Autor: Piotr Rosik

Dziennikarz analizujący rynki finansowe, zwłaszcza rynek kapitałowy.

Tak dobrze na GPW nie było od kilku lat

W 2017 roku indeksy warszawskiej giełdy rosną jak na drożdżach. Składa się na to cały szereg czynników gospodarczych, politycznych, finansowych i psychologicznych. Oto kilka powodów, dla których w tym roku polska giełda jest mocna.
Tak dobrze na GPW nie było od kilku lat

Od początku roku do końca maja indeks WIG20, grupujący najbardziej płynne spółki z GPW, urósł o blisko 18 proc. Dzięki temu zmieścił się wśród 10 indeksów (wśród tych traktowanych poważnie), które najbardziej poszły w górę w 2017 roku. WIG, czyli indeks szerokiego rynku, w tym okresie wzrósł o 16,6 proc.

Ostatnio tak dynamicznie główne warszawskie indeksy rosły w okresie podnoszenia się rynku akcji po kryzysie finansowym. Od początku marca do końca lipca 2009 roku WIG20 wystrzelił aż o ponad 45 proc.

O aktualnej sile polskiego rynku niech świadczy również fakt, że największy fundusz ETF z ekspozycją na nasz rynek (iShares MSCI Poland Capped ETF, 287 mln dol. aktywów) dołączył pod koniec maja do listy IBD ETF Leaders. Jest to ekskluzywne grono funduszy, które charakteryzują się m.in. wysokimi stopami zwrotu, dużą siłą relatywną, mocnym trendem wzrostowym. Fundusze wybierane są przez specjalnie skonstruowany algorytm spośród tysięcy podmiotów.

Warszawski parkiet rozkwita po bardzo niepomyślnym okresie. Od końca kwietnia 2015 roku do końca października 2016 roku WIG20 zanurkował o ponad 33 proc. Jak to możliwe, że koniunktura na warszawskiej GPW tak radykalnie się odwróciła?

Katalizatory

Mówiąc najkrócej – biznes wierzy w Trumpa, Le Pen nie zawojowała Francji. Jest takie powiedzenie: jak Wall Street ma katar, to GPW ma zapalenie płuc. Ono świetnie oddaje zależność polskiego parkietu od tego, co dzieje się na rynku akcji w USA. Ten mechanizm działa zazwyczaj również w drugą stronę: jeśli w USA inwestorzy są optymistyczni, to przekłada się na poprawę wycen polskich spółek.

Od listopada 2016 roku na amerykańskiej giełdzie dzieje się bardzo dobrze – do końca maja 2017 r. indeks S&P500 urósł o 15,5 proc. Republikanin Donald Trump zwyciężył wtedy pod hasłami m.in. zmniejszenia obciążeń podatkowych dla biznesu. To bardzo spodobało się rynkowi.

Globalne nastroje poprawiły się też po wyborach prezydenckich we Francji. Marine Le Pen, kandydatka Frontu Narodowego, przegrała z Emmanuelem Macronem. Dopóki sondaże dawały Le Pen szansę na zwycięstwo, nad giełdami unosił się strach o przyszłość Francji w Unii Europejskiej.

Dla warszawskiej giełdy niezwykle ważny jest także moment cyklu koniunkturalnego, w którym się znajdujemy. Globalna gospodarka zaczyna nabierać rozpędu, więc drożeją surowce. Tymczasem wśród kilku największych spółek na GPW są te, dla których jest to wyjątkowo korzystna sytuacja: KGHM (producent miedzi) i JSW (producent węgla).

Indeks 20 najbardziej płynnych spółek, w skład którego wchodzi zarówno KGHM, jak i JSW, od wielu lat „chodzi” równolegle do ceny miedzi.

Zainteresowanie rynkami wschodzącymi

Poprawa nastrojów inwestorów, jaka ma miejsce od wielu miesięcy, przełożyła się na wzrost zainteresowania rynkami wschodzącymi, a do nich nadal zaliczana jest Polska. Kapitał interesuje się nimi dopiero wtedy, gdy uzna, że nie osiągnie już bardzo satysfakcjonujących stóp zwrotu na rynkach rozwiniętych.

– Od początku 2016 roku mamy trend wzrostowy na globalnych rynkach wschodzących, która trwa do teraz i pomaga krajowej giełdzie. Inwestorzy zagraniczni lokują środki na takich rynkach, jak Brazylia, Turcja czy Rosja, przy których nasza polityka jawi się jako ostoja stabilności. A Polska była skrajnie niedoważona w portfelach zagranicznych inwestorów. Ponadto nasz rynek jest dość płytki i nie trzeba bardzo dużego kapitału, żeby wywołać na nim hossę – tłumaczy Tomasz Tarczyński, prezes Opoka TFI.

Na przykład historia notowań WIG i MSCI Emerging Markets pokazuje, że oba indeksy zachowują się niemal tak samo.

Ryzyko polityczne bez materializacji

Do jesieni 2016 roku inwestorzy unikali jednak inwestycji w akcje polskie, mimo że wchodzili już na inne rynki wschodzące. Odpływ zagranicznego kapitału z GPW, który zaczął się w połowie 2015 roku, był wynikiem wzrostu ryzyka politycznego.

– Pierwsza fala osłabienia GPW rozpoczęła się po wyborach prezydenckich, a druga po wyborach parlamentarnych. Był to okres, w którym z Polski odpływał nie tylko kapitał spekulacyjny, ale także portfelowy, co pogłębiało skalę problemów warszawskiej giełdy – tłumaczy Szymon Juszczyk, analityk RDM Wealth Management.

– GPW była jednym z najsłabszych rynków na świecie w ostatnich latach. Relatywna słabość zaczęła być wyraźnie widoczna po tzw. „reformie” OFE w 2011 roku, a przybrała na sile po wyborach parlamentarnych w 2015 roku – wtóruje mu Tomasz Tarczyński, prezes Opoka TFI.

Tarczyński wskazuje, że to doprowadziło do sytuacji, w której poziom wycen największych polskich spółek w 2016 roku był bardzo niski. I to zarówno w porównaniu do innych rynków wschodzących, jak i do historycznych wycen samych spółek. Przypomina, że w 2016 roku był moment, gdy za dolara płacono już 4,28 zł. Duże spółki z GPW stały się więc niezwykle tanie dla inwestorów z USA.

– Połączenie tych dwóch czynników – słabego złotego i marazmu na GPW – sprawiło, że warszawskie blue-chipy, dla inwestora amerykańskiego, były notowane na poziomie z dna krachu w 2008 roku – wyjaśnia Tarczyński.

– Obawiano się nadmiernego zwiększenia deficytu budżetowego, niekorzystnej dla rynku reformy systemu emerytalnego czy nakładania na przedsiębiorstwa różnego rodzaju podatków. Sytuacja się zmieniła, gdy okazało się, że działania rządu nie doprowadzą do pogorszenia sytuacji budżetowej, a reforma systemu emerytalnego będzie dla rynku całkiem łaskawa – tłumaczy Szymon Juszczyk.

Giełda wyprzedziła gospodarkę

Po raz kolejny okazało się, że zachowanie giełdy wyprzedziło to, co dzieje się w realnej gospodarce. W przeszłości roczna dynamika WIG wyprzedzała roczną zmianę PKB w naszym kraju o średnio około 5 miesięcy – wskazuje w swojej analizie Wojciech Białek, ekspert CDM Pekao. Według Białka to, co w tej chwili dzieje się na GPW świadczy o tym, że hossa powoli wchodzi w dojrzałą fazę.

– Obserwujemy wyraźną poprawę sytuacji gospodarczej. Dynamika produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej i inflacji bazowej przybiera na sile, a rynek pracy jest coraz mocniejszy. Machina inwestycyjna, współfinansowana ze środków unijnych, także zaczyna nabierać rozpędu. Co więcej, indeksy PMI sugerują, że są duże szanse na dalszą poprawę obrazu makroekonomicznego w Polsce, również dzięki ożywieniu gospodarczemu w Europie. Nie bez znaczenia jest także socjalna polityka rządu, wspierająca konsumpcję. Zaskakująco dobre są wyniki tegorocznego budżetu, dzięki wzrostowi przychodów podatkowych i poprawie ściągalności VAT – wylicza Szymon Juszczyk.

Giełda zamiast lokat to wciąż plan

Sytuację na GPW lekko wspiera również łagodna polityka pieniężna. Główna stopa procentowa wciąż jest utrzymywana przez bank centralny na rekordowo niskim poziomie; wróciła inflacja. To sprawia, że klienci banków trzymający kapitał na lokatach zarabiają znacznie mniej, niż do tej pory.

– Po znaczącym spadku rentowności lokat część ludzi dojrzała do szukania nowych możliwości inwestycyjnych. Rany po kryzysie z lat 2007-2009 powoli się zabliźniają. Potrzeba na to około 9-10 lat, jak uczy historia, więc już nadszedł ten czas – tłumaczy prof. Andrzej Fierla ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

Problem w tym, że po danych dotyczących napływów kapitału do funduszy inwestycyjnych nie widać wielkiego zainteresowania inwestorów indywidualnych produktami dającymi możliwość lokowania kapitału w akcje. Z danych Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami wynika, że w pierwszych czterech miesiącach tego roku saldo wpłat i wypłat do funduszy akcji uniwersalnych, sektorowych oraz małych i średnich spółek wyniosło tylko nieco ponad 120 mln zł.

– Zagraniczni inwestorzy zainicjowali ruch cen akcji w górę, licząc na to, że krajowi przejmą pałeczkę. Ten plan jednak nie powiódł się tak do końca. Być może wciąż do świadomości szerokiej rzeszy inwestorów nie dotarł fakt, że nie zarabiają na lokatach. Być może wciąż znacząca ich część jest zbyt mocno zraniona po bessie sprzed 9 lat – zastanawia się prof. Fierla.

Bartosz Świdziński z działu rozwoju GPW jest przekonany, że to głównie zagraniczny kapitał popłynął na warszawski parkiet.

– W tym roku można dostrzec pewną prawidłowość. Zdarzają się na giełdzie dni, gdy obroty sięgają 1 mld zł. W dni, w których Wall Street nie pracuje, kręcą się w okolicy 300 mln zł – wskazuje Świdziński.

Nie ma twardych dowodów na to, że luźna polityka pieniężna ma znaczący wpływ na warszawski parkiet. Polscy naukowcy przebadali wpływ stóp procentowych na wartość indeksu giełdowego WIG w latach 2001-2006. Stwierdzili, że charakter powiązań pomiędzy cenami akcji a stopami procentowymi jest złożony, a stopy wywierają słaby wpływ na wycenę polskich akcji.

W każdym razie, zdaniem ekspertów, istnieje spore podobieństwo zachowania WIG20 w 2017 roku do zachowania z roku 2003.

– Gdyby nadal indeks zachowywał się podobnie, to czekałaby nas płaska korekta, a potem dalsza fala wzrostów. Oczywiście to tylko ćwiczenie intelektualne, nie jest wskazane wysuwanie zbyt daleko idących wniosków na podstawie pojedynczych analogii – mówi Tarczyński.

– Kontynuacja hossy na polskim parkiecie w dalszym ciągu jest scenariuszem bardzo prawdopodobnym. Atrakcyjne perspektywy gospodarcze, wciąż relatywnie niskie wyceny polskich spółek i globalny sentyment powinny sprzyjać warszawskiemu parkietowi – podsumowuje Szymon Juszczyk.

Otwarta licencja


Tagi