(Opr. DG)
Postulat jest niewątpliwie słuszny, nie sposób jednak nie zauważyć w podanej argumentacji politycznej hipokryzji. Nie jest prawdą, że podatek od nieruchomości nie pozwala dziś na różnicowanie stawek opodatkowania, chociaż uczciwe trzeba przyznać, że pole manewru nie jest w tym przypadku duże. Tradycyjna już finansowa pazerność samorządów cierpiących na chroniczny niedobór gotówki, skutecznie powstrzymuje jednak i rząd i parlament przed głębszą reformą systemu opodatkowania nieruchomości. Przeważa obawa, że samorządy mając większą swobodę w kształtowaniu wysokości opodatkowania nieruchomości mieszkalnych, będą postępować tak jak już się to stało w wielu gminach z opłatami za użytkowanie wieczyste.
Co już dziś może gmina? Warto przypomnieć, że ustawa o podatkach i opłatach lokalnych przyznaje radzie gminy uprawnienie do różnicowania stawek podatku od nieruchomości. Dotyczy to również nieruchomości mieszkalnych. Przepisy mówią, że przy określaniu wysokości stawek, rada gminy może różnicować ich wysokość dla poszczególnych rodzajów przedmiotów opodatkowania, uwzględniając w szczególności lokalizację, sposób wykorzystywania, rodzaj zabudowy, stan techniczny oraz wiek budynków. Już dziś gminy mogłyby zatem zróżnicować stawki podatku tak, by były one wyższe np. dla apartamentów położonych w centrum miasta, a niższe dla mieszkań w peryferyjnych blokowiskach. Nikt tego jednak nie robi. Dzieje się tak dlatego, gdyż maksymalne stawki podatku dla nieruchomości mieszkalnych nie są z punktu widzenia gmin dostatecznie wysokie.
Dziś (czyli według stanu na rok 2011) maksimum to wynosi 67 groszy za metr kwadratowy rocznie. Przy ustaleniu stawki na maksymalnym poziomie, za 100 metrowe mieszkanie w centrum miasta gmina może liczyć zatem na 67 zł rocznie. Gdyby obniżyć stawkę dla terenów podmiejskich nawet o 50 proc., za takie samo mieszkanie jak w centrum, podatek wyniósłby 34 zł. Różnica nie jest zatem istotna nawet z punktu widzenia stosunkowo skromnych budżetów domowych. Trudno zatem mówić o tym, by gminy mogły w tym przypadku prowadzić skuteczną politykę podatkową. Przy niskich z punktu widzenia samorządów stawkach, obniżanie podatku od nieruchomości pozbawiałoby gminy i tak niedużych wpływów z tego podatku. Stąd większość uchwalanych obecnie stawek jest stała dla obszaru całego miasta.
Gminy aktywnie też poszukują sposobów zwiększenia wpływów poprzez kreatywne podejście do interpretacji obowiązujących już przepisów. Jednym z takich sposobów jest rozdzielenie na dwa odrębne przedmioty opodatkowania mieszkania i związanych z nim miejsca parkingowego i komórki lokatorskiej. Dla mieszkania, maksymalna stawka podatku wynosi dziś zaledwie 67 groszy za metr kwadratowy rocznie. Ale miejsce parkingowe i komórka lokatorska to już nie nieruchomość mieszkalna, ale tzw. „pozostałe budynki i ich części”. Dla nich zaś stawka podatku może wynieść dziś nawet 7,06 zł za metr kwadratowy rocznie.
Co to oznacza w praktyce? Wyobraźmy sobie mieszkanie, które ma 80 metrów kwadratowych. Razem z mieszkaniem kupujemy miejsce postojowe we wspólnym garażu o powierzchni 12 metrów kwadratowych i komórkę lokatorską o powierzchni 3 metrów kwadratowych. Dla wszystkich tych trzech przedmiotów opodatkowania gmina ustala maksymalne stawki. Oznacza to, że w 2011 roku za mieszkanie trzeba zapłacić 54 zł podatku. Ale już za miejsce parkingowe aż 85 zł podatku, a za komórkę lokatorską kolejne 21 zł. Razem oznacza to 160 zł podatku od nieruchomości rocznie.
Takie podejście do opodatkowania oznacza, że znacznie wyższy podatek zapłacimy za kawałek miejsca na którym parkuje nasz samochód, niż za mieszkanie w którym żyjemy. Gwoli sprawiedliwości należy jednak przyznać, że gminy nie mają innych sposobów zapewnienia sobie odpowiednich do powierzonych im zadań wpływów podatkowych.
I to właśnie jest główny powód, dla którego samorządowcy są tak gorącymi orędownikami podatku katastralnego. Budowa takiego systemu jest droga. Kluczowy dla jego wprowadzenia może także okazać się spory opór społeczny przeciwko takiej modernizacji systemu podatkowego. Dlatego właśnie prace studialne nad podatkiem katastralnym trwają już niemal piętnaście lat, a nadal nie przyniosły one znaczących efektów (w Ministerstwie Finansów istniał nawet przez jakiś czas departament z podatkiem katastralnym w nazwie: Departament Podatków Lokalnych i Katastru, obecnie jest to znów Departament Podatków Lokalnych).
Rząd mógłby teoretycznie znacząco podwyższyć stawki podatku od nieruchomości, tak by maksymalna jego stawka mogła wynieść dla lokali mieszkalnych np.15 zł za metr. Dałoby to gminom możliwość kształtowania stawek w granicach od 0 do 15 zł za metr kwadratowy rocznie. Gdyby rada gminy ustaliła dla nieruchomości w centrum miasta podatek na poziomie 15 zł, a dla terenów dzielnic peryferyjnych np. 80 groszy, różnica w opodatkowaniu byłaby już spora. Dla mieszkania o powierzchni 80 metrów kwadratowych podatek wyniósłby w centrum aż 1200 zł rocznie, zaś dla dzielnicy peryferyjnej 64 zł rocznie.
Oczywiście jest to przykład wyolbrzymiający różnice, które można by wkomponować w politykę podatkową gminy. Gminy mogłyby wprowadzić w takiej sytuacji rzeczywiste zróżnicowanie poziomu opodatkowania nieruchomości mieszkalnych w zależności od położenia nieruchomości. Mogłyby też istotnie zróżnicować stawki podatku w zależności od stanu technicznego nieruchomości.
W praktyce nie jest to jednak tak proste. Zmiana taka wymagałaby ingerencji ustawowej. Obecnie stawki podatku od nieruchomości mogą być podwyższane jedynie o odpowiednio ustalony wskaźnik inflacji. Potrzebna do drastycznego podniesienia stawek podatku od nieruchomości mieszkalnych nowelizacja ustawy o podatkach i opłatach lokalnych nie ma w obecnych warunkach praktycznie żadnych szans na uchwalenie. I to niezależnie od wyniku najbliższych wyborów. Zarówno rząd, jak i parlament obawiać będą się sytuacji, w której większość gmin, zechce wyśrubować stawki do maksimum. Z pewnością doprowadziłoby to bowiem do sporych protestów społecznych.
Przekonują o tym doświadczenia z akcją „urealniania” przez niektóre gminy opłat za użytkowanie wieczyste. Ich stawki rosły w niektórych gminach nawet po kilkaset czy 1000 proc. Podobnie byłoby zapewne z podatkiem od nieruchomości. Ten czynnik długo jeszcze – jak sądzę – będzie powstrzymywał polityków przed reformą systemu opodatkowania nieruchomości w Polsce. Chociaż idea zróżnicowania podatków od położenia i standardu nieruchomości jest generalnie do zaakceptowania.
Autor jest zastępcą redaktora naczelnego Dziennika Gazety Prawnej