(©Envato)
Na początek trochę starsza praca, która nagle nabrała aktualności w związku z epidemią koronawirusa i związanymi z nią zmianami na rynku pracy. Nicholas Bloom, James Liang, John Roberts, and Zhichun Jenny Ying opracowali analizę „Does Working from Home Work? Evidence from a Chinese Experiment”(„Czy praca z domu działa? Dowody z chińskiego eksperymentu”).
Opisują w niej wyniki eksperymentu przeprowadzonego w 2013 r. w firmie Ctrip, największym chińskim biurze podróży, notowanym na amerykańskiej giełdzie NASDAQ.
Satysfakcja i oszczędności
W czasie testu w spółce pracowało 16 tys. osób. Osoby, które wyraziły chęć wzięcia udziału w eksperymencie podzielono na dwie grupy. Przez dziewięć miesięcy jedna grupa pracowała w domu, druga – w biurze, w Szanghaju.
Okazało się, że wydajność pracujących w domu była wyższa o 13 proc. Z tego 9 proc. wzrost wynikał z większej liczby godzin spędzonych na rozmowach telefonicznych z klientami. Wzięło się to z mniejszej liczby przerw i rzadszego chorowania.
Kolejne 4 proc. wyższej wydajności wynikały z większej liczby wykonanych telefonów, co naukowcy przypisują temu, że w domu pracownicy mogli się lepiej skupić na pracy, bo jest tam ciszej niż w biurze.
Pracujący w domu także sygnalizowali wzrost satysfakcji z pracy i rzadziej z niej rezygnowali.
Zarząd firmy policzył, że zaoszczędzi na każdym pracującym z miejsca zamieszkania 2000 dolarów rocznie i zdecydował się zaoferować możliwość pracy z domu wszystkim pracownikom.
Co ciekawe, wówczas wzrost wydajności dla pracujących z domu wyniósł już 22 proc., co prawdopodobnie wynikało z tego, że z pracy w domu zrezygnowały osoby, którym ta forma pracy nie odpowiadała i byli w niej mniej wydajni.
Naukowcy zwracają jednak uwagę, że biuro podróż, którego pracowników zadaniem jest dzwonienie do klientów jest wyjątkowo dobrze przystosowane do pracy w domu. A to dlatego, że praca tam nie wymaga bezpośrednich kontaktów z klientami, a jakość i ilość wykonanej pracy może być łatwo zmierzona.
Zarząd firmy ciekawie uzasadnił, dlaczego wcześniej nie spróbowano tam pracy w domu. Otóż menedżerowie uznali, że jeżeli eksperyment się powiedzie, to wszyscy konkurenci skopiują ich działania i korzyści z nich wynikające zostaną w dużym stopniu zniwelowane.
A to dlatego, że konkurencja doprowadzi do przekazania oszczędności z wyższej wydajności klientom w postaci niższych cen wycieczek.
Jeżeli natomiast praca w domu okazałaby się mało efektywna, to wówczas tylko ich firma poniosłaby koszty eksperymentu.
W 2010 r. 10 proc. amerykańskich pracowników pracowała w domu przynajmniej jeden dzień w tygodniu. Od 1980 r. do 2010 r. odsetek osób, które głównie pracują w miejscu zamieszkania wzrósł w USA odpowiednio z 2,3 proc. do 4,3 proc.
Nieobowiązkowa jazda do biura
Uzbrojeni w wiedzę, że praca w domu może być wydajniejsza niż w biurze warto sprawdzić, jaką część zawodów można wykonywać z miejsca zamieszkania. Opisują to Jonathan I. Dingel i Brent Neiman w pracy „How Many Jobs Can be Done at Home?”(„Jak wiele zawodów można wykonywać w domu?”).
Większość prac w finansach czy zarządzaniu można wykonać z domu.
Naukowcy ustalili, że w ponad 41 proc. zawodów w USA miejscem pracy może być własny dom. Jak można się domyślić to tylko średnia, a są duże różnice pomiędzy branżami. I tak większość prac w finansach czy zarządzaniu można wykonać z domu. Ale mało którą robotę z branży rolniczej, hotelarskiej czy restauratorskiej.
Autorzy dokonali podobnych wyliczeń dla 85 krajów, w tym dla naszego państwa. W Polsce, według naukowców, 33 proc. pracujących może zrezygnować z przyjeżdżania do biura.
Odsetek zawodów, które można w danym kraju wykonywać z domu rośnie wraz ze wzrostem PKB, choć wzrost ten spowalnia po przekroczeniu 40 tys. dol. PKB w przeliczeniu na obywatela według parytetu siły nabywczej.
W Polsce PKB to 32,4 tys. dol., a więc można się spodziewać, że odsetek pracowników, którzy nie muszą jeździć do biura będzie u nas rósł. Jednak w żadnym z badanych państw odsetek prac, które można wykonywać w mieszkaniu nie przekracza 50 proc.
Niszcząca niepewność
Praca może więc być wykonywana w domu, ale pracownicy nie powinni bać się jej utraty. Takie wnioski wysnuwają Egidio Farina, Colin Green i Duncan McVicar w analizie „Is Precarious Employment Bad for Worker Health? The Case of Zero Hours Contracts in the UK”(„Czy niepewne zatrudnienie szkodzi zdrowiu pracowników? Przypadek kontraktów z zerową liczbą godzin w Wielkiej Brytanii”).
Naukowcy badają skutki wprowadzenia w Zjednoczonym Królestwie tzw. Kontraktów z Zerową Liczbą Godzin (ang. Zero Hours Contracts), czyli formy umowy z pracownikiem, która nie zmusza pracodawców do zlecenia zatrudnionym nawet jednej godziny pracy.
Okazuje się, że osoby pracujące w takiej formie zatrudnienia 12 proc. częściej mają długotrwałe problemy zdrowotne, niż pozostali pracownicy.
Brak poczucia stabilności w pracy może mieć także inne negatywne skutki. Opisują je Andrew E. Clark i Anthony Lepinteur w pracy „A Natural Experiment on Job Insecurity and Fertility in France” („Naturalny eksperyment na temat niepewności zatrudnienia i dzietności we Francji”).
W 1999 r. podwyższono we Francji tzw. podatek Delalande`a (wprowadzony w życie w 1987 r.). To kontrybucja, którą wówczas nakładano na firmy, gdy zwalniały pracownika, który miał 50 albo więcej lat.
Ale podwyżka, która w założeniu miała na celu zwiększenie poczucia bezpieczeństwa u starszych pracowników sprawiła, że jednocześnie spadło poczucie bezpieczeństwa u młodszych zatrudnionych. A to dlatego, że po podwyżce podatku bardziej opłacało się pracodawcom zwalniać właśnie ich.
Naukowcy wyliczyli, że ta zmiana sytuacji na rynku pracy sprawiła, że prawdopodobieństwo zdecydowania się na kolejne dziecko spadło o 3,9 proc. Co jednak ciekawe, efekt ten dotyczył tylko lepiej wykształconych i lepiej zarabiających Francuzów.