Dr hab. Paweł Kaczmarczyk (fot. WNE UW)
Obserwator Finansowy: Czy ponad 2,5 mln obywateli, a właściwie głównie obywatelek Ukrainy, które zjawiły się w Polsce po wybuchu wojny rozwiązuje nam problem braku polityki imigracyjnej?
Paweł Kaczmarczyk: To pewne uproszczenie, bo z danych rejestracyjnych, wynika, że w populacji dorosłych faktycznie dominują kobiety, ale ponad połowa z tych 2,5 mln to osoby do 18. roku życia, a struktury tej konkretnej populacji nie znamy. Żeby mieć pełen obraz migracji należałoby też dodać osoby, które były już w Polsce przed wybuchem wojny – dodatkowe 1,3 mln – 1 ,5 mln. Co więcej, cała ta populacja jest w ruchu – część wyjeżdża z Polski dalej, część wraca na Ukrainę.
Czy jednak ten napływ ludzi może zastąpić politykę migracyjną? Na ogół w takim pytaniu chodzi o to, czy ci ludzie zasilą w przyszłości polski rynek pracy. I odpowiedź jest jasna – jeśli tak, to nie od razu. Pamiętajmy, że mowa o uchodźcach wojennych, często straumatyzowanych, którzy są na etapie zaspokojenia podstawowych potrzeb. Skoro ponad połowa z nich to dzieci, to rodzi się pytanie o system opieki nad nimi, o miejsca w przedszkolach i szkołach. Upraszczając – jeśli tych miejsc wystarczy, jeśli będą działać inne usługi publiczne, to wtedy dorośli uchodźcy łatwiej będą mogli szukać pracy.
Trzy lata temu w wywiadzie dla „OF” mówił pan o poprzedniej fali migracji zarobkowej: „Tu nie chodzi tylko o to, żeby ci ludzie przyjechali, ale żeby byli aktywni na rynku pracy, żeby uczestniczyli w różnego typu instytucjach, żeby mieli rozbudowane relacje społeczne, żeby ich dzieci kształciły się w polskich szkołach. Bo jeśli tego nie zrobimy, to przegramy”. Zdaje się, że to robimy.
Kontekst jest tu bardzo ważny. Mówiłem wtedy o potrzebie stworzenia polityki imigracyjnej dla grupy, którą znacznie łatwiej było zagospodarować – pracowników sezonowych, którzy przyjeżdżali tu z własnego wyboru. Nie było wśród nich ani osób starszych, ani dzieci. Wtedy potrzebowaliśmy impulsu, aby zachęcić ich do osiedlania się w Polsce. Chodziło o takie rozwiązania, jak np. łatwa nauka języka polskiego czy szereg innych rzeczy, które nazywamy polityką imigracyjną. Gdybyśmy to już wtedy wykonali, teraz o wiele łatwiej byłoby nam prowadzić politykę integracyjną z o wiele bardziej wymagającą, inną grupą imigrantów, jakimi są uchodźcy. Niestety musimy tę politykę integracyjną tworzyć z marszu, bo setki tysięcy osób potrzebuje wsparcia tu i teraz.
Duże wyzwanie
Duże to mało powiedziane. Potężne wyzwanie. Oczywiście, różnica w porównaniu z sytuacją sprzed kilku lat jest też taka, że bezprzedmiotowy stał się cały system ściągania obywateli Ukrainy do Polski przez pośredników albo agencje pracy. Imigranci już tu są, często nie z własnej woli, ale część z nich na pewno sama będzie chciała kontynuować karierę zawodową w Polsce albo chociaż – znaleźć jakiekolwiek zatrudnienie. Dlatego wierzę, że mimo wszystko sobie z tym wyzwaniem poradzimy.
Przy czym nie jest tak, że powinnyśmy patrzeć na tych ludzi jednowymiarowo – tylko jak na potencjalnych pracowników. Uważam, że instytucje państwa polskiego powinny zrobić wszystko, aby obywatele Ukrainy mieli wybór – czy chcą zostać w Polsce, czy wrócić na Ukrainę, jeśli sytuacja na to pozwoli,. Jesteśmy w sytuacji skrajnej i miejmy nadzieję, że jak najwięcej domów i infrastruktury u naszych sąsiadów przetrwa, że życie tam będzie możliwe. Tylko wtedy można będzie mówić o wolnym wyborze kraju zamieszkania.
Czego pan jako naukowiec chciałby się o tej najnowszej fali migracji dowiedzieć? Jakie badania lub ankiety warto przeprowadzić?
Chciałbym dowiedzieć się mnóstwa rzeczy, bo informacje na temat tej fali są bardzo szczątkowe. Przede wszystkim musimy wiedzieć, jaka jest charakterystyka społeczno-demograficzna tych osób. Dobrze jest wiedzieć, jakie jest ich wykształcenie, przygotowanie zawodowe – to pod kątem stopniowego włączania na polski rynek pracy. Dobrze wiedzieć, jaka była sytuacja ich gospodarstwa domowego, czy i w jakim zakresie ich rodziny pozostały w Ukrainie, bo to będzie wpływać na ich plany. Jeszcze pilniejsze byłyby takie informacje, które mogą wprost poprawiać efektywność działań pomocowych – czy imigranci potrzebują nauki języka polskiego, czy potrzebują usług opiekuńczych i w jakim zakresie, jaki jest stan ich zdrowia, czy potrzebują np. opieki związanej ze stresem pourazowym. Z wielu dyskusji, które toczę na ten temat w ostatnim czasie, wynika przekonanie, że badania muszą służyć samym zainteresowanym, czyli osobom uciekającym przed wojną.
Po ustaleniu tych podstaw, po zbadaniu potrzeb, można badać potencjał tych osób – również pod kątem umiejętności miękkich. Nie chodzi tylko o możliwość znalezienia w przyszłości pracy w Polsce, ale też być może zaangażowanie w działania pomocowe na rzecz rodaków, czy to w ramach wolontariatu czy też pracy finansowanej przez państwo czy organizacje pomocowe. To by było niezwykle przydatne.
A jak technicznie to zrobić, aby obywatele Ukrainy nie pracowali poniżej swoich kwalifikacji?
Problematyczne jest to, że dotychczas tego typu aktywność była bardzo ograniczona, a czas nie sprzyja rewolucyjnym rozwiązaniom. Warto więc zapewne wykorzystywać instrumenty, które już mamy. Po pierwsze, może warto wrócić do pomysłu wskazanego w zarzuconym projekcie polityki migracyjnej Polski, by w większym stopniu wykorzystać urzędy pracy do tworzenia sieci wsparcia obecnej fali imigrantów. Po drugie, mamy przecież w Polsce bardzo rozbudowaną sieć rekruterów i agencji pośrednictwa, z którymi można i warto współpracować. Niezależnie od tego można odwoływać się do rozwiązań bardziej innowacyjnych, np. w Niemczech wykorzystywano platformę internetową, która umożliwiała cudzoziemcom przejście przez choćby wstępny etap rozpoznawania ich dyplomów i kwalifikacji. To oczywiście nie byłoby proste, bo wielu uchodźców nie ma ze sobą kompletu dokumentów potwierdzających ich wykształcenie i kwalifikację, ale od czegoś trzeba zacząć. Najgorsza byłaby bezczynność i oczekiwanie, że sytuacja rozwiąże się sama.
Rozmawiał Marek Pielach