(CC0 PIX1861)
0,5 proc. – taka jest, zdaniem Kancelarii Prezydenta RP, uczciwa wysokość spreadu. Wynika to z przedstawionego przez kancelarię na początku sierpnia projektu tzw. ustawy frankowej. Termin „spread” oznacza różnicę pomiędzy kursem (ceną) sprzedaży a kursem (ceną) kupna waluty.
– Proponując wyliczanie kwot spreadowych, założyliśmy, że banki mogą otrzymać uzasadniony zarobek za operacje, które przeprowadzały. Zakładamy, że możliwy poziom odchylenia od średniego kursu NBP to 0,5 proc. – wyjaśniał Przemysław Bryksa z Kancelarii Prezydenta na konferencji prezentującej prezydencki projekt ustawy frankowej.
Brokerzy, którzy oferują klientom detalicznym dostęp do rynku walutowego (forex), nawet nie zbliżają się do takiej wielkości spreadu. Choć dla tych domów maklerskich, które działają w modelu market making (czyli są stroną zawieranej przez klienta transakcji), cały spread pobierany przy transakcji jest de facto ich marżą.
Konkurencja wymusza niższe spready
Jeśli weźmiemy pod uwagę prowizje, to zazwyczaj spread na parze CHF/PLN wynosi u polskich brokerów walutowych 0,08-0,09 proc. Najniższe spready są na parze EUR/USD – często sięgają tylko jednego pipsa albo nawet mniej (pips to minimalny krok notowań, czyli najmniejsza wielkość, o jaką może się zmienić kurs waluty), więc dla portfela klienta niemal nic nie znaczą.
Najwyższe są na różnych egzotycznych parach. Na przykład spread na parze EUR/RUB (euro do rubla rosyjskiego) potrafi sięgnąć 1,2 proc., a na USD/BRL (dolar amerykański do reala brazylijskiego) sięga zazwyczaj 0,3 proc.
Ten wzorzec obowiązuje zarówno u polskich, jak i zagranicznych brokerów walutowych. W ostatnich latach spready na rynku forex idą jednak w dół.
– Typowy spread na parze EUR/USD zmniejszył się w ostatnich latach z blisko trzech pipsów do około jednego pipsa. Podobnie wygląda kwestia pary walutowej EUR/PLN, gdzie jeszcze kilka lat temu obserwowaliśmy spread na poziomie 40-50 pipsów w ciągu dnia, a obecnie typowy spread wynosi 11,5 pipsa – tłumaczy Krzysztof Koza, zastępca dyrektora polskiego oddziału firmy Admiral Markets.
Skąd takie zjawisko? Bokerzy tłumaczą, że to pokłosie rosnącej konkurencji oraz wzrostu obrotów.
– Jest to także następstwo coraz lepszej technologii, zmiany modeli egzekucji zleceń oraz coraz większej liczby dostawców płynności – wyjaśnia Krzysztof Koza.
Rynek walutowy to największy rynek na świecie. Z danych Bank for International Settlements (BIS) wynika, że w kwietniu 2013 roku średnia wartość dziennych obrotów na tym rynku sięgała 5,3 bln dol. i w ciągu trzech lat wzrosła o blisko jedną trzecią. Kolejne raporty BIS o rynku forex zostaną opublikowane we wrześniu i grudniu tego roku.
Eurodolar daje sporą część przychodów
W dłuższym terminie spadki wysokości spreadów mogą odbić się na wynikach brokerów. Rynek walutowy jest bowiem dla nich najważniejszą częścią biznesu (choć oferują również kontrakty na indeksy, surowce czy innego rodzaju produkty inwestycyjne).
Na przykład sama para walutowa EUR/USD wygenerowała w 2015 roku (w segmencie działalności detalicznej) ponad 41 proc. całego wolumenu obrotów działającej w kilkunastu krajach grupy XTB (patrz s. 140 prospektu emisyjnego grupy XTB). Podobnie jest w przypadku firmy FXCM – ta para odpowiadała w 2015 roku za 37 proc. obrotów (patrz s. 4 raportu rocznego FXCM).
Na całym rynku walutowym aż 87 proc. obrotu realizowane jest na parach z dolarem amerykańskim, a eurodolar w 2013 roku miał udział sięgający 24 proc. – mówią dane BIS.
Na razie jednak sytuację ratuje rosnące zainteresowanie klientów instrumentami na indeksy. Tam spready są o wiele wyższe niż na walutach, a więc i brokerzy mają większy zarobek.
„W związku z tym, że klienci zmienili preferencję z produktów o niższej marży (instrumenty pochodne CFD oparte na walutach) na produkty o wyższej marży (instrumenty pochodne CFD oparte na innych aktywach), wartość spreadu netto grupy w 2014 roku zwiększyła się w porównaniu z 2013 r.” – napisała firma XTB w prospekcie emisyjnym.
Również broker FXCM przyznaje, że kontrakty na indeksy czy surowce w 2015 roku zapewniały mu już 30 proc. obrotów.
Polscy bokerzy walutowi na razie na zyski nie mogą narzekać. Grupa XTB w 2015 roku zarobiła 119 mln zł, o 55 proc. więcej niż w 2014 roku. Dom Maklerski Noble Securities (dla którego rynek walutowy stanowi znaczną część biznesu) miał w 2015 roku 12,6 mln zł zysku, o 28 proc. mniej niż w 2014 roku.
Czarny Czwartek zjadł zyski brokerów
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja u zagranicznych, globalnych graczy. Spójrzmy na wyniki finansowe najbardziej liczących się brokerów walutowych. Saxo Bank w 2015 roku zanotował 645 mln koron duńskich straty (około 97 mln dol.), podczas gdy w 2014 roku miał 381 mln koron duńskich (około 57 mln dol.) zysku. Firma FXCM straciła 118,3 mln dol., podczas gdy rok wcześniej miała 3,6 mln dol. zysku, a w 2013 roku aż 24 mln dol. zarobku.
Rok 2015 zostanie zapamiętany przez brokerów walutowych jako czarna karta w historii rynku. Wszystko przez wydarzenie, które miało miejsce 15 stycznia 2015 roku, a które zostało ochrzczone mianem Czarnego Czwartku. Wtedy Szwajcarski Bank Narodowy podjął decyzję o zaprzestaniu obrony minimalnego kursu wymiany euro na franka szwajcarskiego (1,20). Skutkiem była panika, która charakteryzowała się dynamicznymi wahaniami kursów poszczególnych par walutowych.
Tuż po tym zdarzeniu bankructwo ogłosił znany brytyjski broker Alpari oraz nowozelandzki Excel Markets, a w dalszej kolejności m.in. firma Capital Investing International prowadząca portal Forex Market oraz rosyjski broker RVD Markets.
Wyniki brokerów mogą się jednak znacząco poprawić w 2016 roku. Jak zaznacza Saxo Bank w swoim raporcie rocznym za 2015 rok, trwa proces odzyskiwania pieniędzy od klientów, którzy podczas pamiętnego styczniowego Czarnego Czwartku obstawiali wzrost kursu EUR/CHF i nie tylko wyzerowali sobie konta, ale nawet wpadli w długi.
„Odbieranie należności od klientów jest w toku i może wydatnie poprawić wynik finansowy netto za rok 2016” – napisał Saxo Bank w dokumencie.
Warto jednak zaznaczyć, że tenże broker post factum przyjął nowe ceny transakcji zawieranych przez klientów rano 15 stycznia 2015 roku – twierdząc, że koryguje błędne ceny. Z tego powodu nawet ci, którzy początkowo cieszyli się z dużych zysków, zostali jego dłużnikami. Dotyczy to również niektórych klientów polskiego TMS Brokers, któremu Saxo Bank dostarczał ceny w feralny Czarny Czwartek.
Inwestorowi na forex o zarobek trudno
Rynek forex jest bardzo ryzykowny nie tyle przez zmienność ruchów kursów walutowych (na akcjach jest ona o wiele większa), ile przez dźwignię finansową – jeszcze kilkanaście miesięcy temu najwyższa spotykana była na poziomie 1:500. Udostępniana przez brokerów możliwość jej stosowania powoduje, że dysponujący nikłym kapitałem klient może zainwestować wielokrotność posiadanej kwoty. Może również ponieść stratę przekraczającą znacząco posiadany kapitał i w ten sposób stworzyć debet na swoim koncie. Wielu inwestorów nie przykłada należytej wagi do zarządzania ryzykiem i to jest główna przyczyna, dla której stają się dłużnikami brokerów.
Statystyka dotycząca wyników osób, które inwestują na forex, nie jest zachęcająca. Wedle komunikatu KNF z października 2014 roku, w 2013 roku 81 proc. aktywnych klientów korzystających z internetowych platform transakcyjnych rynku forex poniosło stratę, czyli tylko 19 proc. zarobiło.
Na dojrzałym rynku amerykańskim nie jest wiele lepiej. Według raportu portalu Finance Magnates w I kwartale 2016 roku tylko 32,5 proc. traderów wypracowało zysk, a więc 67,5 proc. było pod kreską. Ani polskie, ani zagraniczne firmy brokerskie nie chciały podać informacji dotyczącej tego, jaka część ich klientów zarabia.
Polski nadzór próbuje coś z tą sytuacją zrobić. W połowie lipca 2015 r. weszła w życie nowelizacja ustawy o obrocie instrumentami finansowymi, która ograniczyła wielkość dźwigni do poziomu 1:100.
Pod koniec maja KNF opublikował dokument pt. „Wytyczne dotyczące świadczenia usług maklerskich na rynku OTC instrumentów pochodnych”. Doprecyzował w nim sposób promowania i reklamowania usług maklerskich oraz zasady ich świadczenia, proces dostarczania wiedzy o ryzyku rynku forex oraz kształt umów (upomniał się o równowagę w prawach i obowiązkach dla obydwu stron umowy). Brokerzy walutowi na wdrożenie tych wytycznych mają czas do końca września.
Jednak nie wszyscy uważają, że rynek forex jest nadmiernie ryzykowny. Znany inwestorom publicysta Grzegorz Zalewski już kilka lat temu w artykule opublikowanym na blogach DM BOŚ zwracał uwagę, że statystyki podawane przez KNF są nieprecyzyjne, a poza tym problemem nie jest to, że większość inwestorów obecna na tym rynku ma kłopot z zarabianiem. „Problemem jest to, że tego rodzaju statystyk, a tym samym i ostrzeżeń […] KNF nie publikuje dla rynku terminowego oraz rynku akcji. W związku z tym można odnieść wrażenie, że wyłącznie rynek forex jest tak potwornie ryzykowny, a to nie jest prawda. Kilka lat temu KDPW opublikował statystyki dotyczące rynku terminowego (bez uwzględniania prowizji), z których wynikało, że również większość traci. Z danych domów maklerskich wynika, że proporcja jest podobna do tej z forexu” – napisał Zalewski.
Z Ogólnopolskiego Badania Inwestorów 2015 przeprowadzonego przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych wynika, że 49 proc. Polaków inwestujących na giełdzie zarabia. Może inwestorzy giełdowi nie potrafią przyznać się sami przed sobą do strat?
Warto pamiętać, że inwestor operujący na rynku walutowym może stać się nie tylko ofiarą rynku (na skutek nieprzewidzianego zdarzenia, które wstrząśnie kursami), własnej chciwości (zbyt ryzykowne stosowanie dźwigni finansowej) czy swobodnie interpretującego umowę brokera (jak w przypadku Saxo Banku) ale i zwykłych oszustów. Ku przestrodze należy przypomnieć historię Secure Investments, firmy brokerskiej działającej na rynku walutowym, która wyparowała dosłownie z dnia na dzień. A wraz z nią rozpłynął się 1 mld dolarów należących do jej klientów.