Rozpad strefy euro to nie rozwiązanie

Po rozpadzie strefy euro na dwa bloki, silniejszy - północny i słabszy - południowy, kurs pierwszego pójdzie do góry, a drugiego w dół. Po deprecjacji wartość greckich i hiszpańskich należności wobec niemieckich i francuskich banków będzie mniejsza nawet o połowę. To nikomu nie przyniesie korzyści - mówi Cinzia Alcidi z brukselskiego think-tanku CEPS.
Rozpad strefy euro to nie rozwiązanie

Cinzia Alcidi, ekonomistka Centre for European Policy Studies

Obserwator Finansowy: W ostatnich dniach pojawiły się doniesienia, że niemieccy i francuscy politycy rozważają pomysł podzielenia strefy euro na dwa bloki – silniejszy północny i słabszy, do którego będą należeć kraje południowe. Czy to rozwiązałoby problemy strefy euro?

Cinzia Alcidi: Nie sądzę, aby ta koncepcja była wykonalna. To nie jest żadne rozwiązanie dla najsilniejszych państw strefy euro – Niemiec, Francji, Holandii, Belgii. Kraje GIPSI: Grecja, Irlandia, Portugalia, Hiszpania i Włochy są zadłużone wobec najsilniejszych państw strefy euro na 2 biliony dolarów. Kiedy nastąpi rozpad strefy euro na lepszą euro A i gorszą euro B, nastąpi aprecjacja euro A i deprecjacja euro B.

O to chyba właśnie chodzi, o przywrócenie konkurencyjności krajów południa Europy?

Tylko że wtedy na skutek zmiany kursów między euro A i euro B należności banków z najsilniejszych państw strefy euro ulegną znacznej dewaluacji, może nawet o 50 proc. Bilion dolarów rozpłynie się w ciągu bardzo krótkiego czasu.

Niekoniecznie. To zależy od tego, jak zostanie przeprowadzony rozpad strefy euro – czy należności krajów GIPSI zostaną denominowane w euro A czy euro B.

Tak czy inaczej, rozpad strefy euro doprowadzi do wielkich sporów między państwami o to, kto ma ponieść ciężar straty. Wiele lat zajmie ich rozwiązanie. Renegocjowanie wszystkich umów wiążących podmioty z dwóch bloków będzie długie i kosztowne. To się nie opłaca ani jednej, ani drugiej stronie. Europejski system bankowy jest silnie zintegrowany i konsekwencje rozpadu strefy euro byłyby ogromne. Gdyby nie to, rozwiązanie problemu przez podział strefy pojawiłoby się znacznie wcześniej.

Ale pomysł Europy dwóch prędkości nie pojawia się po raz pierwszy. Ta idea wraca, kiedy kluczowe państwa UE chcą wymóc coś – np. większą dyscyplinę fiskalną, na krajach peryferyjnych.

Mówiąc szczerze, nigdy nie słyszałam, żeby taka argumentacja była kiedykolwiek użyta oficjalnie w Brukseli. Zostawiając na boku kwestię, czy to jest taktyka negocjacyjna, faktem pozostaje, że wiele państw Unii Europejskiej stoi przed koniecznością doprowadzenia swoich finansów publicznych do równowagi. Jest także oczywiste, że Niemcy są niezadowoleni i chcieliby większego zdyscyplinowania innych państw.

Jeśli zostaną ograniczone deficyty budżetowe w unii walutowej to będzie to dobre dla wszystkich jej członków. Tego nie robi się, żeby zadowolić Niemcy czy Francję. Wprowadzenie dyscypliny fiskalnej jest nieprzyjemne i często nie ma odpowiedniego poparcia społecznego. Dlatego rządy tego unikają. Ale myślę, że ostatnie doświadczenia będą lekcją, że jeśli chcemy mieć unię walutową, to trzeba przestrzegać pewnych reguł.

Czy nie obawia się Pani, że równoważenie budżetów, w szczególności przez podwyżki podatków, doprowadzi do spowolnienia wzrostu i utrudni spłatę długów?

Tutaj są dwie ścierające się racje. Z jednej strony mamy wielką górę długów publicznych i prywatnych. W jakiś sposób trzeba przekonać wierzycieli, że będziemy w stanie je spłacić. Żeby to zrobić, trzeba obciąć deficyt. Jeśli nie, to rynki finansowe nas ukarzą. Z drugiej strony zaciskanie pasa może osłabić wzrost w nadchodzących latach. Trzeba więc jednocześnie obniżyć deficyt i uwolnić wzrost gospodarczy, co wydaje się raczej niemożliwe. Nadzieją jest ożywienie w gospodarce światowej. Jeśli ono się umocni, jeśli będzie większy popyt z zagranicy, eksport będzie mógł zadziałać jako silnik wzrostu. Oczywiście nie wszystkie kraje strefy euro będą mogły na tym skorzystać. Naturalnym beneficjentem oczywiście będą Niemcy, które mają konkurencyjną, nastawioną na eksport gospodarkę. Ale wpływ na Grecję będzie mały.

Rozmawiał: Krzysztof Nędzyński

Cinzia Alcidi, ekonomistka Centre for European Policy Studies

Tagi