Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

Recesja zmieniła amerykański rynek pracy

Amerykański system nie produkuje takiej siły roboczej, jakiej potrzebują USA. Wiele firm nie może znaleźć wykwalifikowanych pracowników mimo, że amerykański rynek pracy wciąż jest w kryzysie. Statystyka nie uwzględnia wszystkich, którzy stracili i nie odzyskali pracy w wyniku recesji.
Recesja zmieniła amerykański rynek pracy

Przyszłość amerykańskiego rynku pracy to tak zwane dziedziny STEM: Science, Technology, Engineering i Math (CC By Let Ideas Compete)

Amerykańska gospodarka jest w stagnacji, a sednem problemu, najdotkliwszym dla społeczeństwa, jest wysoki poziom bezrobocia. Według rządowych danych jest to obecnie 7,8 proc., czyli ponad 3 punkty proc. powyżej poziomu sprzed kryzysu w 2007 r. Problem w tym, że wskaźnik ten nie oddaje prawdziwego obrazu amerykańskiego bezrobocia. Zwrócił na to uwagę niedawno amerykański magazyn „Forbes” twierdząc, że faktycznie bezrobocie w USA jest prawie dwukrotnie wyższe niż podają rządowe dane – wynosi nie 7,8 lecz 14,3 proc.

Różne formy bezrobocia

Różnica wynika przede wszystkim stąd, że oficjalny wskaźnik bezrobocia przedstawia jedynie tych, którzy nie mają obecnie pracy, szukali jej bezskutecznie przez ostatnie 4 tygodnie i aktywnie poszukują nadal. Zdaniem autorów Forbes’a prawdziwy obraz bezrobocia w USA to taki, który obejmuje również tych, którzy są zniechęceni i nie szukają już pracy (lub nie szukali pracy w ostatnim miesiącu), jak również tych, którzy zamiast pracować na pełnych etatach, pracują tymczasowo i na częściowych etatach. Uwzględniając wszystkie kryteria podnoszą wskaźnik bezrobocia o blisko 100 procent.

Forbes wyjaśnia, że zniechęceni pracownicy to ok. 800 tysięcy osób, czyli 0,6 procenta amerykańskiej siły roboczej. Grupa dotknięta przez recesję najbardziej natomiast to 8 milionów pracowników, czyli 5,1 proc. siły roboczej. Są to ci, którzy stracili pełne zatrudnienie i pracują czasowo, na niepełnych etatach, czyli mają tzw. zatrudnienie marginesowe.

Grupa ta jest najbardziej dotknięta finansowo. Maja oni wprawdzie jakąś pracę, ale nie pobierają zasiłków ani nie korzystają z ulg dla bezrobotnych. Muszą zatem płacić 100 procent rachunków i świadczeń mieszkaniowych, co przy ograniczonych dochodach jest trudne. Grupy tej nie stać na ubezpieczenia zdrowotne, w przypadku choroby więc także muszą płacić 100 procent kosztu leczenia.

Wyliczenia Forbes’a potwierdzają inne dane. Amerykański Urząd Statystyczny opublikował niedawno informację wskazującą, że na początku kwietnia liczba pracujących w USA spadła do poziomu 63,3 proc. społeczeństwa. To najniższy poziom od 1979 roku. Oznacza to, że ok. 90 milionów Amerykanów nie pracuje.

Poszukiwanie remedium

Ekonomiści są zgodni, że do redukcji bezrobocia konieczny byłby przynajmniej 5-procentowy roczny wzrost gospodarczy. Gospodarka amerykańska tymczasem według prognoz ekonomistów z obu stron politycznego spektrum w najbliższej dekadzie nie będzie rosła szybciej, nawet w najbardziej optymalnych warunkach, niż około 2 procent rocznie. Optymizm jaki spowodowały wstępne wyniki 2012 roku został ostatnio przytłumiony kiedy okazało się, że w ostatnim kwartale 2012 r. gospodarka USA skurczyła się o 0,1 procenta.

Według obliczeń Fundacji Heritage do odbudowy pełnego zatrudnienia potrzeba 9,1 miliona miejsc pracy. W tej liczbie 3,4 miliona to miejsca pracy stracone pomiędzy grudniem 2007 r. a grudniem 2012 r., a 5,8 miliona to miejsca pracy nie utworzone w tym czasie. Gdyby cel ten miał być osiągnięty przed końcem 2015 roku, rząd federalny musiałby uruchomić programy wspierające tylko w tym roku na sumę 650 miliardów dolarów i przez następne trzy lata — pomiędzy 1,5 a 2,2 bilionów dolarów. Politycy jednak nie podjęli jak dotąd dyskusji na temat takich programów, ale kwestia jak zredukować bezrobocie to oś ideologicznego sporu pomiędzy prezydentem Barackiem Obamą a Republikanami.

W retoryce rządu obniżenie bezrobocia to naczelny cel polityki federalnej. Zgodnie z projektem budżetu bezrobocie miałoby spadać sukcesywnie przez najbliższe 10 lat do poziomu 5,4 procenta. Rząd chce walczyć z bezrobociem poprzez programy inwestycji w infrastrukturę, na które pieniądze mają pochodzić z podniesionych podatków. Republikanie nie chcą jednak zgodzić się na centralnie planowane inwestycje wskazując, że nie są one konkurencyjne i prędzej czy później będą musiały być dotowane przez państwo, a podatki powinny być obniżane aby pobudzać tworzenie nowych przedsiębiorstw.

Miejsca pracy kreują start-upy

Według amerykańskiego urzędu statystycznego największy udział w kreacji miejsc pracy maja firmy zatrudniające ponad 500 pracowników – około 45 procent zatrudnionych pracuje w takich firmach. Bardziej szczegółowe badania, jakie na przykład cytuje fundacja Heritage wskazują jednak, że ściślejsze powiązanie z liczbą tworzonych miejsc pracy ma wiek firmy – im starsza tym mniej oferuje nowych miejsc pracy,

Więcej siły kreatywnej mają natomiast start-upy. Dlatego w warunkach wzrostu gospodarczego najwięcej nowych miejsc pracy na amerykańskim rynku tworzyły nowe przedsiębiorstwa. Od początku recesji w 2007 r. do początku 2009 roku tworzenie takich miejsc pracy spadło o jedną czwartą, następnie, w 2011 roku spadek pogłębił się do 27 procent i od tamtej pory utrzymuje się na poziomie o 20 procent niższym rocznie niż przed 2007 rokiem. Nowe firmy nie mają takiego rozmachu jak w czasach wzrostu gospodarczego.

Recesja i bezrobocie zmieniają ponadto strukturę zatrudnienia w USA. Najciężej mają dziś na rynku pracy najmłodsi. Bezrobocie w grupie 16-24 lata jest ponad dwukrotnie wyższe niż przeciętna krajowa (rządowa) i wynosi 16,2 procent. „Financial Times” zauważył także niedawno, że recesja zmiotła w Stanach blisko 2 miliony urzędniczych miejsc pracy klasy średniej. Pojawiło się natomiast 387 tysięcy wysoko opłacanych menadżerskich stanowisk, stworzonych jak dotąd głównie w sektorze bankowości. Przyczynia się to do rosnącej polaryzacji amerykańskiego rynku pracy i amerykańskich zarobków. Trend ten będzie się pogłębiać.

Centrum Badań Ekonomicznych i Politycznych przedstawiło niedawno wyniki badań wskazujące, że rośnie udział najgorszych miejsc prac na rynku i maleje udział prac dobrych. Linią podziału są zarobki 37 tysięcy dolarów rocznie, posiadanie ubezpieczenia zdrowotnego i planu emerytalnego. Najgorsze prace, płatne poniżej tej kwoty i pozostające bez ubezpieczeń i planów emerytalnych, stanowiły w minionym roku 24 procent amerykańskiego rynku, w porównaniu z 18 procentami przed dwudziestu laty. Udział dobrych prac w tym samym czasie spadł z 27,4 do 24,5 procenta. Z drugiej strony firmy technologiczne, na przykład z kalifornijskiej Krzemowej Doliny, mają niepełne zatrudnienie i poszukują pracowników.

Przyszłość to STEM

Przyszłość amerykańskiego rynku pracy to tak zwane dziedziny STEM: Science, Technology, Engineering i Math. W bardziej szczegółowym ujęciu to biologia, fizyka, chemia, medycyna, inżynieria, informatyka i matematyka. Rozwijają się najszybciej i mają coraz większe zapotrzebowanie na zatrudnienie.

>>czytaj też: Kompetencje przyszłości

W 2010 r. w dziedzinach STEM było zatrudnionych 7,6 miliona osób, czyli 5,5 procenta całej amerykańskiej siły roboczej. Największa część takich stanowisk, 46 procent, należała do informatyki i matematyki, jedna trzecia do inżynierii i miernictwa, 13 procent zatrudnionych w ramach STEM było w naukach ścisłych i przyrodniczych.

I chociaż miejsca pracy STEM to wciąż relatywnie nieduża część całego rynku pracy, ale w latach 2000-2010 ich liczba wzrosła o 7,9 procenta, przy średnim wzroście wszystkich innych typów prac o 2,6 procenta. Jak się prognozuje pomiędzy 2008 r. a 2018 r. liczba miejsc pracy w dziedzinach STEM wzrośnie o 17 procent, przy 9,8 procentowym wzroście wszystkich innych rodzajów prac.

Tymczasem zbyt mało młodych ludzi kształci się w tych dziedzinach. W przeciętnej amerykańskiej aglomeracji miejskiej około 30 procent ofert pracy należy do tych dziedzin, ale tylko 11 procent osób z wyższym wykształceniem ma dyplom w którejś z branż STEM.

Jak zauważył Jonathan Rothwell z Instytutu Brookings, w 2010 roku przypadało 7 ofert pracy w informatyce na jednego chętnego i z kwalifikacjami. W tak wyspecjalizowanych w kształceniu w tych dziedzinach ośrodkach jak kalifornijskie San Francisco i San Jose – było 25 i 19 ofert dla jednego kandydata. Dla porównania – średnio dla każdego świeżo upieczonego specjalisty lub doradcy finansowego, architekta albo projektanta (w większości dziedzin) była jedna oferta pracy. Natomiast tylko 0,6 ofert przypadało dla jednego prawnika i 0,3 dla wykształconego w którejś z dyscyplin nauk społecznych jak ekonomia, socjologia, nauki polityczne.

Uniwersytety narzekają tymczasem na brak funduszy aby kształcić w dziedzinach STEM – przeciętne studia wymagają w tych dziedzinach znacznie więcej nakładów niż wykształcenie magistra biznesu, nauk humanistycznych, czy prawnika. Rządowe założenia budżetowe nie przewidują większych inwestycji na edukację na wyższym poziomie, problem będzie więc narastał.

OF

Przyszłość amerykańskiego rynku pracy to tak zwane dziedziny STEM: Science, Technology, Engineering i Math (CC By Let Ideas Compete)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy

Kategoria: Analizy
Fala uchodźcza wywołana atakiem Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 r. przybrała rozmiary niespotykane w Europie od czasu II wojny światowej, a jej główny impet zaabsorbowany został przez Polskę.
Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy