Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Pretendent do roli globalnego lidera

Szanghaj przez dekady był z politycznej woli tępiony gospodarczo. Nawet w pierwszej dekadzie reform po 1978 roku jeszcze spał. Prawdziwy "nowy renesans" rozpoczął się w latach 90. Dziś miasto walczy o palmę pierwszeństwa w całym państwie.
Pretendent do roli globalnego lidera

Szanghaj (CC By Gustavo Madico)

Wszędzie widoczne plakaty i bilboardy głoszą: „Szanghaj stolicą mody”, a inne zapowiadają, że październik to „miesiąc imprez w stolicy kultury”. To miasto, ważny port morski i ośrodek komunikacyjny, pierwszy okres wielkiego rozkwitu przeżyło w latach 20. i 30. minionego stulecia. Dowody są namacalne w postaci patynowych budynków słynnego Bundu (Waitan) nad rzeką Huangpu. Jest ich łącznie 33, i choć niektóre zamknięte lub właśnie w remoncie, dowodzą świetności tej metropolii, jak też – rzadkiej już tutaj – autentyczności dawnego budownictwa, stojącej w jawnej sprzeczności z pobliskim Starym Miastem, stale się teraz rozrastającym i pachnącym świeżą farbą, a przypominającym mieszankę Disneylandu z Cepeliadą, oczywiście „z chińską charakterystyką”.

Dwie planety

„Burżuazyjna” przeszłość sprawiła jednak, że w epoce ortodoksyjnego, koszarowego komunizmu Mao Ze-donga (1949-1976) miasto było politycznie sekowane, a gospodarczo zaniedbane, co niezwykle wnikliwie, wręcz pedantycznie wykazał po latach studiów amerykański badacz Lynn T. White. On też zarazem udowodnił, że impuls reformatorski dla obecnych spektakularnych chińskich zmian wyszedł oddolnie właśnie stąd, z dorzecza rzeki Jangcy, a władze tylko umiejętnie go do swych potrzeb wykorzystały.

Owszem, Szanghaj był kolebką hurra-rewolucyjnej „bandy czworga”, z małżonką Mao, panią Jiang Qing na czele, ale to nie przeszkadzało, że przez dekady był z politycznej woli gospodarczo tępiony i skazywany na wegetację. Tymczasem, co też wykazał L. T. White, ogromny potencjał i energia tkwiły tu uśpione. Nawet w pierwszej dekadzie reform po 1978 roku Szanghaj jeszcze spał.

Prawdziwy „nowy renesans” tej metropolii, dzisiaj już megalopolis, rozpoczął się w początkach lat 90. minionego wieku, po tym, jak wizjoner chińskich reform Deng Xiaoping nakazał w swym politycznym testamencie budowę kapitalizmu, na wzór Singapuru i Hongkongu, czego symbolem gwałtowny rozwój miasta, a szczególnie dzielnicy Pudong, po drugiej stronie Huangpu, vis-à-vis Bundu.

Ten Pudong jeszcze przed 25-laty był niczym innym, jak zarośniętym chaszczami pustkowiem, poprzetykanym z rzadka przerdzewiałymi hangarami. Wystarczy obejrzeć, głośny kiedyś film Michelangelo Antonioniego pt. Chiny, który skrupulatnie, wolno prowadząc kamerę, udokumentował ten krajobraz, i porównać go z dzisiejszą, znaną już na całym świecie panoramą, by dojść do wniosku, że to nie tylko inne Chiny, ale w istocie inne planety, całkiem do siebie nieprzystające.

Architektoniczny salon

Impuls ze strony Deng Xiaopinga był pierwszy. Potem mocno przyczynił się do rozwoju miasta sekretarz generalny KPCh i prezydent Jiang Zemin (1989-2002), który wcześniej był tu merem, miał ulokowane rozległe interesy, oparte na szerokich guanxi, a więc niezbędnych w Chinach osobistych powiązaniach, najczęściej z ludźmi interesu i wielkich pieniędzy, jakie po 1991 r. wreszcie tu dotarły.

Dzisiaj Szanghaj, którego rozwój jeszcze przyspieszył w związku z wystawą EXPO w 2010 r., pretenduje do miana najbogatszego miasta w Chinach, a zarazem ubiega się o wszelkie możliwe „naj”. Chce być najlepszy, najbogatszy, najnowocześniejszy, a nawet najczystszy w sensie ekologicznym, co jest doprawdy nie lada wzywaniem, uwzględniając stan obecny, wynikający z ponad 20 lat ekspresowych zmian ekstensywnego wzrostu. To dlatego ulokowano tutaj największą w Chinach wolną strefę gospodarczą, z pełną dominacją wolnego rynku, a także aż 26 tzw. stref nowoczesnego rozwoju w tym dzielnic wysokich technologii (high tech).

Pod jednym względem – architektonicznym – Szanghaj numerem jeden, przynajmniej w Chinach, o ile nie na globie, już jest. Stale zmieniająca się panorama Pudongu właśnie ulega kolejnej zmianie. Pod koniec października br. wywodząca się z USA transnarodowa korporacja architektoniczna Gensler ma oddać w stanie surowym Wieżę Szanghajską (Shanghai Tower), czyli drugi, po liczącej 826 m wieży Burdż Chalifa w Dubaju, mierzący 632 m najwyższy budynek na świecie, który w całości ma być oddany w połowie przyszłego roku. Już przyćmiła ona swym blaskiem dotychczasowy najnowocześniejszy budynek Pudongu, znajdujące się we własności Japończyków i wysokie na 492 m Szanghajskie Światowe Centrum Finansowe, popularnie zwane „otwieraczem do butelek”.

Główny projektant nowego obiektu, a zarazem dumy narodu, Jun Xia, chwali się tym, że wraz z równolegle wybudowanymi dwoma wieżowcami obok stanowią one trójcę, reprezentującą Chiny przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, a Szanghaj Tower jest oczywiście uosobieniem tej ostatniej. Dlatego, jak informuje na swych stronach Gensler, „ten obiekt z założenia nie jest zwykłym wysokościowcem”. Projektanci chwalą się m.in. tym, że ponad 121 piętrami przeznaczonymi na biura znajdzie się jeszcze 9 „podniebnych lobby” z salami widowiskowymi, restauracjami, klubami itd. Wszystko to w podwójnej szklanej fasadzie po to, by oszczędzać energię. A przy budowie zastosowano – jak podkreśla Jun Xia – aż 43 nowoczesne technologie mające na celu redukcję zużycia energii (np. iluminacja zewnętrzna ma pochodzić z energii wiatrowej). Ma być nowocześnie i energooszczędnie. To po to budynek kręci się wokół własnej osi, niczym ślimak (co także ma być zabezpieczeniem przed atakami wiatrów lub tajfunów).

Komunikacyjny węzeł

Nikt do końca nie wie, nawet władze, ilu jest mieszkańców tej metropolii. Szacunki podają 23 mln, co w liczbach oficjalnych daje 50 proc. wzrost w ostatniej dekadzie! Wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że to liczba umowna – co najmniej z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze, w Szanghaju, na jego powszechnie widocznych nowych placach budowy jest ok. 9 mln ludności napływowej, z głębi Chin, która przybyła tu za pieniądzem i większymi szansami. To widać i czuć. Po drugie, nikt nie wie, gdzie tak naprawdę znajdują się granice tego miasta, bo trzeba je uznać za wielce umowne. Wystarczy się wybrać, oczywiście szybkim pociągiem, do odległego o ok. 300 km Nankinu (Południowej Stolicy), by uświadomić sobie fakt, że kolejno mijane miejscowości, jak Kunshan, Wuxi, czy Changzhou, a nawet starożytne Suzhou, to w istocie jedno wielkie miasto – megalopolis, wypełnione betonem i nowymi osiedlami, także tymi nie zasiedlonymi przez mieszkańców, bo ceny mieszkań stały się zaporowe, nie tylko dla ludności napływowej (liudong renkou).

Lokalnym władzom nie pozostało nic innego, jak ucieczka do przodu. Szanghaj wyrósł już na rzeczywiście największe centrum komunikacyjne w Chinach. Może poszczycić się dwoma nowoczesnymi i naturalnie postawionymi z rozmachem lotniskami (Pudong i Hongqiao), a nade wszystko najdłuższą na globie siecią metra, liczącą już 523 km, 14 linii i 330 stacji, stale dynamicznie rozbudowywaną. Już dziś to metro przewozi 2,5 mln pasażerów na dobę, a plany oczywiście zakładają nawet podwojenie tej liczby. Naturalnie, ciągle w nim ciasno i tłoczno, bo napływ ludności, choć ostatnio hamowany, jest bezustanny. Tutejszy sukces ciągnie wszystkich – biednych i bogatych.

Największe centrum finansowe

Ci ostatni oczywiście metrem nie jeżdżą, chociaż nagminne korki sprawiają, że jazda nim jest bardziej przewidywalna co do terminów. Oczywiście, sprawdza się tu stara, uniwersalna zasada: pieniądz robi pieniądz, a bogactwo goni bogactwo.

Po części jest tak z woli mieszkańców, także tych napływowych, ale w dużej mierze z racji decyzji centralnych władz w Pekinie z 29 kwietnia 2009 roku. Niejako w odpowiedzi na szybki rozwój kryzysowych zjawisk na światowych, głównie zachodnich rynkach, przyjęły one strategiczny plan, by do roku 2020 zamienić Szanghaj w światowe centrum finansowe, co najmniej tej rangi co dotychczas Hongkong, o ile nie większe.

Założono w przyjętym wówczas dokumencie, że ma powstać „wielofunkcyjne centrum w ranach światowego systemu finansowego”, coś na podobieństwo londyńskiego City. Jako „wielofunkcyjne”, ma ono zawierać nie tylko – powstałą w 1990 r. – giełdę (jedną z  dwóch, obok Shenzhenu), ale też siedziby największych chińskich i światowych banków (tych drugich jest już w mieście 62, w tym nowa siedziba Banku Rozwoju państw BRICS, mająca być otwartym wyzwaniem wobec Banku Światowego), ale także funduszy inwestycyjnych, korporacji ubezpieczeniowych, a nawet firm hedgingowych. Po to też, jak założono, operacje w tym centrum mają być prowadzone nie tylko w chińskich juanach (RMB), ale także wszystkich najważniejszych światowych walutach. Po to tylko, by wszystko szybciej się kręciło, niczym na stole ruletki.

Projekt, jak zwykle w Chinach, wprowadzany jest w życie konsekwentnie, co już także widać. Według sporządzanego w londyńskim City Indeksu Światowych Centrów Finansowych (GFCI – Global Financial Center Index), w 2009 r. Szanghaj znajdował się na nim na pozycji 35. W roku 2013 był już 24, zdobywając 674 pkt (pierwszy na liście Londyn miał ich 807), a w roku ubiegłym znalazł się na pozycji 20 (695 pkt, pierwszy w 2013 r. roku Nowy Jork – 786).

Szanghaj ma jednak powody do zmartwienia: nie tylko Hongkong jest silniejszy, ale w ostatnim roku – nagle i dość niespodziewanie – wyprzedził go na liście (18 pozycja) sąsiadujący z Hongkongiem Shenzhen. To dowód, że o pozycję numer jeden stale trzeba walczyć. Tak jak w przypadku Szanghaj Tower, która, owszem, za chwilę będzie najwyższym budynkiem w Chinach – i drugim na globie – ale władze prowincji Hunan, na południu, tej w której urodził się Mao Zedong, już zapowiedziały budowę w jej stolicy Changsha najwyższego budynku na świecie, wysokości 838 m (a więc nieco wyższego od wieży w Burdż Chalifa w Dubaju). Co na to odpowie Szanghaj, pretendujący w każdej dziedzinie do miana lidera? Jeszcze nie wiemy, ale wkrótce pewnie się dowiemy.

Odnosi się wrażenie, że dzisiejszy Szanghaj, to nic innego, jak wielki eksperyment – na chińską, a ze względu na ich rozmiary także światową skalę. To miasto rzeczywiście może już pochwalić się wieloma wiele „naj”, o które tak walczy. Z jednej strony jest niekwestionowanym dowodem ostatnich chińskich sukcesów, ale z drugiej każe, jak rzadko gdzie indziej, pytać o granice rozwoju, urbanizacji, oderwania od stanu naturalnego. Ile jeszcze wieżowców można wybudować i ile betonu można wlać w ziemię? W lokalnych mediach przy rozpoczęciu budowy Shanghaj Tower zachłystywano się tym, że potężne betoniarki lały cement w ziemię non stop przez ponad 60 godzin, trzy doby. Czy to powód do dumy, czy raczej zadumy?

OF

Szanghaj (CC By Gustavo Madico)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Kosztowna strategia „zero COVID-19”

Kategoria: Trendy gospodarcze
Lockdown Szanghaju wywołał w Chinach debatę na temat sensowności takiej strategii, w sytuacji gdy ujawniają się jej wysokie koszty gospodarcze.
Kosztowna strategia „zero COVID-19”