Raje podatkowe są nie tylko za granicami

Rząd z jednej strony wytacza armaty przeciwko wielkiemu biznesowi przenoszącemu siedziby swoich przedsiębiorstw do rajów podatkowych. Chce też ścigać omijających w kraju obowiązki podatkowe. Z drugiej - sam tworzy warunki ułatwiające ucieczkę przed opodatkowaniem. Ubocznym skutkiem są przekłamane statystyki o rosnącej przedsiębiorczości Polaków.
Raje podatkowe są nie tylko za granicami

(Fot. Marcin Wegner/Darek Gąszczyk)

– Zasada uczciwości i równości wymaga, aby obciążenia podatkowe stosownie do swoich możliwości ponosili wszyscy. Unikanie opodatkowania poprzez tworzenie sztucznych, pozornych struktur i transakcji to nic innego, jak oszustwa podatkowe. Takiej postawy nigdy nie nazwałbym patriotyczną ­– przekonywał na niedawnej debacie zorganizowanej przez Puls Biznesu, Jacek Rostowski, wicepremier, minister finansów.

Debata była pokłosiem wcześniejszych o kilka dni publikacji prasowych o tym, że najbogatsi przedstawiciele polskiego biznesu zamiast rozliczać się w kraju, uciekają pod opiekuńcze skrzydła zagranicznych systemów fiskalnych. Stwierdzenie to nie tylko wywołało małą medialną burzę, ale sprowokowało też wszystkich do pilnego zajęcia się debatą wokół tego czym jest i w jakich formach powinien być manifestowany patriotyzm podatkowy Polaków.

Cicha zmiana Ordynacji podatkowej

Z pola widzenia zniknął jednak ważny fakt, na który nikt nie zwrócił uwagi, mimo iż jest on niezwykle istotny. A wydawać by się mogło, że trudno nie zauważyć, dziwnego, i nieprzypadkowego moim zdaniem, zbiegu dat publikacji w prasie doniesień o braku podatkowego patriotyzmu u tuzów polskiej gospodarki i upublicznionego tuż po nich (następnego dnia) projektu założeń zmian w Ordynacji podatkowej. Debata publiczna mocno skoncentrowała się na kwestii patriotyzmu podatkowego, łagodząc negatywne skutki ogłoszenia w ramach projektu, niekorzystnych z punktu widzenia prawa podatnika zmian w przepisach.

Jednym z takich pomysłów jest idea powrotu do kontrowersyjnych przepisów tzw. klauzuli obejścia prawa (resort finansów ma już za sobą kilka nieudanych podejść do tego tematu). Z grubsza i w dużym uproszczeniu, klauzula ta pozwala przedstawicielom fiskusa pobierać podatek tam, gdzie podatnik po to by zapłaty tej uniknąć lub zapłacić niższą daniną niż powinien, udaje że robi coś innego, niż to czym się rzeczywiście zajmuje.

Prosty przykład: zamiast zawierać umowę sprzedaży, od której trzeba by zapłacić wysoki podatek, zawiera umowę darowizny, dla której należności fiskalne są dużo mniejsze. Aby z takimi patologiami walczyć, urzędnicy chcieliby mieć prawo do samodzielnego decydowania w takim przypadku, czy zawartą umowę traktować jak sprzedaż, czy jak darowiznę.

Oczywiście taka klauzula daje urzędnikom spore pole do nadużyć, stąd pomysł by nadzór nad stosowaniem tych przepisów sprawowała specjalna rada. Nie zmienia to jednak faktu, że w stosunku do stanu obecnego są to przepisy znacznie pogarszające sytuację podatników.

>>zobacz video

W przedsiębiorstwach pracują przedsiębiorcy

To nie jedyna wątpliwość jaką można mieć w związku z tą sprawą. Jeśli przyjrzeć się temu z czym mamy do czynienia od kliku już ładnych lat, paradoksalnie okaże się, że to samo państwo, które rusza dziś na krucjatę przeciwko bogaczom unikającym podatków, promując w sferze rozwiązań fiskalnych przedsiębiorczość – co w swych założeniach jest bez wątpienia słuszne – stworzyło warunki ułatwiające unikanie nadmiernego opodatkowania przez najlepiej wynagradzaną część społeczeństwa. I to bez konieczności ucieczki pod opiekuńcze skrzydła obcych systemów fiskalnych. Dziś najprostszą i najbardziej dostępną dla przeciętnego zjadacza chleba formą optymalizacji fiskalnej jest zamiana etatu na własną firmę.

Efekt jest aż nadto widoczny. Trudno dziś znaleźć w Polsce firmę, w której obok pracowników zatrudnionych na podstawie umowy o pracę lub różnych wariantów umów cywilnoprawnych (ostatnio nazywanych pogardliwie „śmieciówkami”), nie kręciliby się po korytarzach przedsiębiorcy, wykonujący dokładnie te same prace i z takim samym zakresem umownych obowiązków, jak u pracowników.

Dziwnym zrządzeniem losu, zazwyczaj ta grupa przedsiębiorców obsadza kluczowe, lepiej wynagradzane stanowiska. Stąd nikogo dziś już chyba nie dziwi, że np. redakcjami najważniejszych gazet nie kierują już redaktorzy naczelni, ale jednoosobowe firmy. Fizycznie nic się w tych redakcjach oczywiście nie zmieniło. Nadal kierująca nimi osoba robi dokładnie to samo, co robiłaby na podstawie umowy o pracę, czy kontraktu menedżerskiego. Dokładnie tak samo jest też tytułowana i eksponowana w stopce redakcyjnej.

Ryzyko tak prowadzonej działalności gospodarczej nie jest też wcale większe, niż w przypadku pracownika zatrudnionego na normalnym etacie. Różnica ujawnia się przede wszystkim w sferze fiskalnej. Podatek plus składki, to przy dobrze płatnej posadzie wysokie w proporcji do dochodów obciążenie. Składki i podatki przy tym samym poziomie zarobków, ale rozliczanych w ramach firmy, to obciążenie o wiele niższe, niż to które zapłaciłby pracownik etatowy.

Rozwiązanie to, choć faktycznie stwarza jedynie fikcję samozatrudnienia, jest wyjątkowo atrakcyjnym sposobem optymalizacji kosztów oraz podatkowej. Dobitny tego przykład mamy właśnie teraz, gdy zarządzająca jednym z największych dzienników ogólnopolskich spółka, ogłosiła, że będzie zachęcać pracowników redakcji do przechodzenia na samozatrudnienie i inne alternatywne dla etatu formy współpracy.

Po co płacić, skoro można nie płacić

Nie jest tajemnicą, że takie zachęcanie ma w rzeczywistości postać jednostronnego dyktatu. Warto też pamiętać, że to nie jedyne miejsce w Polsce, gdzie właściciel przeprowadził takie ufirmowienie załogi. W mediach, stało się to dziś standardem. Co nie dziwi, bo korzyści fiskalne są w tym przypadku oczywiste.

Wystarczy proste porównanie. Weźmy dla przykładu osobę pracującą jako kierownik średniego szczebla (szef działu) z pensją 10 tys. zł. Jeśli osoba taka jest zatrudniona na podstawie umowy o pracę, to przy zarobkach 120 tys. zł rocznie odda państwu w formie podatku 11 331 zł, kolejne 24 314,26 zł dopłacając w formie składek ubezpieczeniowych (ubezpieczenie społeczne i zdrowotne). Łącznie jej wynagrodzenie uszczupli kwota 35 645,26 zł. Dodatkowo do takiego pracownika pracodawca dołoży kolejne 22 575,83 zł. Czyli w sumie w formie podatków i składek państwo zabiera 58 221,09 zł (48,5 proc. pensji brutto).

Gdyby jednak ta sama osoba występowała w charakterze przedsiębiorcy, sytuacja ulega diametralnej zmianie. Przychody to nadal 120 tys. zł, ale składki ubezpieczeniowe to już tylko 12 323,76 zł, zaś podatek (można wybrać liniową stawkę 19 proc. i uwzględnić rzeczywiste koszty, np. dojazdu samochodem do pracy) 17 970,67 zł, i to przy założeniu, że koszty są na takim samym poziomie jak w przypadku pracownika. W sumie dochodu takiej osoby zostaną uszczuplone o 30 294,43 zł (25,2 proc. wynagrodzenia brutto).

To w kwotach bezwzględnych o 5350,83 zł mniej niż w przypadku pracy etatowej. O tyle więcej zostaje w kieszeni „pracownika ufirmowionego”. Najważniejsze jest jednak to, że taki pracownik przedsiębiorca kosztuje pracodawcę o 22 575,83 zł mniej niż etatowy, co oznacza dla niego obniżenie kosztów zatrudnienia o 15,53 proc.

Po uwzględnieniu zaś rzeczywistych i „wyprodukowanych” kosztów (w tej sferze też otwiera się pole do optymalizowania wysokości podatku), taki pracownik-przedsiębiorca jest w stanie znacznie obniżyć wysokość płaconego podatku. Często jest tak, że w przykładzie jak opisany, podatek nie przekracza 10 tys. zł. Korzyści z podatkowej optymalizacji zatrudnienia są zatem znacznie większe niż to przedstawiłem. Oczywiście im wyżej wynagradzana jest dana osoba tym większe są jej i pracodawcy profity z tytułu zamiany etatu na własną działalność.

Dlatego nie tylko w redakcjach, ale w większości polskich firm bardziej lukratywne posady od dłuższego już czasu obsadzane są nie przez pracowników, tylko przez przedsiębiorców (i to właśnie dlatego krezusi dziennikarsko-redaktorskiego fachu nie kruszyli tym razem kopii, gdy zabierano twórcom część 50 proc. kosztów uzyskania przychodu). I prawdopodobnie w tym właśnie tkwi fenomen polskiej przedsiębiorczości wyrażający się w bez mała dwóch milionach małych firm działających na rynku. Stąd też bierze się powszechna niemal opinia o cwaniactwie polskiego biznesu. Opinia, krzywdząca dla setek tysięcy małych firm, które prowadzą rzeczywiste biznesy.

Co ministerstwo zrobi z nowym narzędziem

Kluczowym pytaniem jest w tej sytuacji to, czy planowana przez resort finansów klauzula obejścia prawa podatkowego, wykorzystana zostanie również do walki z pozorowaniem działalności gospodarczej tam, gdzie w rzeczywistości mamy do czynienia z pracą etatową. Przechodzenie na firmę nie ma tu przecież żadnego innego uzasadnienia poza optymalizacją kosztów pracy. Z korzyścią jak widać i dla pracodawcy i dla zatrudnionego. Jest też oczywiste, że nie każda działalność wykonywana osobiście poza etatem jest od razu działalnością gospodarczą.

Wydaje się, że odpowiedź na postawione pytanie, będzie w dużej mierze zależeć od sytuacji finansów państwa. Wiele wskazuje na to, że może nadejść dzień, że i opisane firmy trafią na celownik nadgorliwych urzędników. Póki co bardziej prawdopodobne jest to, że to stosunkowo niebezpieczne narzędzie, wykorzystane zostanie zgodnie z najgorszymi tradycjami polskiego fiskusa, do walki z małymi, uczciwymi firmami, którym fiskalne wpadki, zdarzają się nie z zaplanowanych, ukierunkowanych na obniżanie podatków działań, ale z niedostatecznej wiedzy lub nieporadności na starcie, która jest bardzo charakterystyczna dla młodego biznesu.

Przedstawiony przykład wskazuje też na jeszcze jeden ważny aspekt o którym politycy zdaja się zapominać w ferworze walki z kryzysem, a który właśnie teraz nabiera szczególnego znaczenia. Otóż, koszty zatrudnienia nadal są horrendalnie wysokie. Suma płaconych podatków i składek jest niewspółmiernie wysoka, i to nie tylko w relacji do wynagrodzeń, ale także tego co w zamian za zabierane nam pieniądze jest nam w stanie zagwarantować państwo w ramach świadczeń publicznych.

I to w tym właśnie tkwi moim zdaniem główna przyczyna, niskiego patriotyzmu podatkowego Polaków. To dlatego nie tyle uciekamy pod opiekuńcze skrzydła rajów podatkowych, ile sięgamy po wątpliwe moralnie rozwiązania optymalizujące lub zwyczajnie chowamy się w szarej strefie. Zmiany planowane przez władze skarbowe w Ordynacji podatkowej (wspomniana już klauzula obejścia prawa, ale także cały szereg innych niekorzystnych rozwiązań), trend ten tylko wzmocnią.

OF

(Fot. Marcin Wegner/Darek Gąszczyk)

Otwarta licencja


Tagi