Po wygranych wyborach rynek oczekuje reform

Umocnienie złotego i spadek rentowności obligacji – to komentarz inwestorów do wstępnych wyników wyborów. Analitycy przestrzegają: nastroje na rynku są chwiejne. Popyt na polskie aktywa radzą traktować jako kredyt zaufania udzielony zwycięzcom. Rząd będzie działał pod presją inwestorów, którzy liczą na szybkie i trwałe obniżenie deficytu i długu, co może się nie udać bez reform strukturalnych.
Po wygranych wyborach rynek oczekuje reform

Premier Donald Tusk (z prawej) z Jackiem Rostowskim, ministrem finansów w czasie kampanii wyborczej.(CC BY-ND PlatformaRP)

Złoty wyraźnie się umacnia – w poniedziałkowe popołudnie za euro płacono niewiele ponad 4,31 zł. To o 6 groszy mniej niż w piątek. W górę poszły również ceny polskich obligacji. Rentowność papierów dziesięcioletnich spadła o nawet 10 pkt bazowych. W poniedziałek po południu wynosiła 5,64 proc.

– To jest związane z dwoma czynnikami. Pierwszy, to poprawa nastrojów na rynkach globalnych. Drugi – ważniejszy – to wynik wyborów – mówi Maciej Popiel, diler rynku długu w PKO BP.

– Jest popyt na polskie obligacje, widzimy potencjał dalszego wzrostu cen. Trend spadkowy został zatrzymany i nie wykluczam, że niebawem możemy mieć powrót do najmocniejszych poziomów w tym roku, czyli rentowności dziesięciolatek rzędu 5,50 proc. – dodaje.

Jego zdaniem inwestorzy reagują w ten sposób, bo ich zdaniem wynik wyborów oznaczać może utrzymanie koalicji PO – PSL – czyli status quo. W warunkach destabilizacji rynków na świecie to też jest wartość.

Z drugiej strony inwestorzy mają nadzieję na reformy, które ustabilizują finanse publiczne i zagwarantują stopniowe obniżanie deficytu i długu.

Problemy nie zniknęły

Co prawda deficyt w przyszłym roku ma spaść poniżej 3 proc. PKB, ale to założenie głównie na papierze. Pierwszym zadaniem, z jakim będzie się musiał zmierzyć stary – nowy rząd to jego własny projekt przyszłorocznego budżetu. Niemal nikt nie wierzy w główne prognozy makroekonomiczne, na podstawie których został on napisany. Największe wątpliwości budzą szacunki tempa wzrostu gospodarczego: w projekcie zapisano 4-proc. dynamikę, większość ekonomistów spodziewa się raczej 3-procentowej.

Jeśli gospodarka rzeczywiście będzie się rozwijała nieco wolniej, niż chcą tego autorzy budżetu może być problem choćby z osiągnięciem planowanego poziomu dochodów. Zgodnie z projektem ustawy mają one wynieść 292,8 mld zł. Gdyby miały być niższe rządowi nie uda się zrealizować najważniejszego celu w przyszłym roku w finansach publicznych, czyli właśnie ograniczenia deficytu poniżej 3 proc. PKB. Chyba, że zacznie ciąć wydatki albo poszuka nowych źródeł wpływów.

Bardziej prawdopodobna jest jednak autopoprawka rządu do złożonego już w Sejmie projektu. Być może aktualizowaniem zajmie się sama Wysoka Izba, choć pole manewru będzie miała ograniczone: posłowie nie mogą zwiększać poziomu deficytu budżetowego, mogą go co najwyżej zmniejszyć. Poprawianie projektu łatwo będzie uzasadnić: przed globalną gospodarką kolejne napięcia związane m.in. z kryzysem długu publicznego w Europie.

Na razie Ministerstwo Finansów – autor projektu budżetu – odżegnuje się od pisania autopoprawki, choć zostawia sobie pewną furtkę. Wiceminister finansów Jacek Dominik uważa przedstawianie nowych prognoz za przedwczesne. Jednak z jego wypowiedzi wynika, że zmiany mogą nastąpić po opublikowaniu nowych szacunków polskiego wzrostu gospodarczego Komisji Europejskiej i OCD.

– Zgodnie z harmonogramem KE i OECD, spotkania prognostyczne dotyczące korekty prognoz przygotowanych wiosną bieżącego roku przewidziane są na koniec października 2011 r. Uzyskane podczas tych spotkań informacje pozwolą na bardziej wnikliwą ocenę skali oraz struktury oczekiwanego spowolnienia, co może być podstawą ewentualnej korekty oficjalnych prognoz Ministerstwa Finansów – napisał wiceminister w odpowiedzi na interpelację poselską, którą w poniedziałek opublikowała PAP.

Czas na reformy

Zadowoleni dziś z wyniku wyborów inwestorzy mogą powiedzieć rządowi „sprawdzam” jeśli ten nie zabierze się za wprowadzanie zmian, na które liczy rynek. Ich katalog analitycy powtarzają jak mantrę przy okazji kolejnych wyborów nazywając je reformami strukturalnymi. Chodzi przede wszystkim o dokończenie zmian w systemie emerytalnym, np. wyeliminowanie uprzywilejowania niektórych grup zawodowych i podniesienie wieku emerytalnego. Dotyczy to także systemu ubezpieczeń rolników (KRUS). Inne zadania to uporządkowanie finansów służby zdrowia, czy zmiany w karcie nauczyciela. Zwycięzcy wyborów będą po dużą presją, o czym może świadczyć choćby poniedziałkowy raport agencji ratingowej Fitch. Uważa ona, że rząd powinien przeprowadzić reformy strukturalne i przynajmniej zatrzymać narastanie długu publicznego w relacji do PKB. Brak zmian i rosnący dług to największe czynniki ryzyka zmiany ratingu.

– Gdy Fitch w marcu potwierdzał rating Polski na poziomie „A minus” z perspektywą stabilną, agencja oceniła, że poślizg w osiąganiu celów budżetowych oraz fiasko implementacji polityki fiskalnej, która pozwoliłaby na stabilizację a potem obniżanie się poziomu długu w relacji do PKB to główny czynnik, który mógłby prowadzić do negatywnej akcji ratingowej. Agencja, biorąc pod uwagę spodziewaną kontynuację obecnej koalicji, wciąż nie spodziewa się znaczących poślizgów, niemniej pozostaje to głównym czynnikiem ryzyka dla ratingu – podano w raporcie.

Premier Donald Tusk (z prawej) z Jackiem Rostowskim, ministrem finansów w czasie kampanii wyborczej.(CC BY-ND PlatformaRP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?