Autor: Jacek Krzemiński

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta.

Samorządy znów podwyższają opłaty

Po masowych podwyżkach w ubiegłym roku opłat i podatków lokalnych za nieruchomości, wodę, ścieki, ciepło, bilety komunikacji miejskiej, żłobki, przedszkola, parkowanie nadeszła kolejna ich fala. Rząd nie będzie hamował samorządów i pozwoli im głębiej sięgnąć do naszych kieszeni.
Samorządy znów podwyższają opłaty

Od 2009 r. bilety komunikacji miejskiej w Lublinie zdrożały o 60 proc. (CC By centralniak)

W przypadku większości opłat i podatków lokalnych samorządy mają niemal pełną swobodę w ich podnoszeniu. Regulowane przez państwo są ceny energii cieplnej, a także podatek od nieruchomości, rolny, leśny, od posiadania psa, od środków transportowych (nakładany na auta o wadze powyżej 3,5 tony) oraz tzw. opłata targowa i klimatyczna.

Waloryzując je co roku w oparciu o wskaźnik inflacji. Na 2012 r. resort finansów podniósł te stawki o 4,2 proc., a na 2013 r. o 4 proc. Nie znaczy to jednak, że rzeczywiste podwyżki w wielu gminach nie mogą być – i nie są dużo większe. We Wrocławiu podatek od budynków mieszkalnych wzrósł w tym  roku prawie o 30 proc., z 54 do 70 gr za m.kw. powierzchni, a za niektóre grunty związane z prowadzeniem działalności gospodarczej aż o 1/3 (z 30 do 43 gr za m.kw.). Jak to możliwe?

Do niedawna część gmin nie wprowadzała najwyższych możliwych stawek podatku od nieruchomości, od lat ustalała je na poziomie dużo niższym od maksymalnego, tworząc w ten sposób „podwyżkową rezerwę”. Dlatego teraz może opłaty i podatki lokalne, których górne stawki wyznacza minister finansów, podnieść znacznie powyżej wskaźnika inflacji. W tym roku skorzystało z tej możliwości wiele polskich miast, co potwierdzają dane ze sprawozdań z wykonania budżetów samorządów. W 65 największych miastach w Polsce, czyli tzw. miastach na prawach powiatu, ubytek dochodów, wynikający z tego, że dana gmina nie zastosowała maksymalnych stawek podatków i opłat lokalnych zmniejszył się w pierwszym półroczu 2012 r. o ponad 10 proc. (w porównaniu do analogicznego okresu ubiegłego roku) z 274 do 236 mln zł. W przypadku podatku od nieruchomości była to zmiana o prawie 25 proc., z 203 mln do 156 mln zł.

Powyżej inflacji rosną także ceny za energię cieplną (większość firm ciepłowniczych wciąż jest w rękach samorządów). W zeszłym roku zwiększyły się one w Polsce średnio o 6,1 proc., a na Lubelszczyźnie, Podlasiu i w Małopolsce o ponad 7 proc.

To jednak niewielkie wzrosty w porównaniu do podwyżek opłat i podatków lokalnych, których państwo nie wyznacza i nie reguluje. Lokatorzy mieszkań komunalnych w Olsztynie kilka miesięcy temu dowiedzieli się, że ich czynsze wzrosną jeszcze w tym roku ponad dwukrotnie, o 116 proc., z 2,89 do 6,24 zł miesięcznie za m.kw. Ulgi, sięgające 50 proc., dla przewidziano tylko dla najuboższych. W Gdańsku tzw. bazowa stawka za metr kw. wzrosła o prawie 100 proc. już jesienią zeszłego roku, a w Kielcach na początku tego roku została podwyższona o 32 proc. Wiosną radni Szczecina uchwalili podniesienie czynszu o 55 proc. (tam także przewidziano duże ulgi dla najbiedniejszych). Lista miast, które ostatnio zdecydowały się na wzrost opłat za gminne lokale jest dużo dłuższa, tyle, że podwyżki nie są aż tak drakońskie.

Płacz i płać

W tym roku posypały się także po raz kolejny duże podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej. Zdrożały one znacznie powyżej wskaźnika inflacji m.in. w Gdańsku, Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie, Białymstoku, Częstochowie, Katowicach, Bydgoszczy, Radomiu, Koszalinie, Płocku, Legnicy i Tarnobrzegu, o 12 – 30 proc.

Bilety drożały już w dwóch poprzednich latach. Gdy te podwyżki się zsumuje, ich wielkość zaczyna porażać. Jak wyliczyła „Gazeta Wyborcza”, od 2009 r. bilety jednorazowe komunikacji miejskiej w Lublinie zdrożały o 60 proc.! W Białymstoku i Gdyni – o 40 proc., w Szczecinie – o 36 proc., w Łodzi – o 33 proc., w Warszawie – o 29 proc., w Krakowie – o 28 proc., w Wrocławiu – o 25 proc., a w Bydgoszczy – o 23 proc.

W ostatnich miesiącach raz po raz idą też w górę opłaty za wodę i ścieki. W tym przypadku również można by spodziewać się szokujących wskaźników, gdyby zsumować podwyżki wprowadzone w ostatnich 2-3 latach. Dla przykładu: w Warszawie od zeszłego roku podniesiono te opłaty dwukrotnie, za ścieki łącznie o 45 proc., a za wodę o 35 proc.

Według danych Izby Gospodarczej Wodociągi Polskie, skupiającej 450 firm z branży wodociągowo-kanalizacyjnej, w naszym kraju od marca 2011 do marca 2012 r. opłaty dla gospodarstw domowych za ścieki wzrosły średnio o 12,53 proc. Ale w samym tylko Łódzkiem aż o 48,6 proc., na Opolszczyźnie – o 31,4 proc., na Mazowszu – o 26,6 proc., na Dolnym Śląsku – o 20 proc., a na biednym Podlasiu – o 18,03 proc. W niektórych województwach w tym okresie drastycznie wzrosły również stawki za wodę: w Pomorskiem – o 27,4 proc., w Łódzkiem – o 21,68 proc., a na ubogim Podkarpaciu – o 18,02 proc. (w pozostałych regionach podwyżki były dużo niższe, a w czterech stawki nawet obniżono).

Dochodowy fotoradar

Samorządy głębiej sięgają także do kieszeni właścicieli samochodów, wykorzystując strefy płatnego parkowania w centrach miast. W Białymstoku stawkę za parkowanie w tzw. strefie A podniesiono w czerwcu o 100 proc. (z 1,2 do 2,4 zł za godzinę). W Bydgoszczy o tyle samo miesięczny abonament (z 75 do 150 zł), a o 50 proc. opłatę  za pierwsze pół godziny parkowania (z 1 do 1,5 zł) i o 20 proc. za pierwszą godzinę (z 2,5 do 3 zł). Niektóre miasta nie tylko podnoszą ceny, ale i powiększają swoje strefy płatnego parkowania. Tak zrobiły w tym roku m.in. Bydgoszcz, Białystok i Świdnica, a teraz przymierza się do tego po raz kolejny Kraków, który dopiero co zrobił to w 2011 r. Inne wydłużają czas płatnego parkowania lub wprowadzają je również w soboty. W ten sposób opłaty, które kiedyś wprowadzono pod hasłem walki z korkami w wielkich miastach, w ostatnich latach zmieniły się w kolejny lokalny podatek, który pozwala zwiększać gminne dochody.

Podobnie stało się zresztą z gminnymi fotoradarami, które pierwotnie miały służyć do zmniejszania liczby piratów drogowych. Dziś ich główny cel to na ogół generowanie dochodów. Dlatego np. leżące przy głównych drogach (choćby przy trasie nr 11) niektóre zachodniopomorskie miejscowości, które zarabiały grube pieniądze na fotoradarach, ostatnio wprowadziły na tych arteriach ograniczenia prędkości do 40 km na godzinę. Bo do obowiązujących dotąd 50 km/h kierowcy nauczyli się już przystosować.

Główna przyczyna tego lokalnego, podwyżkowego tsunami jest powszechnie znana. Wiele polskich samorządów znajduje się w złej sytuacji finansowej i nie może się już bardziej zadłużać. Wprowadza więc oszczędności (niekiedy absurdalne, np. na część nocy gasi latarnie), ogranicza inwestycje, czasem bez powodzenia – z uwagi na pogarszającą się koniunkturę gospodarczą – próbuje wyprzedawać swoje spółki i nieruchomości. Ponieważ to nie wystarcza, żeby zbilansować budżet i pokryć wszystkie wydatki, samorządy uciekają się do zwiększania opłat i podatków lokalnych. W akcie desperacji próbują także wprowadzać nowe. Tak, jak Wrocław, który w tym roku uchwalił, kontrowersyjny i budzący protesty mieszkańców, podatek od deszczówki i roztapiającego się śniegu. A Związek Miast Polskich postuluje, by wprowadzić podatek od billboardów, z którego wpływy miałyby zasilać kasy samorządów.

Samorządy pod ścianą

By prognozować, co będzie dalej, trzeba najpierw przyjrzeć się temu, co doprowadziło samorządy do finansowych tarapatów.

Po pierwsze, w 2006 i 2007 r. państwo wprowadziło dwie poważne zmiany w podatku PIT, które znacznie obniżyły wpływy samorządów. Mianowicie, wprowadzono ulgi na dzieci i zlikwidowano najwyższą, 40 proc., stawkę tego podatku.

Po drugie, państwo przerzuciło na samorządy nowe obowiązki, nie zapewniając im wystarczających środków na ich wykonanie. Spektakularnym tego przykładem jest edukacja. Państwo przekazało szkoły do prowadzenia samorządom, ale miało je dalej finansować. Jednak subwencja oświatowa niemal od początku była zbyt niska, by pokryć koszty prowadzenia oświaty.

Po trzecie, spowolnienie gospodarcze dodatkowo uszczupliło wpływy podatkowe samorządów.

Po czwarte, przyczyną obecnych kłopotów finansowych samorządów jest również i to, że chcąc wykorzystać unijne fundusze dla Polski na lata 2007-2013, rekordowo dużo inwestowały. Aby mieć pieniądze na tzw. wkład własny w równie rekordowym tempie zadłużały się. Co więcej, do wielu wybudowanych obiektów gminy muszą sporo dokładać. Bo gdy je zaczynano budować, rzadko który wójt, burmistrz i prezydent miasta zastanawiał się, czy np. masowo wznoszone stadiony lub parki wodne zarobią na siebie.

Duża część inwestycji zrealizowanych za unijne pieniądze oznacza także, że w gminnych firmach dramatycznie wzrosły koszty amortyzacji. Tak było np. w komunalnych przedsiębiorstwach wodociągowo-kanalizacyjnych, które na wielką skalę budowały oczyszczalnie i sieci kanalizacyjne (a musiały to robić, żeby spełnić unijne wymogi i nie płacić kar).

Bolesna normalność

Jest jednak także druga strona „podwyżkowego” medalu. Otóż, władze wielu miast i gmin, ze względów politycznych, przez lata unikały niepopularnych decyzji. Utrzymywały więc ceny niektórych usług komunalnych na tak niskim poziomie, że nie tylko musiały je dotować, ale też doprowadziły do degradacji posiadanego majątku.

W przypadku mieszkań komunalnych w wielu miastach czynsze nie pokrywały nawet połowy kosztów ich utrzymania, a kamienic nie remontowano nawet przez kilkadziesiąt lat. Chociaż większość lokatorów stołecznych czynszówek stać było (co okazało się po podwyżkach) na płacenie urealnionych czynszów, Warszawa jeszcze w 2010 r. dopłaciła do swych domów komunalnych 230 mln zł.

Kolejny przykład to komunikacja miejska. W największych miastach wpływy z biletów – przed ich ostatnimi podwyżkami – pokrywały nie więcej niż połowę kosztów jej utrzymania. W Warszawie nawet tylko jedną trzecią, a jeśli weźmie się pod uwagę, że komunikacja miejska w stolicy kosztuje rocznie 2,3 mld zł, to łatwo policzyć, ile miasto musiało do niej dokładać.

Dochodziło do tego, że niektóre samorządy, bojąc się gniewu wyborców spowodowanego podwyżkami, dotowały nawet te spółki komunalne, które powinny być dochodowe i inwestować z własnych środków. Tak było w przypadku firm wodociągowo-kanalizacyjnych.

Podwyżki opłat oraz podatków komunalnych oznaczają więc, w wielu przypadkach, dochodzenie do normalności, wprowadzanie przez samorządy potrzebnych zmian, urealnianie cen usług komunalnych. Oczywiście, władze samorządowe na ogół nie palą się do tego, w obawie przed reakcją wyborców, ale w obecnej sytuacji finansowej nie mają wyjścia. To w najbliższych latach się nie zmieni.

Na koszt mieszkańców

Presja samorządowców na władze centralne, żeby zwiększyły ich udział w podatkach, skazana jest na niepowodzenie, bo państwo samo jest w trudnej sytuacji finansowej. Rząd znalazł za to sposób, by poprawić kondycję samorządowych finansów na koszt mieszkańców.

Przykłady? Pierwszy, to zmiana ustawy o ochronie praw lokatorów, nad którą pracuje resort transportu i budownictwa. Ministerstwo chce tak zmodyfikować przepisy (projekt nowelizacji ustawy ma jeszcze w tym roku trafić do Sejmu), by czynsze, m.in. za mieszkania komunalne, pokrywały koszty ich eksploatacji i remontów. Cel jest taki, by gminy nie dopłacały do zamożniejszych lokatorów, których stać na urealnione czynsze (najubożsi dostaliby wyższe niż dziś dodatki mieszkaniowe).

Drugi przykład to całkowita zmiana systemu gospodarki odpadami, wprowadzana właśnie przez rząd. Dziś jest tak, że każda spółdzielnia i wspólnota mieszkaniowa, każda firma i instytucja, każdy właściciel domku może zlecić wywóz śmieci komu chce. Najpóźniej do lipca przyszłego roku stracimy tę wolność wyboru – wywóz odpadów zostanie powierzony gminom, którym będziemy płacić tzw. podatek śmieciowy. Gminy za pieniądze uzyskane z tego podatku będą zlecać wywóz śmieci wybranym w przetargach firmom. Samorządy są bardzo zadowolone z tej zmiany, bo zwiększy ona ich przychody i ułatwi finansowanie inwestycji związanych z zagospodarowaniem i utylizacją odpadów. Niestety, rozwiązanie to w wielu przypadkach oznacza wzrost opłat za tę usługę, co otwarcie przyznają sami samorządowcy.

Reasumując, w najbliższej przyszłości czekają nas kolejne, spore podwyżki lokalnych opłat i podatków. Samorządy wielu miast już zdecydowały, że w następnych latach zwiększą znacząco opłaty za niektóre usługi komunalne. Warszawa planuje w 2013 i 2014 r. dwie podwyżki biletów komunikacji miejskiej, w ich wyniku cena biletu jednorazowego zwiększy się z 3,6 do 5,2 zł. Takie same plany ma Poznań i Łódź.

Pozostaje jednak pytanie: czy te podwyżki nie przyniosą efektów odwrotnych od zamierzonych? Nie zniechęcą np. wielu mieszkańców do korzystania z komunikacji miejskiej lub nie zachęcą do jazdy na gapę (w niektórych miastach już obserwuje się spadek liczby pasażerów w miejskich autobusach i tramwajach). Albo nie sprawią, że zwiększy się liczba lokatorów, zalegających z płaceniem czynszów za mieszkania komunalne. Czy wręcz nie uszczuplą wpływów miast (z PIT), zwiększając liczbę osób, które meldują się nie w miejscu zamieszkania, lecz w miejscowościach pod tym względem tańszych.

Fali podwyżek nie uda się powstrzymać, ale na pewno samorządy mogą ją stonować. Robiąc to, czego dziś często unikają. W głębokiej restrukturyzacji i prywatyzacji gminnych firm, w likwidacji przerostów zatrudnienia, racjonalizacji kosztów, pozbywaniu się zbędnego majątku tkwią jeszcze spore rezerwy. Cierpliwość mieszkańców, tak jak i zasobność ich portfeli, ma swoje granice. A za dwa lata kolejne wybory samorządowe.

Jacek Krzemiński

Od 2009 r. bilety komunikacji miejskiej w Lublinie zdrożały o 60 proc. (CC By centralniak)

Otwarta licencja


Tagi