Saudyjskie sny o potędze
Kategoria: Demografia
Dziennikarz analizujący rynki finansowe, zwłaszcza rynek kapitałowy.
więcej publikacji autora Piotr RosikOkładka książki
Platforma. Z czym kojarzy się ten termin? W Polsce chyba głównie z jedną z sił politycznych oraz z częścią dworca kolejowego. Biznesmenom i ludziom z korporacji może się kojarzyć również ze specyficznym typem organizacji, która ułatwia tworzenie i funkcjonowanie relacji między istotnymi osobami lub między biznesami. Taką platformą są w gruncie rzeczy wszystkie rynki „dwustronne”, gdzie dawcy i biorcy (oferenci i klienci) mają ze sobą bezpośredni kontakt.
Czy taką platformą mogą być… religie? O tym stara się przekonać w książce „The Divine Economy: How Religions Compete for Wealth, Power, and People” (Princeton University Press, 2024) Paul Seabright. Wykłada on ekonomię w Toulouse School of Economics, a do 2021 r. był dyrektorem multidyscyplinarnego Institute for Advanced Study w Tuluzie. W latach 2021-2023 był członkiem All Souls College na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jest autorem kilku książek, m.in. “The Company of Strangers: A Natural History of Economic Life”. Jest to ekonomista i filozof inspirujący się Adamem Smithem i Maxem Weberem, z doświadczeniem w badaniach terenowych w Indiach czy w Afryce. I na łamach „The Divine Economy” przypomina, że Adam Smith był osobą wierzącą w Boga, choć o sobie mówi niewiele.
Książka Seabrighta jest podzielona na cztery części. W pierwszej stara się tłumaczyć jak wygląda religia we współczesnym świecie, w drugiej opisuje jak religie zdobywają władzę, w trzeciej – jak tą władzę wykorzystują, a w czwartej przedstawia swoje wnioski. Główna teza książki Seabrighta brzmi: religie (organizacje religijne) umożliwiają ludziom przynależność do społeczności, w których mogą się oni uczyć od siebie nawzajem, mogą łatwiej znajdować cel i sens w codziennym życiu, oraz rozwijać trwałe relacje i budować osobistą odporność.
Na czym polega użyteczność ekonomiczna religii
Platforma porozumienia łączy. Może łączyć osoby w różnym wieku, z różnych środowisk. Musi jednak wiele oferować. Musi być siecią, która daje, a nie tylko bierze. Jak przekonuje Seabright, religie są takimi platformami, bo są czymś o wiele więcej niż przedsiębiorstwami czy kółkami zainteresowań. I są też czymś więcej niż wyrazem wiary – wiara jest bowiem w religijności opcją, a nie koniecznością (jak twierdzi Seabright).
Zobacz również:
Jak religie budowały kapitalizm
„Religia to bardzo duża i zróżnicowana grupa ludzkich działań, które bezpośrednio lub pośrednio wiążą się z interakcją z Duchem ingerującym w świat, na którego można wpływać poprzez prośby” – taką ogólną definicję religii przyjmuje Seabright. Jak podkreśla ten naukowiec, nie jest religią kult, bowiem jeśli ktoś czci „wszechmocnego dolara” lub bezapelacyjnie wierzy w „zmianę klimatu” – to nie oznacza, że jest religijny, albowiem do dolara czy do zmiany klimatu nie można się modlić.
Jednak wymiar religii nie kończy się na sferze ducha i wartości. „Religie to szczególny rodzaj biznesu – są to platformy czyli organizacje umożliwiające relacje, które nie mogłyby powstać lub funkcjonować skutecznie bez istnienia tychże platform” – wyjaśnia Seabright. Religie są uwznioślonymi firmami, ale zamiast dostarczać swoim klientom konkretne produkty i usługi – takie jak słodkie napoje, hulajnogi czy przewozy osobowe – umożliwiają im kontakt ze sobą i ułatwiają interakcje. Właściwie to wyznawcy są klientami, aktywami i produktami jednocześnie.
Dlaczego wyznawcy religii chętnie uczestniczą w rytuałach, które często są nudne, bolesne lub przytłaczające? Bo religie są spoiwami budującymi wspólną tożsamość, a to z kolei jest mechanizm ewolucyjny działający w celu przystosowania społeczności do trudnych sytuacji i przygotowania ich na zewnętrzne zagrożenia – wyjaśnia autor „The Divine Economy”. To dlatego biedni płacą na bogate kościoły – bo otrzymują w zamian dostęp do sieci społecznościowej, która daje, a to bezpieczeństwo, a to znajomości, a to dostęp do palety wartościowych partnerów życiowych, przekonuje Seabright.
Religie zapewniają stabilność strukturom społecznym, generując dyscyplinę nie poprzez scentralizowaną władzę, ale – przy minimalnych kosztach politycznych – dzięki „czujności swoich członków”, jak tłumaczy Seabright. Bez religii, jak konkluduje naukowiec, nigdy nie stalibyśmy się „współpracującymi, rozmownymi, przedsiębiorczymi zwierzętami, jakimi jesteśmy”.
„Religie historycznie obejmowały wszystko, od prywatnej modlitwy i medytacji, przez zbiorowe widowiska, po brutalne krucjaty i dżihad. Kanałem dla nich były tak różnorodne emocje jak zachwyt, strach, oddanie, złość, ekscytacja i miłość. Zaspokajają potrzeby rytuału i transcendencji, potrzeby pokoju i dążenia do pokonania wyzwań, potrzeby prywatnego i egoistycznego spełnienia, jak również potrzebę bycia potrzebnym innym” – wylicza Seabright. „Platformy religijne tworzą społeczności silnie powiązane wysokimi wartościami. Niektóre świeckie instytucje również to potrafią – na przykład partie polityczne – a jednak platformy religijne mają dostęp do tradycji, co daje im potężną przewagę” – dodaje.
Religijność jest dynamiczna, a nie statyczna, i jest to często kreatywna odpowiedź na wyzwania współczesności – zauważa Seabright. „The Divine Economy” czerpie z socjologii, antropologii, psychologii, ekonomii politycznej i filozofii, aby pokazać głęboki wpływ wiary i religii na codzienne życie oraz to w jaki sposób odpowiada ona na wyzwania współczesności. Jeszcze 20 lat temu przewidywano, że sekularyzm zatriumfuje, że nadchodzi era nauki i rozumu. Tak się nie stało właśnie dlatego, że religia dostarcza ludziom sensu, celu i wspólnoty, czego sekularyzm (raczej) nie potrafi zapewnić – tłumaczy naukowiec z Toulouse School of Economics.
Zobacz również:
Religia na rynku, wiara w marketingu
Seabright dokonuje interesującego spostrzeżenia, że religie ewoluują pod presją konkurencji – bo dotykają je wyzwania bardzo podobne do tych, z którymi borykają się przedsiębiorstwa. Zdaniem autora „The Divine Economy”, internet wymusi dalszą ewolucję religii, a potężny dziś Kościół Katolicki prawdopodobnie doświadczy kolejnego rozłamu (schizmy), porównywalnego do tego, który miał miejsce po wynalezieniu druku. „Miejmy nadzieję, że nie będzie temu rozłamowi towarzyszyć przemoc” – prognozuje Seabright.
Autor „The Divine Economy” zamieszcza na kartach książki bardzo interesujące przesłanie, czy też ostrzeżenie: „XXI wiek nie będzie wiekiem, w którym religie umrą. Będą one bowiem wciąż skutecznie zaspokajać rzeczywiste ludzkie potrzeby – skuteczniej niż większość dostępnych alternatyw. Jednak właśnie dlatego siły polityczne będą chciały nimi manipulować i używać ich po to, by łatwiej wysyłać żołnierzy na pole bitwy i wyborców do urn, a niektórzy obywatele będą temu ulegać. Ograniczenie religii w ten sposób, by ich władza była łagodna, o wiele łagodniejsza niż w przeszłości – oto jest wyzwanie, które powinno jednoczyć wszystkich rozsądnych ludzi, niezależnie od wiary lub jej braku”.
Ekonomia powinna zacząć badać gospodarkę religii
Niezwykle interesujące jest to, że Seabright zwraca uwagę na fakt, który jest nieoczywisty a doniosły, jeśli chodzi o metodologię ekonomii: ekonomia jest nauką społeczną, a lekceważy sferę religijności. Ekonomia stara się być uniwersalistyczna i wolna od kontekstu, ale tym kontekstem jest przecież rzeczywistość, w której działają ludzie i instytucje, a w której to rzeczywistości występuje śmierć sprawiająca, iż przedstawiciele gatunku homo sapiens poszukują wyższego sensu w życiu. Seabright, używając prawdziwych historii z całego świata, pokazuje duże bogactwo kapitału społecznego i mądrości finansowej, które tkwią w wierzeniach i praktykach różnych grup wyznaniowych. Nawet wyznawcy dżinizmu, jak dowodzi autor „The Divine Economy”, mają głębokie zrozumienie natury i ograniczeń pieniądza – co wcale nie musi być oczywiste, biorąc pod uwagę fakt, że uznawani są powszechnie za „prymitywnych”.
Tymczasem gospodarka religijna jest niewidoczna, bo niebadana. Pod każdą szerokością i długością geograficzną wokół miejsc kultu widać stragany z dewocjonaliami, jednak danych na temat tej niszy handlowej brak. Ekonomiści nie badają ekonomiki pielgrzymek, a urbaniści wpływu świątyń na rozwój miast, tak generalnie i masowo (bo pojedyncze przypadki takich badań można znaleźć) – zwraca uwagę Seabright. Naukowiec postanowił to zmienić. Przez lata gromadził dowody empiryczne na religijność, oraz na wpływ religii na kapitał społeczny i gospodarkę. Dlatego w „The Divine Economy” znajdujemy dodatek statystyczny liczący dwadzieścia dwie strony. Nie będziemy zdradzać szczegółów, by nie psuć zabawy, ale można tam znaleźć wielce interesujące ciekawostki.
Zobacz również:
„The Divine Economy” to pozycja ani zbytnio pro-religijna, ani anty-religijna, choć organizacje religijne są prezentowane na chłodno jako struktury, w ramach których dochodzi do nadużyć i wypaczeń. Podejście Seabrighta jest racjonalistyczne, pluralistyczne, interdyscyplinarne i co ciekawe obejmuje religie nieabrahamiczne. Omawiana książka jest bardzo frapująca, i nie jest wolna od kontrowersji mogących podpadać nie tylko pod obrazoburczość, ale też po prostu pod błąd merytoryczny. Jedną z nich jest zaliczenie przez autora „The Divine Economy” konfucjanizmu do grona wielkich religii świata. W Chinach konfucjanizm jest klasyfikowany raczej jako filozofia.
Generalnie jednak książka Seabrighta jest uporządkowana, logiczna, atrakcyjna narracyjnie. Angielszczyzna jest dość przystępna, a autor jest otwarty na różne spojrzenia i badania wykonane przez dekady studiów nad ekonomią i religią. A najważniejsze, że Seabright dokonał w „The Divine Economy” czegoś niezwykłego nie tylko w zakresie nauk o gospodarowaniu, ale także w zakresie socjologii religii: powiedział coś nowego o tych szczególnych organizacjach, jakimi są szeroko pojmowane kościoły.
Wydaje się, że ekonomistom wierzącym w Boga książka może dostarczyć narzędzi i języka, dzięki którym udoskonalą swój warsztat i być może podążą w zupełnie nie zakładanych wcześniej kierunkach. A ekonomiści – ateiści również przeczytają ją z dużym zainteresowaniem.