Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Starcia, potyczki i walne bitwy na arenach rynku leków

Koncern Novo Nordisk pokajał się ostatnio za wysokie ceny insuliny. Rok temu obietnice powstrzymania podwyżek złożył szef amerykańskiego Allergana. Za wcześnie na snucie wizji poprawy dostępu do leków z uwagi na ceny, ale nie do przeoczenia staje się zniecierpliwienie wysokimi rachunkami z apteki.
Starcia, potyczki i walne bitwy na arenach rynku leków

(CC0 pixabay)

Na pierwszy rzut oka problem nie zdaje się palący. W zamówionym przez Kongres USA raporcie o lekach generycznych, tj. tańszych zamiennikach, Biuro ds. Odpowiedzialnego Rządu (GAO) podało, że łączna sprzedaż wszystkich leków na receptę wyniosła w 2014 roku w USA 297,7 mld dolarów, a więc mniej niż 1000 dolarów per capita. Statystycznie zamienniki są tam w detalu o 75 proc. do 90 proc. tańsze od oryginałów, więc powielanie receptur obniża koszty leczenia i zmniejsza ich udział w kosztach utrzymania ogółem.

W Polsce relatywne proporcje są podobne do amerykańskich, ale realne gorsze. Wszystkie leki kupione w tym roku w polskich aptekach kosztować będą razem ok. 33 mld zł. Wydatki na ten cel wyniosą niecałe 1000 zł na osobę rocznie. W obu państwach udział kosztów zakupu leków w PKB per capita oscyluje w okolicach 1,5 proc., jednak co innego wydać na leki 1000 dolarów rocznie, a co innego, gdy jest to tysiąc złotych, nawet jeśli założyć, że Amerykanie sporo przepłacają i mają z tego mniej zdrowia, niż sugerowałby kurs wymiany złotego na dolara.

W skali makro i zważywszy żywotne znaczenie medykamentów, wydatki na leki nie wydają się w obu państwach ciężkim brzemieniem, ale znajdzie się z pewnością co najmniej kilkanaście milionów obywateli USA i jeden – dwa miliony Polaków, dla których koszt lekarstw jest na granicy ich możliwości finansowe lub je przekracza.

W Polsce zgrzebnie

Polska nie jest wybitnym producentem leków, a sektor jest zdominowany przez firmy zagraniczne. Jak każdy w miarę rozwinięty kraj mamy wprawdzie swoje rodzime zakłady farmaceutyczne, w tym Polpharmę i Adamed, ale dominuje w nich produkcja typowych, łatwych leków na codzienne schorzenia i dolegliwości.

GUS jest dość powierzchowny w dociekliwości, więc poza danymi w tonach: sulfanomidów (210 t w 2016 roku), prowitamin, witamin i ich pochodnych (prawie 4700 t) oraz ziół (1134 tony w 2016 roku) podaje jeszcze tylko, że wartość leków i tzw. pozostałych wyrobów farmaceutycznych wyprodukowanych w 2016 roku w Polsce wyniosła 12,3 mld zł. Bilans wymiany zagranicznej jest z grubsza wyrównany, bo import leków do Polski (w tym weterynaryjnych) wyniósł w 2015 roku 4,04 mld dolarów. Gdyby jednak porównać opłacalność, to jest znacznie gorzej, ponieważ płacimy w tonach eksportu za kilogramy importu, więc płacimy ilością za jakość albo inaczej – pracą fizyczną (np. przy zbiorze ziół) za dorobek ekspertów najbardziej skomplikowanych nauk.

Z przytoczonych danych wynika, że zdrowie i kondycja Polaków zależą od globalnych firm farmaceutycznych i odpowiedzi głównych rynków świata na ich polityki cenowe. Jako rynek średniej wielkości i relatywnie mało zamożny, mamy niewielki wpływ na wiodących dostawców. Ceny kształtują się przede wszystkim na rynkach państw zachodnich, bo bardzo ludne potęgi, jak Chiny i Indie, mało sobie robią z ochrony praw patentowych i podrabiają leki na potęgę.

Generyki sposobem na drożyznę

Biuro GAO oszacowało, że od I kwartału 2010 roku do II kwartału 2015 roku średnia cena generyków liczona dla koszyka prawie 2400 leków spadła w Stanach Zjednoczonych o 59 proc. (przeciętny spadek kwartalny – 4,2 proc.), przy czym generyki już zadomowione, z długą historią sprzedaży, taniały istotnie wolniej lub nawet drożały. Nowe zamienniki prosto z tabletkarki muszą zdobyć zaufanie chorych i zakorzenić się na rynku, a to wymaga odwoływania się do zasady generalnej, lecz nie powszechnej, że popyt rośnie wraz ze spadkiem ceny.

Wskaźnik byłby istotnie korzystniejszy dla pacjentów i zamienniki byłyby w swej masie jeszcze tańsze, gdyby nie liczne przypadki dużych i bardzo dużych podwyżek. Ponad 300 leków generycznych z grupy ponad 1400 o ustalonej i zweryfikowanej renomie miało w badanym okresie epizod podwyżki ceny o 100 proc. i więcej procent. Niektóre potem staniały ponownie, ale część pozostała na nowym poziomie cenowym.

Tabletka sterydu pod nazwą hydrocortizon podrożała w USA z 16 centów za kapsułkę na początku 2012 roku od 41 centów rok później. Wzrost ceny był bardzo duży (160 proc.), ale ponieważ cena początkowa była groszowa, to zamieszki w aptekach z tego powodu nie wybuchły. Wśród ekstremów jest natomiast m.in. przypadek erythromycyny w dawce 500 mg. Koszt zakupu jednej tabletki wzrósł przez pięć lat z 24 centów do 8,96 dol. (wskaźnik wzrostu – 3733 proc.).

Oryginalny lek na białaczkę – Gleevec koncernu Novartis – kosztował w Stanach na początku tej dekady ok. 200 dolarów za przyjmowaną raz dziennie tabletkę 400 mg. Zanim nie pokazały się generyki, cena poszybowała w okolice 400 dol./szt. Wprawdzie przeważającą część kosztów takiej kuracji przejmowała firma ubezpieczenia medycznego danego pacjenta, ale właśnie z takich m.in. powodów polisy medyczne są drogie. Mimo to koszt pozostający do pokrycia z kieszeni własnej do bagatelnych ciągle nie należał i wynosił np. 500 dolarów miesięcznie, jak w przypadku osoby indagowanej w sprawie przez agencję Bloomberg.

Zamienniki Gleevecu nie wywołały jednak rewolucji cenowej na rynku. Najtańszy z trzech kosztuje teraz ok. 150 dolarów za kapsułkę. Roczny koszt kuracji jest zatem nie mniejszy niż 57 tys. dolarów, choć spekuluje się publicznie i nie wywołuje to gwałtownych polemik, że koszt wytworzenia jednej tabletki tego preparatu nie przekracza 1 dolara.

Przykładu pokazującego, że generyki nie muszą dokonywać mordu na oryginale, dostarcza Lipitor regulujący poziom cholesterolu i trójglicerydów. Oryginał podrożał z 5-6 dolarów pięć lat temu do 12 dolarów obecnie, chociaż jeden z pieciu zamienników dostępny jest w USA w cenie już od 18 centów za tabletkę.

Novo Nordisk wbił się na nieoznaczoną rafę

Ostatnie zdarzenia zaczynają jednak potwierdzać, że elastyczność cenowa popytu na leki ma mimo wszystko swoje granice. W rewiry odmowy zawędrował właśnie duński koncern Novo Nordisk cieszący się pozycją dominującego w świecie producenta insuliny.

Wytwarzanie poza ludzką trzustką i sprzedaż hormonu życiodajnego dla coraz to liczniejszych diabetyków-cukrzyków (i w ogóle lekarstw), to czysta biznesowa przyjemność. W 2016 roku przychody Novo Nordisk ze sprzedaży wyniosły prawie 112 mld koron duńskich (ok. 17,74 mld dol.), a zysk netto – 38 mld koron (ok. 6 mld dol.), a więc marża zysku netto wyniosła 33,9 proc. W poprzednich kilku latach marża zysku netto była ociupinę gorsza, ale i tak w okresie od 2012 roku zawsze przekraczała 25 proc. Dla porównania: najwyższa i najniższa marża zysku netto naftowego diplodoka jakim jest ExxonMobil wyniosła 9,9 proc. w 2012 roku i 3,59 proc. w 2016 roku.

Wynik farmaceutów był wspaniały, a mimo to już w pierwszym zdaniu raportu rocznego za 2016 rok szef koncernu przyznał, „że nie był to rok dobry”. Cena akcji Novo Nordisk spadła z 399,9 koron na początku 2016 roku do 255 koron dwanaście miesięcy później. Stało się tak za sprawą europejskich agend ds. finansowania ochrony zdrowia oraz amerykańskich pośredników (pharmaceutical benefit managers – PBM) dokonujących w USA masowych zakupów leków na potrzeby firm ubezpieczeniowych. Obie grupy odwróciły się tyłem do najnowszej odmiany insuliny (Tresiba) wprowadzonej do sprzedaży przez Novo Nordisk, uznając, że jej cena jest wygórowana.

Władze koncernu liczyły, że będą sprzedawały Tresibę po cenie o 60-70 proc. wyższej od jej poprzedniej wersji (Levemir), jednak najpierw agendy powołane w Europie do negocjacji cen leków z producentami, a potem amerykańskie PBM-y uznały, że zalety oferty nie są warte tak wielkiej podwyżki. Levemir oraz Lantus (odpowiednik Levemiru wytwarzany przez francuski koncern Sanofi) należy aplikować kilka razy dziennie o regularnych porach, natomiast Tresiba jest przyjmowana raz dziennie i w dodatku obojętnie kiedy. Z punktu widzenia pacjenta – wielka korzyść i ulga. Płatnik patrzy jednak inaczej.

Płatnicy kontra wytwórcy

Niemieccy stróże pieniędzy gromadzonych na zdrowie uznali, że od strony efektu zdrowotnego nowy lek praktycznie nic nie zmienia, choć w przypadku Tresiby dochodzić ma do istotnie mniejszej liczby incydentów groźnej dla życia hipoglikemii, czyli obniżenia poziomu cukru poniżej wytrzymałości organizmu. W konsekwencji tamtejszy komitet cenowy ustalił cenę Tresiby na poziomie leków stosowanych w Niemczech już od trzydziestu lat, a Novo Nordisk wycofał Tresibę z tego największego rynku leków w Europie. Tu wyjaśnić trzeba, że zwoływanie co np. kilka miesięcy posiedzeń takich agend w celu rozpatrywania podań producentów o kolejną małą podwyżkę ceny danego leku nie wchodzi w grę ze względów praktycznych, politycznych i wizerunkowych, więc pierwsza decyzja jest kluczowa, ponieważ ustala warunki na co najmniej parę lat od premiery nowości.

Z pierwotnym postulatem cenowym Novo Nordisk zgodziły się natomiast agencje m.in. w Holandii, Danii i Hiszpanii, ale i tam cena Tresiby została w 2016 roku istotnie obniżona. Agencje zaakceptowały bowiem cenę, ale nie zgodziły się na refundowanie kosztów zakupów detalicznych ze środków publicznych. Pacjenci wystawieni na wielkie rachunki pokrywane z własnej kieszeni pozostawili zatem Tresibę na półkach aptecznych i prosili o istotnie tańszy Levemir, Lantus lub inne insuliny. W wyniku tych perturbacji przeciętna nadwyżka cenowa dla Tresiby w porównaniu z Levemirem ustaliła się w Europie na relatywnie skromnym poziomie 20 proc., zamiast na planowanych przez producenta 60-70 proc.

W USA nie ma ciała akceptującego/regulującego ceny lekarstw, więc są one przeciętnie droższe i znacznie droższe niż w Europie. To jedna z przyczyn olbrzymich kosztów opieki medycznej w Stanach Zjednoczonych, których udział w PKB zbliża się szybko do jednej piątej. Z punktu widzenia producentów lekarstw rynek amerykański jest łatwiejszy i lepszy od europejskiego, ponieważ można pacjentów przyciągnąć do nowości niewygórowaną ceną (promocyjną) i kazać sobie płacić coraz więcej wtedy, gdy już się do lekarstwa przekonają i przyzwyczają.

W przypadku proponowanej przez Novo Nordisk ceny Tresiby sprzeciw amerykańskich towarzystw ubezpieczeń medycznych i działających dla nich PBM-ów wywołany był potrzebą utrzymywania kosztów leczenia w pewnych przynajmniej ryzach. Sprzyjała temu retoryka kampanii wyborczej, w której zarówno Donald Trump jak i Hillary Clinton rzucali na koncerny farmaceutyczne gromy i złe słowa. Od wrzawy wyborczej istotniejsza była wszakże codzienna rzeczywistość.

Środki dla cukrzyków to w USA druga pozycja po przeciwrakowych na liście wydatków na lekarstwa. Rośnie przede wszystkim zużycie leków na cukrzycę typu 2, tj. choroby polegającej na obniżeniu „produkcji” insuliny przez trzustkę i zmniejszeniu w efekcie wydajności rozkładania cukrów w organizmie. Ma to sens, bo powstrzymywanie rozwoju tej choroby opóźnia lub wyklucza przejście w jej niebezpieczniejszą i znacznie kosztowniejszą w leczeniu fazę, a następnie na usuwaniu skutków w postaci np. ślepoty. Ponieważ wydatki na ochronę zdrowia są w Ameryce horrendalne i rosną, to gdzieś trzeba je próbować ścinać. W USA padło m.in. na Tresibę, bo uznano, że wystarczający efekt medyczny dają starsze wersje insuliny. W rezultacie Novo Nordisk zaakceptował w USA cennik, w którym Tresiba jest droższa od Levemiru o „jedynie” ok. 10 proc.

Nowości muszą być drogie, chyba że cenę zdusi podatnik

Ceny leków mogą przerażać, jednak nawet niewyrafinowane rozumowanie prowadzi do wniosku, że musiały rosnąć (i nadal będą) głównie z powodu olbrzymich kosztów wynajdywania, odkrywania i syntetyzowania nowych formuł, poszukiwania doskonalszych sposobów dozowania, celowania w odpowiednie organy i miejsca, rosnącego apetytu na tzw. rozwiązania inteligentne itd. Wszystko to wymaga wiedzy wielkiej liczby specjalistów, doświadczenia, aparatury badawczej, świetnie, więc bardzo drogo wyposażonych laboratoriów, czasu, kosztownej odporności finansowej na niepowodzenia, znajdując wraz z innymi pozycjami staranne i nieuchronne odzwierciedlenie w bardzo długiej liście kosztów stałych, od których stara się stronić każdy zyskowny biznes.

Novo Nordisk informuje, że pracuje intensywnie nad smart-insuliną, która będzie działać, gdy sama stwierdzi, że cukru we krwi pacjenta zaczyna być za dużo. Wyobrazić sobie można, że gdy coś takiego pokaże swoją skuteczność i potwierdzi bezpieczeństwo, każdy pacjent i lekarz będzie wniebowzięty, ale też pojawi się pytanie: ile będzie kosztować coś takiego w pierwszych latach od debiutu na szerokim rynku?

Zamienniki, czyli generyki, wchodzą na rynek legalnie dopiero po wygaśnięciu ochrony patentowej dla oryginału i jego receptury. Funkcjonowanie producentów farmaceutycznych „drugiego rzutu” sprzyja obniżaniu cen leków zadomowionych na rynku. Kolejna faza obniżek następuje wraz z rywalizacją o udziały rynkowe między grupą producentów różnych zamienników tego samego oryginału.

Zakłócenia tendencji spadkowej cen następują, gdy zaczyna brakować konkretnego składnika/czynnika/ingredientu, gdy wytwarzanie danego leku generycznego jest na tyle skomplikowane, że dołączenie do grona producentów może okazać się zbyt trudne i/lub kosztowne, a także w wyniku konsolidacji, czyli fuzji i przejęć w grupie wytwórców generyków oraz firm zakupowych. Spora liczba leków stosowana jest w chorobach rzadziej występujących, więc popyt może okazać się za mały i rynek zamienników nie powstaje w ogóle lub nie zagraża lekarstwu oryginalnemu..

Przykład kłopotów Novo Nordisk z Tresibą posłużył zakreśleniu podstawowych przyczyn i zależności dotyczących wzrostu kosztów nowoczesnych medykamentów. Chociaż chciałaby dusza do raju, gdzie wszystkie leki są za grosze, to przestrzegać trzeba, że nie ma raju bez zasług i wyrzeczeń. Ktoś musi opłacić koszty i zrobi to albo statystyczny obywatel za pomocą składek na zdrowie i podatków, albo pacjent postawiony w sytuacji bez innego wyjścia. Obyśmy zatem zdrowi byli.

(CC0 pixabay)

Otwarta licencja


Tagi