Na statystyki dotyczące upadłości patrzeć trzeba z ostrożnością, ponieważ, często, co źródło, to inne dane. Mała w związku z tym ich przydatność porównawcza wynika z różnic w prawodawstwie, strukturze podmiotów objętych statystykami, a także z trudności z oddzieleniem niewypłacalności i upadłości od zamykania firm m.in. wskutek autonomicznej decyzji właściciela.
Nagłe zwijanie interesu, niekoniecznie z powodów biznesowych, dotyczy zwłaszcza podmiotów względnie małych, naprawdę małych i jeszcze mniejszych. Przykładu nieporównywalności statystyk dostarczają Węgry na tle Polski. Wg Euler Hermes, w 2016 r. w Polsce liczba niewypłacalności wyniosła 805 wobec 747 w 2015 roku. U Madziarów firm bez grosza przy duszy miało być w 2015 r. aż 35 509, więc widać na tych danych wyraźnie, że z uwagi na rozbieżności definicyjne doszło do porównania polskich ananasów z węgierskimi czereśniami.
Wzrost o 55 liczby niewypłacalności ogłoszonych przez polskie sądy w roku 2016 trudno byłoby przypisywać gospodarce jako takiej, ponieważ jej stan był co najmniej niezły. Niedaleka prawdy może być natomiast spekulacja, że niepewność odnośnie do najbliższej przyszłości w kraju i Europie odwodziła kontrahentów (odroczenie płatności, czyli kredyt kupiecki) i banki (ratunkowy kredyt obrotowy) od wspierania firm w wielkich tarapatach. Z zastrzeżeniem braku informacji dotyczących niewypłacalności firm z dołu skali twierdzić można zatem, że ostrożność w biznesie jest od paru lat w cenie.
Pod względem dynamiki zjawiska niewypłacalności stoimy na tle świata w miejscu. W 2016 r. w porównaniu do średniej z lat 2003-2007 w Hiszpanii liczba niewypłacalności wzrosła prawie trzyipółkrotnie, w Irlandii dwukrotnie, na drugim biegunie, w Korei Płd., spadła o 82 proc. W Polsce nie ruszyło się w tym ujęciu ani na jotę w tę lub we w tę, bo wskaźnik wyniósł zero. Ani to dobre, ani szczególnie złe, bo nijakie – ale nastrojów nie poprawia.
Symptomem właściwego, choć ciągle krętego kierunku ewolucji, której podlega prowadzenie interesów w Polsce jest zauważalny postęp w zmniejszaniu skali tzw. zatorów płatniczych. Nadal cztery na pięć przedsiębiorstw zgłasza opóźnienia w otrzymywaniu swoich należności, ale zjawisko nie jest już tak dotkliwe jak w niedalekiej przeszłości i tak drastyczne jak jeszcze dawniej.
Związek między bankructwami a zatorami płatniczymi jest równocześnie oczywisty i niejednoznaczny, więc bardzo trudny do zmierzenia. Firma bez gotówki z powodu braku zapłacenia dużego rachunku przez klienta lub taka, która nie może doczekać się zwrotu VAT od fiskusa, może stać się niewypłacalna i w końcu upaść. Gdyby jednak zbadać jej działalność w kilku poprzednich latach, to w większości wypadków okazało by się zapewne, że przyczyn upadku było więcej, a brak zapłaty był tylko gwoździem do trumny.
Problem jest jednak nadal niebagatelny i ma swój poważny wymiar makroekonomiczny. Inwestycje polskich firm prywatnych wynoszą obecnie ok. 100 mld zł rocznie, natomiast straty wszystkich polskich przedsiębiorstw wywołane zatorami płatniczymi wynosić mogą od 100 do 200 mld zł rocznie. Taki szacunek przynosi raport FOR pt. „Zatory płatnicze: duży problem dla małych firm”.
Istotne zmniejszenie zatorów ociepliłoby klimat gospodarczy w Polsce, nawet do warunków podzwrotnikowych, z natychmiastowym przełożeniem na inwestycje, wzrost gospodarczy, zatrudnienie i płace.
W krótkim i średnim okresie bardzo istotny – na minus – może się okazać wpływ aktywności legislacyjnej zmierzającej do tzw. uszczelniania systemu podatkowego, zwłaszcza w obszarze VAT.
Zmniejszanie zatorów to praca dla administracji państwowej odpowiedzialnej za tworzenie dobrych ram prawnych, fiskalnych i każdych innych, ale także dla szeroko rozumianych środowisk biznesowych.
Zadaniem firm powinno być np. korzystanie i zasilanie rozmaitych baz danych w rodzaju Krajowego Rejestru Długów i podobnych.
W krótkim i średnim okresie bardzo istotny – na minus – może się okazać wpływ aktywności legislacyjnej zmierzającej do tzw. uszczelniania systemu podatkowego, zwłaszcza w obszarze VAT. Wszelkie zmiany powinny być poprzedzone bardzo szeroką i głęboką ekspertyzą, projektowane z namysłem i wielką rozwagą oraz zdolnością do przewidywania najrozmaitszych konsekwencji. Najlepiej byłoby poprzedzić dyskusje nad projektami wyjściowymi dobrze przemyślanym eksperymentem. Brak takiego podejścia skończy się chaosem, jeśli nie kryzysem, i to nie tylko gospodarczym. Wielki kłopot polega na tym, że obecne doświadczenia nie sprzyjają nadziejom na najwyższy możliwy profesjonalizm w legislacji podatkowej.
Euler Hermes przewiduje tymczasem, że liczba niewypłacalności może w tym roku wzrosnąć w Polsce o 3 proc. Wskaźnik jest na tyle mały, że szczególnego niepokoju nie budzi, ale każe się jednocześnie zastanawiać dlaczego nie jest i nie będzie pod tym względem lepiej. Analiza detali to w tym przypadku strata czasu – na sytuacji gospodarczej Polski w skali makro i mikro ciąży nadal obezwładniająca niepewność, co może się wydarzyć w kraju, Unii i na świecie, przy czym mały biznes, tak istotny nad Wisłą, zważa przede wszystkim na uwarunkowania w Polsce i szczęśliwy z ich powodu nie jest.
Na świecie podobnie jak w Polsce
W skali światowej, zanikanie mechanizmów i procesów kryzysowych, aktywna polityka monetarna i fiskalna prowadzona w wielu państwach zachodnich w celu wspierania krajowych gospodarek oraz dość nadal solidny wzrost liderów azjatyckich dały w kilku poprzednich latach widoczne efekty. Globalny indeks niewypłacalności zestawiany przez Euler Hermes obniżył się w 2014 r. porównaniu z rokiem poprzednim o 14 proc., a w 2015 r. o 9 proc. Największy udział w tych obniżkach miała w obu latach wartość podindeksu dla Europy Zachodniej.
Dwa następne lata to już jednak odwrócenie korzystnej tendencji spadkowej indeksu globalnego, który w 2016 r. wyniósł już tylko minus 2 proc. W roku 2017 Euler Hermes prognozuje zaś, że po raz pierwszy od siedmiu lat indeks przybierze niekorzystną wartość dodatnią i wyniesie +1 proc. w porównaniu z 2016 r.
W polskim kontekście, dobre sygnały wysyłają Niemcy. Wg wstępnych danych Statistisches Bundesamt, polski eksport do RFN miał w 2016 r. wartość 47 mld euro i byliśmy pod tym względem szóstym największym partnerem handlowym Niemiec, ustępując – i to nie tak bardzo – wyłącznie potęgom. W tym jakże zatem ważnym dla nas kraju (eksport do Niemiec to równowartość mniej więcej jednej dziewiątej PKB Polski), liczba formalnych niewypłacalności wyniosła w 2015 r. (nowszych danych jeszcze nie ma) 23,2 tys., bo to olbrzymia gospodarka, ale i tak była to liczba najmniejsza od 1999 r. Niemcy zawdzięczają zachowanie ładu głównie polityce austerity, czyli rozwadze w polityce pieniężnej i kredytowej.
Generalnie rzecz ujmując, w ostatnich kilku kwartałach pogoda na świecie i w Polsce dla firm była co najwyżej znośna – trochę słońca, dużo chmur, obawy, że może zacząć padać. Przedsiębiorstwa raczej zmagały się i walczyły z materią i przeciwnościami, niż działały jak gdyby nigdy nic.
Upadłości jak sępy
Bankructwa kojarzą się jak najgorzej, ale spełniają niezwykle ważną funkcję sanitarną. Są dla gospodarki jak codzienna higiena dla ludzi – ogniska zapalne mają trudniej z przenoszeniem się na zdrowe tkanki. Wskutek dość skutecznego odsiewania plew od ziarna mniej środków i energii ludzkiej idzie na marne. Powszechniejszy jest jednak pogląd zachowawczy, bo bankructwo kojarzy się ze stratą, a nikt tracić nie chce i nie lubi.
Upadłość to zdarzenie tyleż przykre, co powszechne od czasów najdawniejszych. Mojżesz nakazywał święcić co pół wieku tzw. Jubileusz. Ludzie upadli w znaczeniu finansowym uwalniani byli w tym pięknym roku z niewoli zadawanej im za długi, ziemie sprzedane miały wrócić do swych dawnych właścicieli, a lud miał się w ten rok powstrzymać od uprawy i żywić się tym, co samo wyrosło, żeby ziemia też miała swoje święto (Trzecia Księga Mojżeszowa). Coś podobnego może dziś chodzić po głowie skrajnej lewicy: rzucić się na stół, pomieszać karty i pieniądze, żeby nie wiadomo było co było i jest czyje, i zacząć od nowa, ale tym razem to już sprawiedliwie.
Grecy nie byli tacy mili jak Mojżesz. Jeśli nie byłeś w stanie spłacić wierzyciela, nie tylko ty sam, ale razem z tobą cała twoja rodzina i służba szliście w niewolę za długi. W niektórych państwach greckich prawo chroniło takich niewolników przed uszczerbkiem na ciele i zwalniało z niewoli już po pięciu latach, ale nigdy i nigdzie karesy takie nie dane były służącym dłużnika.
Słowo bankructwo ma oczywiście związek z bankiem pochodzącym od łacińskiego bancus, a więc ławki/stołu, przy której załatwiano pierwsze, komercyjne interesy pożyczkowe. Pół tysiąclecia temu w Anglii, pierwsze prawa odnoszące się do bankructwa wydał król Henryk VIII. Upadły dłużnik zmieniał się wówczas w zbrodniarza i jako taki trafiał do lochu. W 1641 r. w Anglii i Walii siedziało za długi ok. 10 tys. osób [w całej Europie żyło wówczas 100 mln osób – przyp. red.], a kara ta zniesiona została dopiero w 1869 r.
W czasach współczesnych wprowadzono rozróżnienie między działaniem z premedytacją i ze złymi zamiarami wobec wierzyciela od skutków ryzyka nieodłącznego w działalności gospodarczej. Stąd regulacje prawne dotyczące stanu niewypłacalności, ochrony przed wierzycielami w okresie uzdrawiania przedsiębiorstwa i wreszcie upadłości oraz zaspokajania wierzycieli z masy upadłościowej. Nadal jednak pokutuje w świadomości społeczeństw Europy i Azji konotacja sprzed wieków, że niewypłacalny dłużnik to złoczyńca, któremu odpuszczą (być może) dopiero na Sądzie Ostatecznym.
Z firm, które jeszcze parę dekad temu i wcześniej były rozpoznawalne jak świat długi i szeroki nie ma już Kodaka, wielkich linii lotniczych Pan Am i TWA, wielkiego banku Lehman Brothers, wydawnictwa Reader’s Digest, firmy komputerowej Compaq i tysięcy innych. Wszystkie upadły w ten czy inny sposób.
W Polsce ludzie mitologizują i żałują – bardzo niepotrzebnie – wielkiego ponoć przemysłu z PRL. Był wielki, bo przerabiał skrajnie nieudolnie mnóstwo surowców i materiałów, wytwarzając wyłącznie najprostsze półprodukty, podzespoły, urządzenia i maszyny. Nasze ówczesne statki to proste pudła ze stali dla ZSRR z silnikami wytwarzanym na licencjach szwajcarskich. Nasze samochody to podrobione przez Rosjan fordy (warszawa) i zupełnie rodzime, ale jakże żałosne w formie i jakości mikrusy i syreny. Nasze pralki automatyczne były od słoweńskiego koncernu Gorenje, bo świetny podobno PRL stać było jedynie na wirnikowe „Franie” itp., itd.
Konsekwencje tego nieudacznictwa, marnotrawstwa i krańcowej nieefektywności ponosimy do dzisiaj, ale przynajmniej pozbyliśmy się balastu. Mechanizm upadłości przysłużył się więc dzisiejszej Polsce.
Świat zachodni dzieli się w stopniu pobłażliwości dla ryzykantów na podejście amerykańskie i szerzej – anglosaskie oraz europejskie – kontynentalne. W USA bankrut, który przeszarżował w ocenie swoich szans na rynku lub źle oszacował jego potencjał i przyszły rozwój nie chodzi przez całe życie z piętnem. Daje mu się nie jedną, a więcej szans, wychodząc z rozsądnego skądinąd założenia, że nie ma lepszej nauki, niż nauka na własnych błędach.
Piętno oszusta i złodzieja wypala się natomiast bez litości przestępcom biznesowym działającym z pełną świadomością na szkodę klientów, partnerów, kontrahentów, a już zwłaszcza fiskusa. Wskutek liberalnego podejścia Ameryka przeżywa wstrząsy, które rozlewają się na całą resztę świata, ale też szybko i sprawnie podnosi się z desek, żeby stanąć w gotowości do dalszej walki o dolary.
W Europie przeważa przekonanie, że potencjalny wielki sukces to dobro mniej ważne od spokoju i równomierności w rozwoju zawdzięczanych miarkowaniu ryzyka. Mnie osobiście nieco bliżej do odważnych Amerykanów niż do ostrożnych Niemców, ale czułbym po takim wyborze niemal pełen komfort dopiero wtedy, gdybym uznał, że podatki mamy zrozumiałe i czytelne, fiskus czuje uzdę nałożoną przez obywateli, gdyby prawo było mniej obszerne i co jakiś czas przeglądane pod kątem słuszności i przystawania do rzeczywistości, gdyby sądy sądziły rozsądnie niezadługo, gdyby nie było biznesów rozwijanych na ludzkiej krzywdzie, gdyby było po prostu dobrze, czego doczekają może moi synowie, synowe i ich dzieci.