Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Praca w Niemczech: lepsi wybrali Wyspy

Wcześniejsze otwarcie rynku pracy byłoby lepszym rozwiązaniem. Z Polski pozyskalibyśmy fachowców, których musieliśmy zastąpić droższymi pracownikami z krajów Europy Zachodniej. Utrzymując przez siedem lat ograniczania straciliśmy szansę na zwiększenie naszego dobrobytu – mówi w wywiadzie prof. Klaus Zimmermann, dyrektor Instytutu Przyszłości Pracy w Bonn.
Praca w Niemczech: lepsi wybrali Wyspy

Klaus Zimmerman fot. arch. autora

Obserwator Finansowy: Co by się stało, pana zdaniem, gdyby Niemcy wcześniej zdecydowali się na otwarcie rynku pracy? Czy pracownicy ze Wschodu rzeczywiście „zalaliby” niemiecki rynek pracy, czego obawiali się m.in. związkowcy w Niemczech?

Klaus Zimmerman: Wcześniejsze otwarcie rynku pracy byłoby lepszym rozwiązaniem. Z pewnością mielibyśmy znacznie większą emigrację do Niemiec niż miało to miejsce. Według moich szacunków około jednej trzeciej emigrantów, którzy ostatecznie wyjechali na Wyspy Brytyjskie, wybrałoby Niemcy. Jednak nasza gospodarka, a w tym i rynek pracy, dość łatwo by to zniosły. Poza tym z Polski pozyskalibyśmy fachowców, których potrzebowaliśmy, a których musieliśmy w rezultacie zastąpić pracownikami z krajów Europy Zachodniej płacąc im wyższe stawki. Utrzymując przez siedem lat ograniczania w zatrudnianiu pracowników z nowych krajów UE straciliśmy szansę na zwiększenie naszego dobrobytu, a zapewne i na mniejsze bezrobocie.

Mimo zachowania restrykcji prawie milion Polaków pracowało w ostatnich latach w Niemczech.

Emigracja zawsze znajduje jakieś kanały przepływu. W skład tej grupy wchodzili m.in. pracownicy nielegalni oraz samozatrudnieni, przy czym w przypadku dużej ich części było to tylko pozorne samozatrudnienie. Był to jednak furtka umożliwiająca legalną pracę, z której na przykład w Wielkiej Brytanii korzystali Bułgarzy i Rumuni objęci tam podobnymi regulacjami, co Polacy w Niemczech. Utrudnienia w zatrudnianiu pracowników ze Wschodu nie zahamowały więc emigracji. Spowodowały jedynie, że przyjechali do nas nie ci pracownicy, których najbardziej potrzebujemy – były to osoby starsze i słabiej wykwalifikowane.

Co wydarzy się po 1 maja? Liczba potencjalnych emigrantów szacowana jest nawet na milion osób.

Bardzo wiele osób zastanowi się teraz nad wyjazdem do Niemiec, ale czy zrealizują te zamiary? Moim zdaniem nie. Znaczna część osób z tego grona będzie odkładać decyzję o emigracji. A jeśli warunki ekonomiczne w Polsce będą się poprawiać, to w ogóle się na to nie zdecydują. Poza tym wielu z tych Polaków, którzy są najbardziej mobilni, już wyjechało z kraju. To, do czego może dojść w Niemczech, to legalizacja pobytu przez tych, którzy już pracują na czarno. Wątpię, by sprawdziły się prognozy mówiące o kilkuset tysiącach Polakach, którzy przyjadą do pracy w Niemczech. W mojej ocenie poważne są te szacunki, które podawał m.in. Federalny Instytut Pracy w Norymberdze, i które przewidują przyjazd od 50 tysięcy do 150 tysięcy pracowników z Polski rocznie. To nie są duże liczby.

Nominalnie różnica w zarobkach między Polską a Niemcami jest jak 1:4. Realnie mniej, ale nadal to atrakcyjny cel dla pracowników Polski. Dlaczego uważa pan, że Polacy mogą nie chcieć z tego skorzystać?

Podatki, składki społeczne oraz koszty utrzymania są u nas wyższe niż w Polsce. Poza tym w Niemczech gorzej niż w innych krajach wynagradzane są wyższe wykształcenie i lepsze kwalifikacje. Jednak akurat to zjawisko może być szansą dla pracowników z Polski – wielu Niemców z tego powodu emigruje m.in. do krajów anglosaskich i Holandii, a na ich miejsce potrzebni są fachowcy np. z Polski.

Ilu Polaków może bez problemu wchłonąć rynek pracy w Niemczech?

Ze względu na starzenie się społeczeństwa co roku tracimy od 200 do 250 tysięcy pracowników. To oznacza, że teoretycznie tylu Polaków mogłoby się u nas osiedlić na stałe. Oczywiście, mogą to zrobić również cudzoziemcy z innych krajów. Jednak ze względu na więzy kulturowe i już istniejące polskie społeczności w Niemczech Polacy mają znacznie większą szansę, by robić u nas coś sensownego niż przybysze z odleglejszych zakątków świata – i właśnie dlatego są dla nas tak atrakcyjni.

Pan i wielu innych niemieckich ekspertów alarmowało, że niemieckie firmy pilnie potrzebują fachowców. Jednak czy rzeczywiście przyjadą oni z Polski? A może będą to raczej osoby o niższych kwalifikacjach, których poza sektorem usług pielęgnacyjnych Niemcy aż tak nie potrzebują?

W Niemczech potrzebni są nie tylko absolwenci wyższych uczelni. W sektorze medyczno-pielęgnacyjnym poszukiwanych jest od 100 do 200 tysięcy pracowników. Poza pielęgniarkami i opiekunkami osób starszych i chorych pracę szybko znajdą również rzemieślnicy oraz pomoce domowe. Jeśli przyjadą też do nas inni, dla których nie ma ofert pracy, to po pewnym czasie wrócą do domu. Nie będzie to poważny problem i sytuację ureguluje rynek. Przecież w Unii Europejskiej nie jest tak, że można wyjechać do innego kraju, tam zameldować się jako bezrobotny i od razu dostawać zasiłek. By gospodarka w Niemczech w jak największym stopniu skorzystała z pełnej swobody przepływu pracowników z Europie, doradzam niemieckim firmom, by aktywnie szukały pracowników w Europie Wschodniej i wraz  z lokalnymi partnerami prowadziły tam punkty informacyjne oraz profesjonalnie przygotowały osoby chętne do wyjazdu do pracy.

Przedstawia pan otwarcie rynku pracy jako wielką szansę dla Niemiec. Tymczasem wśród niemieckich polityków nadal wyczuwalne są obawy i wcale nie widać radości.

Politycy obawiają się niektórych grup społecznych, dla których imigracja oznacza zagrożenie dla kraju. Niestety, politykom w Niemczech bardzo trudno przychodzi wytłumaczenie wyborcom tego zjawiska. Przecież inżynier z zagranicy, który przyjeżdża do nas pracować, nie jest zagrożeniem dla sprzątaczki, która właśnie straciła pracę. To spóźnione otwarcie niemieckiego rynku pracy powinno być okazją do zmiany prawa imigracyjnego w taki sposób, by można było sterować napływem zagranicznych pracowników do Niemiec oraz by przyjeżdżali do nas tacy ludzie, których potrzebują niemieckie firmy. Niestety, już pojawiają się głosy, by poczekać z tą reformą do czasu aż ujawnią się wszystkie skutki obecnej liberalizacji rynku pracy. Chciałbym, byśmy zaoszczędzili sobie tej ponownej zwłoki, która znowu może oznaczać utratę korzyści przez przedsiębiorstwa w Niemczech.

Wraz z otwarciem rynku pracy może dojść do drenażu mózgów z krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Czy – jak ma to miejsce w sporcie – również w biznesie beneficjenci tego zjawiska nie powinni płacić za wyszkolenie pracowników, czy wykształcenie absolwentów wyższych uczelni, za które zapłacił np. polski podatnik? A może opłaty za studia rozwiązałyby problem emigracji absolwentów?

Jestem za tym, by studenci płacili za naukę. Przecież najlepsze szkoły na świecie są płatne, a mimo to najzdolniejsi młodzi ludzie właśnie tam chcą studiować. Jednak wątpię, by opłaty za studia należało łączyć z kwestią migracji pracowników w UE. Tym bardziej, że według badań kraje w dużym stopniu profitują z pracy swoich obywateli za granicą. To są przecież transfery pieniężne i nowe kwalifikacje, które emigranci wykorzystują po powrocie do ojczyzny. Taka dyskusja o rekompensatach za emigrujących pracowników byłaby teraz dość szkodliwa – chociaż pomysł płatnych studiów popieram jak najmocniej.

Rozmawiał Andrzej Godlewski

Klaus Zimmerman fot. arch. autora

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (09–13.05.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce