Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Prawo trzeba przeorać, nie wystarczy retusz deregulacjami

Ministerstwo Gospodarki ma pewien dorobek w wyrównywaniu zakrętów na drodze przedsiębiorców. Marnuje jednak mnóstwo energii na łataninę, podczas gdy Polacy potrzebują prawa uniemożliwiającego sprzeczne interpretacje, ułożonego w czytelny system.
Prawo trzeba przeorać, nie wystarczy retusz deregulacjami

Wicepremier Janusz Piechociński i premier Donald Tusk (CC By NC ND Kancelaria Premiera)

Internetowa strona Ministerstwa Gospodarki jest tak bogata, że trudno dostrzec najważniejsze przesłanie. To mianowicie, że misją resortu i jego urzędników jest „Stworzenie najlepszych w Europie warunków prowadzenia działalności gospodarczej”. Cel nader ambitny i w świetle kilkuletnich efektów – bombastyczny.

Warunki działania w przemyśle, usługach i czymkolwiek określa prawo oraz sposób jego stosowania. Stan faktyczny opisywany był po wielokroć, także w Obserwatorze Finansowym. Diagnoza jest jednoznaczna. Prawa mierzonego liczbą aktów i ich objętością jest stanowczo za dużo. Przepisy są zbyt często niejasne, niezrozumiałe, pokrętne, sprzeczne ze sobą, podatne na biegunowo odmienne interpretacje.

Deregulacja – czwarte podejście

Tymczasem Minister Gospodarki Janusz Piechociński kontynuuje wysiłki swojego poprzednika skupione na retuszowaniu mikroskopijnych fragmentów obrazu polskiego prawa odnoszącego się do gospodarki. Obraz ów jest już jednak tak sfatygowany i lichy, że nie trzeba mu konserwatora, a namalowaniu od nowa, na świeżym płótnie.

W marcu 2011 r. uchwalona została ustawa o ograniczaniu barier administracyjnych dla przedsiębiorców i obywateli. Jej spektakularny owoc to wprowadzenie oświadczeń w miejsce zaświadczeń w ok. 200 procedurach biurokratycznych. Inne regulacje to m.in. wprowadzenie możliwości posługiwania się zwykłymi kopiami dokumentów (zamiast poświadczonych notarialnie), czy dwukrotne obniżenie wysokości opłat wnoszonych na rzecz Krajowego Rejestru Sądowego.

W pół roku później (wrzesień 2011 r.) przyjęta została tzw. druga ustawa deregulacyjna. Tym razem, największym osiągnięciem projektodawców z MG było zobowiązanie Ministra Finansów do wydawania na wniosek podatników ogólnych interpretacji podatkowych, w sytuacji gdy organy podatkowe lub organy kontroli skarbowej stosują przepisy w niejednolity sposób. Zdjęto również z przedsiębiorców obowiązek pośredniego finansowania nieudolności ZUS i KRUS poprzez skrócenie z 10 do 5 lat okresu przedawnienia należności z tytułu składek na ubezpieczenia społeczne.

Od 1 stycznia 2013 r. weszły w życie przepisy trzeciej ustawy deregulacyjnej, z listopada poprzedniego roku. Wprowadzone zostały ułatwienia w tzw. kasowym rozliczaniu podatku VAT. Korzyść polega tu na tym, że w pewnej liczbie przypadków obowiązek podatkowy powstaje teraz dopiero wtedy, gdy sprzedawca otrzymał od kontrahenta pełną lub przynajmniej częściową zapłatę.

Inna nowelizacja ma sprzyjać zmniejszaniu tzw. zatorów płatniczych. Przyspieszenie płatności ma być skutkiem restrykcji dotyczących kosztów uzyskania przychodów w przypadkach przekraczania lub wyznaczania zbyt długich terminów zapłaty. Jeśli uda się odstręczyć zobowiązane instytucje od trików i uników, to w dłuższym okresie powinny ujawnić się również korzyści z zadekretowanej powinności publikowania interpretacji wydawanych przez ZUS, KRUS i NFZ.

Pod koniec marca br. Komitet Rady Ministrów przyjął do dalszych prac legislacyjnych kolejny, czwarty już, ustawowy zestaw deregulacyjny, liczący jakieś pół setki pozycji. Zawiera wiele nowych rozwiązań szczegółowych, odnoszących się np. do kwestii odpraw celnych w transporcie morskim. Mają one żywotne znaczenie dla poszczególnych wycinków działalności gospodarczej, ale z punktu widzenia interesu społecznego prawdopodobnie najistotniejszy jest w tym zestawie przewidywany przymus prawny publikowania wszystkich orzeczeń sądowych wydawanych w Polsce. Nie ulega bowiem najmniejszych wątpliwości, że powszechna publikacja werdyktów i poddanie ich najszerszej ocenie stałaby się z czasem narzędziem sprzyjającym rozumieniu i stosowaniu prawa na wyższym poziomie niż obecnie.

Czwarty zestaw deregulacyjny zawiera także dużo propozycji odnoszących się do materii podatkowych. Wszystkie są istotne, ale obawiać się należy, że ich dobroczynny skutek będzie zbliżony do efektów leczenia skomplikowanego złamania dymem z ziół. Pacjent dotknięty wyczerpującą chorobą przyjmie z wdzięcznością każdą próbę ulżenia jego cierpieniom. I głównie na tej zasadzie witane są w kręgach gospodarczych wieści o kolejnej łacie, przytwierdzonej fastrygą na polskim systemie prawnym, regulującym działalność gospodarczą.

Sąd nad sądem

Wady deregulacji polegającej na katorżniczych modyfikacjach szczegółowych przepisów ujawniają się codziennie. Spektakularnych przykładów dostarczają sądy Rzeczpospolitej.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie wydał 9 kwietnia br. orzeczenie, które może otworzyć majętnym wydrwigroszom drogę do pełnego odliczania VAT od zakupu tzw. bankowozów. W zbożnym skądinąd procesie poszukiwania luk prawnych w zagmatwanych przepisach podatkowych ktoś odkrył możliwość instalowania stalowych skrytek w bagażnikach najdroższych samochodów osobowych. Wyposażenie w takie „sejfiki” miałoby sugerować używanie luksusowych limuzyn jako „bankowozów” do przewozu pieniędzy. Przekształcenie w lipny „bankowóz” oznacza dla nabywcy pojazdu oszczędności na podatku VAT mogące przekroczyć nawet 100 tys. zł. Sąd postawił na piedestale niezborny przepis, a obywateli wprawił w osłupienie, że tak jednak można, chociaż to oszustwo.

Dzień później dał o sobie znać Naczelny Sąd Administracyjny, do którego trafiła skarga kasacyjna służb skarbowych na orzeczenie łódzkiego WSA. Pewien przedsiębiorca odkrył z przerażeniem, że jego pracownik drukował z systemu komputerowego firmy tzw. puste faktury VAT, które następnie sprzedawał przestępcom zajmującym się wyłudzeniami VAT. Przedsiębiorca zgłosił czym prędzej sprawę w US i na policji. Pracownik-sprawca poniósł karę, ale pozostała odpowiedzialność karno-skarbowa przedsiębiorcy, bo to fakturami z jego firmy posługiwano się w przestępczej działalności. US w Łodzi uznał, że przedsiębiorca musi zapłacić 150 tys. zł jako równoważnik VAT bezprawnie odliczonego przez oszustów. WSA w Łodzi uchylił decyzje fiskusa uznając, że nie mieści się w głowie, żeby karać obywatela spełniającego swą najwyższą obywatelską powinność. Ale sędziowie NSA w składzie: Barbara Wasilewska, Marek Kołaczek i Izabela Najda-Ossowska mają w tej sprawie odmienne zdanie. Uznali, że nie ma podstaw do zaniechania poboru podatku od przedsiębiorcy i zwrócili sprawę, z taką właśnie diagnozą, do ponownego rozpoznania przez WSA.

Te dwa przykłady to nie intrygujące ciekawostki, ale codzienność. Prawo jest dziurawe, niespójne, niezrozumiałe, zagmatwane. W tym stanie rzeczy jedyna obrona to rozumne i sprawne sądy. Niestety, coraz częściej nie stają one jednak na wysokości zadania i oczekiwań znękanych obywateli. Co gorsza, tak jak w obu opisanych przypadkach, dochodzi z ich strony nie tylko do naruszenia intencji ustawodawcy, do obrazy zdrowego rozsądku i zasad sprawiedliwości, ale także do naruszenia godności obywateli, państwa i samego prawa.

Bardzo trafna w tym kontekście jest ocena, jaka padła niedawno podczas ogólnopolskiej konferencji prawników w Kołobrzegu: sędziowie mają myśleć o tym, co mają do zrobienia, a nie o tym czego sąd nie może zrobić.

Społeczna potrzeba prawnego ładu

Dotychczasowe wysiłki ministerstwa gospodarki, zmierzające do podniesienia poziomu prawa dotyczącego działalności gospodarczej, zasługują na uznanie. Nie zmienia to wszakże istoty rzeczy. Polsce i naszej gospodarce potrzeba głębokiego przeorania prawa i systemu prawnego. Konieczna jest też wyczerpująca dyskusja na czym polega i jak stosować zasadę legalizmu, żeby głównym narzędziem prawników i sądów nie była lupa, z pomocą której wyszukiwane są w przepisach przecinki i wydumane niuanse z obojętnością dla wiedzy i doświadczenia światłych ludzi dookoła.

Deregulacja w swoich poprzednich wcieleniach, sygnowanych kiedyś przez prof. Leszka Balcerowicza lub posła Janusza Palikota, a teraz ministra gospodarki, to za każdym razem wielki wysiłek, dziesiątki tysięcy roboczogodzin poświęconych na poprawianie niezliczonych szczegółów. Cel zasadniczy jakim jest „Stworzenie najlepszych w Europie warunków prowadzenia działalności gospodarczej” przybliża się najwyżej o centymetry.

Model mozolnych kroków, kontynuowany przez wicepremiera Janusza Piechocińskiego, byłby do zaakceptowania, gdyby miał dać czas na przeprowadzenie wielkich porządków i reformy prawa.

Warunek brzegowy to inwentaryzacja. Nie można wykluczyć, że obowiązują nadal i mają moc prawną akty prawa z odległej przeszłości, których istnienia nikt nawet nie podejrzewa. Ich ewentualne odkrycie byłoby mało istotnym efektem ubocznym, ponieważ główny cel to poukładanie na tysiącach kupek przepisów w najróżniejszych możliwych sprawach.

Podstawowe porządki byłyby wstępem do przeglądu merytorycznego, którego celem byłoby pisanie pewnych części prawa od początku (np. prawo podatkowe), a tam gdzie wystarczy gumka – zadaniem docelowym byłoby usuwanie zbędnej „paplaniny” prawnej, wykreślanie powtórzeń i sprzeczności, uładzanie, komasowanie, kodyfikacja. Nadrzędny cel i racja to prawo jasne, zrozumiałe, napisane polszczyzną, a nie narzeczem legislatorów, uniemożliwiające krańcowo odmienne interpretacje, ułożone w czytelny system.

Samych rozsądnych i możliwych do spełnienia oczekiwań byłoby z pewnością znacznie więcej, ale od ich enumeracji ważniejsze jest przesłanie, że Polacy oczekują takiego oto przede wszystkim wysiłku, a nie dłubania w szczegółach. Potrzebna byłaby cierpliwość i wytrwałość, bo na pierwsze efekty przyszłoby czekać długo. Jednak argumenty, że „tak się nie da” są dla potencjalnych głosicieli dyskwalifikujące. Udało się zmienić ustrój, a nie da się doprowadzić państwa, prawa i sądów do wyrozumowanego ładu i porządku?

OF

Wicepremier Janusz Piechociński i premier Donald Tusk (CC By NC ND Kancelaria Premiera)

Otwarta licencja


Tagi