Autor: Grażyna Śleszyńska

Analizuje zjawiska makroekonomiczne i polityczne. Współtworzyła Forum Ekonomiczne w Krynicy

Pryska marzenie o uniwersalnym i zdecentralizowanym internecie

W ciągu najbliższych pięciu lat mogą pojawić się dwie sieci Internet – jedna kierowana przez Chiny, a druga przez Stany Zjednoczone.

Pandemia COVID-19 pokazała, że ​​zapewnienie swobodnego dostępu do internetu jest priorytetem. Zgodnie z przyjętymi przez ONZ w 2015 r. celami zrównoważonego rozwoju (SDGs) do 2030 r. każda osoba powinna mieć bezpieczną i przystępną cenowo łączność z internetem, w tym korzystanie z usług cyfrowych. Brutalna prawda jest jednak taka, że ​​technologie cyfrowe nie są dla wszystkich. W rzeczywistości 40 proc. światowej populacji nie ma obecnie dostępu do internetu. W 2019 r. korzystało z niego blisko 87 proc. osób w krajach rozwiniętych i zaledwie 19 proc. w krajach najsłabiej rozwiniętych.

Pandemia przyspieszyła rozwój Internetu

W debacie międzynarodowej jest mowa, co symptomatyczne, o zarządzaniu (ang. governance)  internetem, nie zaś o rządzie nad internetem (ang. government). Cyberprzestrzeń i to, co się w niej dzieje, wykracza bowiem poza jeden scentralizowany organ decyzyjny. „Zarządzanie” implikuje porządek policentryczny, odzwierciedlający fakt, że sieć Internet nie jest produktem żadnej hierarchii instytucjonalnej, lecz wymaga współpracy ponadnarodowej. Wielofunkcyjny i zdecentralizowany internet  oznacza, że w zarządzaniu nim powinny brać udział różne podmioty.

Internet rozprzestrzenił się na świecie samorzutnie, bez kierownictwa czy kontroli ze strony państw lub organów międzyrządowych. Był to proces spontaniczny i żywiołowy, nie generował żadnych nowych reguł prawa międzynarodowego. Internet nie ma właściciela, a ponieważ przekracza granice, żaden rząd nie ma nad nim wyłącznej władzy. Jednak rządy państw i wielkie korporacje technologiczne mogą mieć istotny wpływ, lokalnie i na arenie międzynarodowej, na dostępność i funkcjonalność sieci z perspektywy użytkownika.

Widzimy, jak sieć Internet się fragmentaryzuje, rozszczepia, ulega wpływom regionalnym i politycznym, wskutek czego użytkownikom ogranicza się dostęp do danych w zależności od ich miejsca zamieszkania.

Suwerenność cyfrowa to obecnie gorący temat. W swojej pierwotnej formie internet przekraczał granice i dawał swobodny dostęp do wszystkich swoich zasobów. Obecnie niektóre państwa naciskają na rozszerzenie władztwa rządów narodowych kosztem przedsiębiorstw i społeczeństwa obywatelskiego. Widzimy, jak sieć Internet się fragmentaryzuje, rozszczepia, ulega wpływom regionalnym i politycznym, wskutek czego użytkownikom ogranicza się dostęp do danych w zależności od ich miejsca zamieszkania. Stąd mówi się już o splinternecie (z ang. split – rozłam, rozszczepienie).

Splinternet jest często określany jako model, w którym Zachód i reszta świata działają w różnych sferach internetowych. Według innej definicji splinternet to bałkanizacja sieci, w tym sensie, że państwa dążą do utrzymania tożsamości narodowej w cyberprzestrzeni, do egzekwowania suwerennej władzy nad siecią Internet w obrębie swoich jurysdykcji.

Jedni (m.in. Rosja i Chiny) popierają tę postawę jako niezbędną korektę globalizacji; inni (w ogólności Zachód) obawiają się, że powszechne dobra, takie jak internetowa wolność i otwartość czy transgraniczny handel elektroniczny (e-commerce), mogą być zagrożone. Oddanie sieci pod but państwa, zwłaszcza autorytarnego, musi spowodować fatalne konsekwencje dla innowacji, handlu, demokracji i praw człowieka.

Z punktu widzenia użytkownika najistotniejszą konsekwencją splinternetu byłoby (w niektórych przypadkach już jest) ograniczanie dostępu do informacji. Do sztandarowych przykładów narodowego internetu należą: chiński Mur Ogniowy (Great Firewall), północnokoreański Kwangmyong, irańska Narodowa Sieć Informacyjna (National Information Network) i rosyjski Runet.

Z punktu widzenia użytkownika najistotniejszą konsekwencją splinternetu byłoby (w niektórych przypadkach już jest) ograniczanie dostępu do informacji.

Dzisiejszy internet przypomina cyfrowe imperium złożone z czterech „królestw” – twierdzą Kieron O’Hara i Wendy Hall, autorzy pracy „Four Internets: Data, Geopolitics and the Governance of Cyberspace” [Cztery internety: dane, geopolityka i zarządzanie cyberprzestrzenią], opublikowanej przez wydawnictwo Uniwersytetu Oksfordzkiego w sierpniu 2021 r. Za tymi „królestwami” kryją się modele promowane przez konkretne podmioty geopolityczne. Pierwszym z nich jest Dolina Krzemowa z jej ideałem otwartości i wolności. Drugi to Waszyngton, stolica USA, z jego postawą zorientowaną na biznes. Trzecim jest Bruksela z jej rewindykacją prywatności i praw człowieka. I wreszcie czwartym – Pekin i jego paternalistyczne tradycje. W oczy kłuje natomiast brak Moskwy, która – zdaniem autorów – nie ma pomysłu na internet, postrzegając sieć wyłącznie jako instrument polityczny.

„Nie mówimy, że wszystko dyktują rządy. Na zarządzanie internetem mają również wpływ firmy, organizacje ponadnarodowe itp. Nie wszystkie aspekty chińskiego internetu są dyktowane przez rząd. Trzeba też wziąć pod uwagę Tencent, Ant Financial, Huawei, a przede wszystkim Chińczyków” – piszą O’Hara i Hall. Czy aby na pewno?

Na początku marca w Genewie odbyło się posiedzenie Światowego Zgromadzenia Normalizacji Telekomunikacji (WTSA). Co cztery lata gremium to decyduje o kolejnym mandacie Sektora Normalizacji Telekomunikacji (ITU-T), który jest organem normalizacyjnym Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego (ITU) – agencji ONZ ds. technologii teleinformatycznych. Podczas spotkania Chiny ponowiły zgłoszoną pierwotnie w 2019 r. inicjatywę budowy internetu o scentralizowanej architekturze.

Pekin chce wprowadzić nowy protokół IT, który szedłby w kierunku centralizacji sieci: śledzenia, odszyfrowywania i kontrolowania komunikacji oraz zamykania lub wymuszania ruchu na wybranych witrynach internetowych na dowolnym urządzeniu podłączonym do sieci.

Pekin chce wprowadzić nowy protokół IT, który szedłby w kierunku centralizacji sieci: śledzenia, odszyfrowywania i kontrolowania komunikacji oraz zamykania lub wymuszania ruchu na wybranych witrynach internetowych na dowolnym urządzeniu podłączonym do sieci. Chodzi, rzecz jasna, o pogłębienie nadzoru nad przepływem informacji i przesyłaniem danych, chociaż Chiny uzasadniają chęć zmian względami bezpieczeństwa. Ten nowy system nie byłby kompatybilny z obecnymi adresami IP i wymagałby wprowadzenia nowej infrastruktury na świecie. Ta niekompatybilność wywołuje obawy o fragmentaryzację sieci Internet, ponieważ nawet gdyby wszystkie kraje poszły za propozycją Chin, to nierównomierne wdrażanie oznaczałoby funkcjonowanie różnych adresów IP przez lata. Ostatnia zmiana IP nastąpiła na początku XXI w. i wciąż nie jest sfinalizowana.

Chiny dokręcają śrubę high-techom

Chiny krytykują internet w jego obecnej odsłonie jako terytorium zderegulowane, zdominowane przez wielkie amerykańskie korporacje. Jak wiadomo, chińska architektura internetowa już dziś jest jednym z najbardziej wyrafinowanych mechanizmów cenzury na świecie. Plan Chin zakłada osiągnięcie operacyjności nowego systemu do 2025 r. i całkowite wdrożenie go do 2035 r. Rosja pochwala ten ruch, co zasygnalizowano we wspólnym oświadczeniu obu państw na początku tego roku. „Strony (…) uważają, że wszelkie próby ograniczenia ich suwerennego prawa do regulowania krajowych segmentów internetu i zapewnienia ich bezpieczeństwa są niedopuszczalne. (…) wyrażają chęć mówienia jednym głosem w ramach grupy roboczej ONZ ds. bezpieczeństwa w dziedzinie technologii informatycznych” – czytamy w oświadczeniu.

Inicjatywa Chin przychodzi w momencie, gdy jednym ze skutków wojny na Ukrainie jest konfrontacja cybernetyczna między Rosją a UE. Uprawdopodabnia to kasandryczną przepowiednię, że do 2026 r. świat może zostać podzielony na dwie konkurencyjne sieci Internet. Chińskie aplikacje już znajdują szerokie zastosowanie w Indiach, Azji Południowo-Wschodniej, Ameryce Południowej, na Bliskim Wschodzie, a nawet w Afryce. Czyżby idea splinternetu miała się urzeczywistnić?

Otwarta licencja


Tagi