Znana i u nas kanadyjsko-amerykańska publicystka, alterglobalistka i aktywistka ekologiczna Naomi Klein, która zrobiła sporo szumu dwiema pierwszymi książkami No logo i Doktryna szoku (obie wydane po polsku), w ostatnich latach przerzuciła się z protestów przeciwko globalizacji i dominacji rynków na zagrożenia związane z ekologią i zmianami klimatycznymi. Czego dowodem jej przedostatnia praca sprzed pięciu lat To zmienia wszystko (u nas wydana rok później).
Jej głos jest słyszalny i widoczny, bo publikuje w najpoczytniejszych tytułach, jak The Guardian, The New York Times, The New Yorker, a nade wszystko – ostatnio – w The Nation oraz The Intercept. I właśnie te najważniejsze publikacje z ostatnich dziesięciu lat, uzupełnione o niektóre publiczne wystąpienia (np. podczas odbierania licznych nagród) zebrała w wydanym właśnie tomie zatytułowanym prosto On Fire, czyli W ogniu.
Do tego dodała obszerny, 53-stronicowy wstęp, sumujący jej doświadczenia i wiedzę na temat globalnych zagrożeń oraz prób poszukiwania wyjścia im naprzeciw, co zawarto w podtytule Palący argument na rzecz Nowego Zielonego Ładu.
Ostatnia dekada?
Naturalnie wybuch i ponury przebieg pandemii sprawił, że ta cenna, choć dla wielu kontrowersyjna praca, nie spotka się z takim echem, z jakim powinna (choć zapewne, jak poprzednie, i ta zostanie u nas wydana). Niestety, z powodu COVID-19 zagrożenia klimatyczne, będące motywem przewodnim zawartych w tym tomie zróżnicowanych tekstów, znajdą się w cieniu, chociaż w żadnej mierze nie powinny, bo pod względem klimatycznym nasza planeta najwyraźniej dochodzi do progu.
Międzyrządowy Panel na rzecz Zmian Klimatycznych ONZ – IPCC – w głośnym raporcie sprzed dwóch lat ocenił, że do przekroczenia niebezpiecznej bariery podniesienia przeciętnej temperatury naszej planety o 1,5°C „mamy jeszcze 12 lat” (czyli obecnie już dziesięć). To ostatnia dekada, żeby naprawdę coś zmienić, bo poprzednią zmarnowaliśmy, co na tych łamach sygnalizowałem, pisząc o pracy innego głośnego rzecznika walki ze zmianami klimatycznymi sir Nicholasa Sterna.
Tymczasem, jak wiadomo, USA, jeden z dwóch (obok Chin) największych trucicieli i emitentów gazów cieplarnianych, nie tylko wycofały się z wielkiego porozumienia klimatycznego w Paryżu, ale są niezmiernie zadowolone z nadwyżek zasobów energetycznych osiągniętych z łupków bitumicznych. Naomi Klein już w poprzedniej książce plastycznie pokazała, jakim kosztem ekologicznym odbywa się ich wydobycie.
Trzeba dokonać gruntownej zmiany – w naszym myśleniu, poglądach i gospodarowaniu. Powołując się na negocjatorkę porozumień klimatycznych z Boliwii, Angélikę Navarro Llanos, autorka pisze, że w zaistniałej sytuacji „potrzebujemy nowego Planu Marshalla dla planety Ziemia”, natomiast „postulowane rozwiązania muszą pociągnąć za sobą przepływy finansowe i technologiczne na skalę nigdy dotąd nie widzianą”.
Pociągną? Można wątpić w kontekście zachowań administracji Donalda Trumpa, należącej do całkiem dużego zestawu polityków i naukowców będących w gronie sceptyków (tzw. climate deniers), wobec tezy, że zmiany te pochodzą od człowieka, są antropogeniczne, czyli wywodzą się z działalności człowieka. Zestaw tych nazwisk jest znany. Co znamienne, po licznych protestach listę usunięto z popularnej Wikipedii, ponieważ zakłada się, że aż 97 proc. naukowców na świecie zgadza się co do antropogenicznych przyczyn zmian klimatycznych.
Jednak naukowcy swoje, a politycy swoje. Nie mamy więc ani konsensusu, ani politycznej woli, by powszechnie zgodzić się na daleko idące zmiany na rzecz obrony zasobów Ziemi oraz zmiany dotychczasowego, jakże ekspansywnego wobec natury stylu życia. COVID-19 może, ale przecież nie musi być pod tym względem ważną cezurą. Tym bardziej, że jej konsekwencją – to już oczywiste – będzie recesja, a nawet katastrofa gospodarcza (to jak duża w największym stopniu zależy od tego, jak długo jeszcze obecny, wirusowy kryzys będzie trwał, a tego nie wiemy).
Sięgnięcie po pożądane zmiany będzie trudniejsze z jeszcze jednego istotnego powodu: „eksplozji rynków wschodzących” po 2008 r., które – co zrozumiałe – chciałyby żyć tak, jak rozwinięty Zachód. Na coś takiego nasza planeta jest jednak za mała, co uświadamiają sobie nawet tamtejsi fachowcy, pisząc, że „potrzeba nam pięciu planet”, a nie jednej. Naturalnie Naomi Klein eksponuje tę tezę także w wielu miejscach, podkreślając, że „ten kryzys jest globalny”.
Potrzebny nowy paradygmat rozwojowy
Jakie antidotum postuluje? Może warto oddać głos autorce i zacytować dłuższy passus z jej wywodów. W jej ocenie: „Fakt, że ziemska atmosfera nie jest już w stanie bezpiecznie absorbować tej ilości węgla, którą do niej pompujemy, jest symptomem znacznie szerszego kryzysu, zrodzonego z kluczowej fikcji, na jakiej oparty jest nasz model gospodarczy: że natura jest nieograniczona; że zawsze znajdziemy to, czego potrzebujemy; że jeśli cokolwiek się wyczerpie, to w nieuchronny sposób znajdziemy coś zastępczego, z czego będziemy mogli w nieskończoność korzystać. To już nie tylko atmosfera została wyeksploatowana przez nas poza jej granice odnowy – to samo dotyczy oceanów, wody pitnej, gruntów ornych i zróżnicowania biologicznego”.
Zdaniem autorki, bynajmniej nie odosobnionej w tej tezie, poszliśmy z naszą ekspansją wobec Matki Natury za daleko i dlatego potrzebny jest nam „nowy paradygmat cywilizacyjny” czy rozwojowy, „oparty nie na dominacji nad naturą, lecz szanujący naturalne cykle odnowy”. Bez tej zmiany, twierdzi autorka, podając dużo przykładów, jesteśmy skazani na kolejną klęskę i kryzys wcale nie mniejszy niż obecny wirusowy (o którym oczywiście nie wiedziała, pisząc i oddając ten tom do druku), lecz o podłożu klimatycznym i ekologicznym.
Klein zdobyła sobie ogromny rozgłos dwoma pierwszymi książkami, jako zagorzała krytyk rozbuchanego konsumpcjonizmu, dominacji rynków oraz sektora finansowego, stając się sztandarową postacią alterglobalizmu. Od tamtej pory dla jednych jest emblematyczną orędowniczką słusznej sprawy, dla innych nawiedzoną kaznodziejką głoszącą swoją nową, ekologiczną i klimatyczną wiarę, co szczególnie ostro dało się odczuć w jej ostatnim tomie, poświęconym głównie klimatowi To zmienia wszystko.
Nowy Zielony Ład
Swoich oponentów i zagorzałych ideowych przeciwników Klein zapewne także i tym razem nie „nawróci”, ponieważ motywem przewodnim, szczególnie we Wstępie oraz końcowych partiach książki, jest otwarte nawoływanie, bardziej w duchu aktywistki, którą jest, niż tylko zaangażowanej dziennikarki, żeby „odejść od ideałów Oświecenia”, a więc przekonania, że człowiek może wszystko i czyni sobie naturę poddaną.
Autorka zachęca do działań na rzecz Nowego Dealu w USA, na wzór wprowadzonego w latach 30. ubiegłego stulecia przez prezydenta Franklina Delano Roosevelta. A w jego ramach do nowego prawa klimatycznego i „neutralności klimatycznej w UE” postulowanej przez nową Komisję pod wodzą Ursuli von der Leyen. To ma być kolejny Nowy Ład, tylko na o wiele większą, teraz już globalną skalę. Ten Nowy Zielony Ład (Green New Deal) miałby nie tylko zahamować nadmierną emisję gazów cieplarnianych, lecz przede wszystkim, być spójnym z wyżej wymienioną koncepcją „nowego paradygmatu rozwojowego”.
O co chodzi? Można sięgnąć do deklaracji programowej tej nowej koncepcji forsowanej od początków 2019 r. przez Demokratów w amerykańskim Kongresie, a szczególnie przedstawicielkę Izby Reprezentantów Alexandrię Ocasio-Cortez i senatora Eda Markeya (wspierają ją także obaj kandydaci do otrzymania nominacji Demokratów – Joe Biden i Bernie Sanders). Można też znaleźć obszerne akapity i wyjaśnienia na ten temat w pracy Klein.
Wnika stąd, podobnie jak z zainicjowanej w styczniu 2019 r. koncepcji Nowego Zielonego Ładu dla Europy, o którym Klein wspomina, że poza postulatem nadrzędnym, czyli jak najszybszym przejściem na alternatywne źródła energii (nawet do 2030 r., jak postulują amerykańscy Demokraci, co raczej jest utopią), powinna to być gruntowna przebudowa modelu rozwojowego.
Zamiast forsowanego dotąd indywidualizmu trzeba postawić na politykę troski o dobro wspólne.
W ramach proponowanego modelu czy ładu, nie tylko trzeba odejść od dyktatu rynku, „podważającego fundamenty naszej gospodarki, jakości życia, bezpieczeństwa żywności, czy zdrowia”, ale przede wszystkim postawić na ponownie publiczne usługi (w służbie zdrowia, oświacie i transporcie), a tym samym wzmocnić centralną administrację oraz państwo. Mówiąc krótko, zamiast forsowanego dotąd indywidualizmu (czytaj: egoizmu, jeśli nie hedonizmu) trzeba postawić na politykę troski o dobro wspólne – postuluje Klein jeszcze nie wiedząc o wybuchu wirusa i pandemii.
„Jeśli weźmiemy zakłócenia klimatu poważnie, to praktycznie każdy aspekt naszego życia gospodarczego musi ulec zmianie” – pisze autorka. I w takim właśnie kontekście rozpatruje koncepcję Nowego Zielonego Ładu.
Dokąd zmierzamy?
Po wybuchu COVID-19 jej postulaty nabrały dodatkowej mocy i znaczenia, choć to nie klimat, brak śniegu czy zeszłoroczne pożary znalazły się w centrum naszego zainteresowania. Ten wstrząs, który przeżywamy, poparty izolacją czy kwarantanną, sprzyja refleksji i zastanowieniu – co dalej? Dokąd zmierzamy? Czy nasz dotychczasowy styl życia i preferowane dotąd wartości, głównie materialne lub oparte na dochodzie czy zysku, były właściwe? Co jest dla nas najważniejsze – postęp i bogactwo, bez względu na koszty, czy też jakość i styl życia w harmonii z naturą?
Pandemia koronawirusa pokazała, co znaczą wyzwania globalne. Zrozumieliśmy to także nawet w jak najbardziej mikro wymiarze, w kręgu rodziny i zamkniętego mieszkania. Oby zmusiła nas do refleksji nad podważanym przez nas codziennie związkiem z przyrodą. To przesłanie płynie niemal z każdej ze stron zaangażowanej prozy Naomi Klein – i dlatego warto nad tym, co pisze lub mówi, poważniej się zastanowić, a nie tylko zbyć jej treści i tezy jako „Green pic” lub „zieloną paplaninę”, jak chcą niektórzy.
Jeśli nie chcemy mieć kolejnego szoku, ekologicznego lub klimatycznego, który zmusi nas do zastanowienia się nad rudymentami naszej egzystencji, warto pochylić się nad takimi książkami i przyjrzeć się nowym, „zielonym” inicjatywom i pomysłom w nich zawartymi.