspercki, ale nie widać większych efektów tego uregulowania. Raczej można dostrzec, że starają się wykorzystać te pieniądze dopiero pod koniec kadencji na promocję w postaci konferencji.

Musimy próbować. Być może potrzebne są normy, które zapobiegną wydawaniu tych pieniędzy pośpiesznie pod koniec kadencji. Zapewne trzeba by jasno określić, że chodzi o ekspertyzy pisemne i wtedy Kancelaria Sejmu będzie mogła to sprawdzić. Konferencja nie jest ekspertyzą.

Jakie zmiany są potrzebne w samym procesie ustawodawczym?

Jedną z kluczowych barier są konsultacje międzyresortowe. W założeniu miały one służyć temu, żeby projekty składane przez rząd były wcześniej dobrze pod każdym względem omówione. Niestety konsultacje, mimo prób racjonalizacji, stają się nierzadko dysfunkcjonalne. Zamiast być pomocą, stają się barierą, uciążliwym biurokratycznym obowiązkiem. Często trwają one nawet kilka miesięcy, co uniemożliwia rządowi szybkie reagowanie, gdy zajdzie taka potrzeba. Stąd widzimy, że ta regulacja jest „obchodzona”, gdy projekty przygotowane przez rząd zostają zgłaszane jako projekty poselskie. I nie jest to doświadczenie tylko tego rządu, ale także wielu wcześniejszych. Dlatego uważam, że wymóg przeprowadzania konsultacji międzyresortowych powinien zostać rozluźniony, zracjonalizowany.

Konsultacje międzyresortowe wymagają zmiany również dlatego, że bardzo wiele stanowionych norm, według niektórych autorów prawie 80 proc., jest bezpośrednio lub pośrednio związane z prawem europejskim. Na te konsultacje jest czasami kilka dni. Propozycja bezproduktywnie „przelatuje” przez nasze struktury państwowe i czasami zdarza się, że Polska na tym wiele traci, bo w ogóle nie zdąży zająć stanowiska.

Jak ocenia pani pomysł powołania wyspecjalizowanego Rzecznika Praw Podatnika?

Warto zwrócić uwagę, że mamy do czynienia ze swoistą inflacją instytucji rzecznika. Jest już Rzecznik Praw Pacjenta, Rzecznik Praw Ubezpieczonych, miał być również powołany Rzecznik Praw Żołnierza. W urzędzie Rzecznika Praw Obywatelskich jest zespół prawa cywilnego, gospodarczego i administracyjnego, który ma wiele spraw podatkowych i załatwia je w  sposób wielce kompetentny. Przede wszystkim jednak Rzecznik Praw Obywatelskich ma konstytucyjne uprawnienia, np. skarga do Trybunału Konstytucyjnego czy wniosek kasacyjny, których nowy rzecznik by nie miał. Istnieje międzynarodowa klasyfikacja ombudsmanów i Polska cieszy się w nim najwyższym ratingiem „A”. Możemy go jednak utracić, jeśli coraz to nowym zadaniom nakładanym na RPO nie będą towarzyszyć dodatkowe środki albo jeśli będziemy mnożyć instytucje nowych „słabych” rzeczników.  Zresztą, jeśli są oni organami rządowymi, to w rozumieniu międzynarodowym nie są rzecznikami (ombudsmanami), lecz raczej pełnomocnikami rządu.

Rozmawiał Krzysztof Nędzyński

Irena Lipowicz jest profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, sprawowała mandat posła w latach 1991-2000. Od 2010 jest Rzecznikiem Praw Obywatelskich.

Otwarta licencja


Tagi