Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Polskie firmy nie zapłacą za łamanie prawa

10 mld dol. zgodziły się ostatnio zapłacić koncerny w USA i Wielkiej Brytanii, aby uniknąć wypłaty wyższych odszkodowań w wyniku procesów sądowych. Tygodnik „The Economist” sugerował, że było to jeszcze za mało, by zniechęcić je do przestępstw. Tymczasem Polacy nawet nie znają nazw firm, które dosypywały sól drogową do żywności, bo nasze urzędy odmawiają ich ujawnienia.
Polskie firmy nie zapłacą za łamanie prawa

Oszukana wędlina? Tak czy inaczej producent nie poniesie konsekwencji (CC BY-NC-SA ciotka)

Najwięcej – 7,3 mld dol. – zapłacą Visa i Master Card oraz największe amerykańskie banki za zawyżanie opłat za transakcje kartami płatniczymi (pieniądze te trafią do 7 mln amerykańskich sklepikarzy). Z kolei 3 mld dol. kary zgodził się przekazać do budżetu federalnego USA brytyjski koncern farmaceutyczny GlaxoSmithKline, za promowanie leku na depresję, który nie był zatwierdzony przez Urząd Rejestracji Leków.

W jaki sposób udaje się zmusić potężne firmy do płacenia tak gigantycznych kar i odszkodowań?

Oto przykład: 20 kwietnia 2010 r. o godz. 22 nastąpił wybuch na platformie wiertniczej Deepwater Horizon, znajdującej się w Zatoce Meksykańskiej, a należącej do koncernu naftowego British Petroleum. Zapoczątkował on wyciek ropy i katastrofę ekologiczną w regionie. Pierwszy z ponad 230 pozwów przeciwko BP trafił do sądu 21 kwietnia 2010 r., kilkanaście godzin po wybuchu, kiedy platforma jeszcze płonęła.

Dziennik „The Washington Post” informował, że najlepsze kancelarie prawne (m.in. Erin Brockovich, znanej z filmu z Julią Roberts i Roberta F. Kennedy’ego Juniora) wręcz „zabijają się” o klientów. Reprezentują wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób mogli ucierpieć w wyniku wycieku ropy: rybaków, właścicieli okolicznych hoteli, restauracji, firm przetwórstwa rybnego. Każdy zaś klient, to nawet 30 proc. odszkodowania, które dla niego wywalczą.

A odszkodowania w USA należą do najwyższych na świecie, dlatego że to praktycznie jedyny kraj stosujący tzw. punitive damages (czyli odszkodowania karne). W przypadku firm ich celem jest skuteczne, a więc dotkliwe jej ukaranie. W Wielkiej Brytanii, Australii, Nowej Zelandii i Hiszpanii sędziowie też zasądzają punitive damages, ale incydentalnie.

Istotną rolę w popularyzacji odszkodowania karnego odegrał prof. Gary Becker z University of Chicago, laureat Nagrody Nobla z ekonomii w 1992 r. W 1968 r. opublikował on przełomową pracę pod tytułem „Crime and Punishment: An Economic Approach” („Zbrodnia i kara: Podejście ekonomiczne”). Do napisania jej zainspirowało go pewne zdarzenie.

Kilka lat wcześniej jechał samochodem na egzamin doktorantów na Columbia University. Kiedy dojeżdżał do uczelni zaczął się zastanawiać, czy bardziej opłaca mu się podjechać bliżej i zaparkować w miejscu, w którym jest to zabronione, czy też zostawić auto tam, gdzie jest to legalne, ale dalej. Przed podjęciem decyzji rozważał jakie jest prawdopodobieństwo otrzymania mandatu, ile by on wyniósł oraz ile straci czasu i pieniędzy parkując tam, gdzie jest to dozwolone, ale daleko od uczelni.

Konkluzja jego przemyśleń, przedstawiona w sposób naukowy w „Crime and Punishment: An Economic Approach”, była taka, że przestępcy nie kierują się jakimiś niezrozumiałymi motywami, jak wcześniej sądzono, ale przeprowadzają czystą kalkulację opłacalności przestępstwa. Uwzględniają w niej wysokość kary oraz prawdopodobieństwo złapania. Wniosek: aby zniechęcić do popełniania przestępstw gospodarczych trzeba sprawić, by stało się to nieopłacalne. A zdaniem Beckera, najskuteczniejszym sposobem na odstraszenie są wysokie kary pieniężne.

Od czasu opublikowania pracy Beckera sądy w USA zaczęły częściej zasądzać punitive damages i to coraz wyższe. Co ciekawe, sądy w krajach Unii Europejskiej nie tylko nie stosują takich kar (pokrzywdzony może dostać tylko odszkodowanie za poniesione straty materialne i zadośćuczynienie za straty, których nie da się wyrazić w pieniądzach), ale blokują także próby wyegzekwowania od europejskich firm punitive damages, zasądzanych w USA.

Na przykład w 1985 r. Kurt Parrott, 15-letni Amerykanin, został zrzucony ze swojego motocykla w miasteczku Opelika, w stanie Alabama. Kiedy upadał zsunął mu się kask, uderzył głową o chodnik i poniósł śmierć na miejscu. Okazało się, że zawiodła zapinka mocująca kask na głowie chłopca. Rodzina pozwała producenta, włoską firmę. Amerykański sąd zasądził 1 mln dol., z czego istotną cześć stanowiło właśnie punitive damages.

Firma odmówiła zapłaty. A kiedy w 2007 r. prawnicy rodziny Parrott próbowali wyegzekwować pieniądze we Włoszech, włoski Sąd Najwyższy zablokował te starania, pisząc w uzasadnieniu, że pozwy prywatnych osób, składane w związku z utratą zdrowia albo śmiercią członka rodziny, powinny mieć tylko jeden cel „zadośćuczynienie za poniesioną stratę”. Zdaniem tegoż sądu od wymierzania kar jest system prawa karnego. A przyznawanie poszkodowanym pieniędzy znacznie przewyższających poniesioną stratę jest „niesprawiedliwe”.

Tymczasem Amerykanie mają na ten temat zdanie odrębne. Dowodem może być słynna, znana także w Polsce, sprawa z 1994 r. Liebeck przeciwko McDonald’s, o poparzenie się gorącą kawą w restauracji tej sieci.

Otóż w lutym 1992 r. Stella Liebeck (79 lat) kupiła kawę na wynos w okienku McDrive. Próbując dodać mleko i cukier umieściła kubek między kolanami i usuwając wieczko uległa poparzeniu. Oskarżyła sieć McDonald o ,,poważne zaniedbanie” w związku ze sprzedażą kawy ,,niebezpiecznej” i ,,źle przygotowanej”. Ława przysięgłych na początku przyznała powódce 200 tys. dol. odszkodowania oraz 2,7 mln dol. punitive damages.

Co ważne, ta kwota to była równowartość przychodów z dwóch dni sprzedaży kawy w restauracjach McDonald`s na całym świecie. Wyrok był szeroko komentowany także w Polsce, głównie z uwagi na kwotę odszkodowania. Jego niezrozumienie brało się właśnie stąd, że mało kto wiedział, co było zasadniczym celem wyroku. A chodziło o ukaranie międzynarodowego koncernu. Jeśli więc kara miała spełnić swoją rolę, musiała być wysoka.

Tymczasem wiele wskazuje na to, że kary nakładane w USA na firmy, szokująco wysokie jak na polskie czy europejskie warunki, powinny być jeszcze wyższe. Postuluje to tygodnik „The Economist”. W opublikowanym ostatnio artykule powołuje się na pracę Johna M. Connora i C. Gustava Helmersa z Purdue University zatytuowaną „Statistics on Modern Private International Cartels, 1990-2005” („Statystyki współczesnych, prywatnych, międzynarodowych karteli, 1999-2005”) wykonaną dla American Antitrust Institute.

Connor i Helmers przebadali 283 międzynarodowe kartele, które działały od 1990 r. do 2005 r. Wyliczyli, że dzięki bezprawnym zmowom zarobiły one dodatkowo ponad 300 mld dol. Zmowa powodowała podwyższenie przychodów firm przeciętnie o 20 proc. na rynkach, na których obowiązywała. Jeżeli założymy, że władze ujawniają co trzeci kartel oznacza to, że kara powinna przekroczyć 60 proc. przychodów firmy, jeżeli faktycznie ma być wyższa, niż zyski z przestępstwa. Tymczasem autorzy podają, że przeciętne grzywny wynosiły od 1,4 proc. do 4,9 proc. przychodów korporacji.

Podobnych dylematów nie mają polscy sędziowie. W czerwcu 2011 r. w Kielcach zapadł wyrok w sprawie w tzw. aferze Constaru, czyli „odświeżania” zapleśniałych wędlin przez pracowników firmy i sprzedawania ich jako pełnowartościowych. Dyrektor zakładu Marek C., który w pierwszej instancji został skazany na śmieszne niskie kary  (osiem miesięcy w zawieszeniu na 2 lata, zwrot kosztów procesu oraz zakaz pełnienia funkcji kierowniczych przy produkcji żywności) w drugiej został całkowicie uniewinniony.

Czyli Polacy latami jedli spleśniałe wędliny, płacąc jak za pełnowartościowe a nie tylko nikt nie poniósł tego jakichkolwiek konsekwencji, ale firma nie musiała nawet zwrócić pieniędzy, które zarobiła na oszustwie. Trudno o lepszą zachętę dla innych polskich spółek, które chciałyby w nieuczciwy sposób zarabiać na klientach. Bo jedyną karą jaką poniósł Constar był uszczerbek na wizerunku, dzięki nagłośnieniu sprawy przez dziennikarzy. Ale w przyszłości firmy łamiące prawo nie czeka nawet taka przykrość. Oto bowiem urzędnicy z zadziwiającym uporem nie chcą ujawnić ich nazw firm dosypujących sól drogową do jedzenia.

Podsumowując: państwo polskie działa tak, jakby chciało za wszelką cenę chronić firmy łamiące prawo przed poniesieniem konsekwencji swoich działań. Jeżeli więc teoria prof. Beckera jest słuszna i przestępcy faktycznie kalkulują opłacalność łamania prawa i uwzględniają prawdopodobieństwo poniesienia kary i jej dolegliwość to w Polsce powinniśmy mieć niedługo mieć prawdziwy wysyp afer takich jak afera ze spleśniałymi wędlinami czy solą drogową w jedzeniu.

I faktycznie. 13 sierpnia „Dziennik Gazeta Prawna” ujawnił, że połowa przetworów czerwonego mięsa, które skontrolowano w województwie warmińsko-mazurskim została sfałszowana. Producenci dodawali do nich tanie składniki: soję i skrobię i nie informowali o tym etykietach. Oczywiście urzędnicy odmówili ujawnienia nazw tych firm.

Aleksander Piński

Oszukana wędlina? Tak czy inaczej producent nie poniesie konsekwencji (CC BY-NC-SA ciotka)

Otwarta licencja


Tagi