Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Trudne problemy lepiej zlecać amatorom niż ekspertom

W rozwiązywaniu skomplikowanych problemów lepiej niż eksperci radzą sobie amatorzy. Ale tacy, którzy mają szeroką, choć często pobieżną wiedzę z różnych dziedzin i potrafią ją kreatywnie zastosować – napisał David J. Epstein w książce „Range: Why Generalists Triumph in a Specialized World”.
Trudne problemy lepiej zlecać amatorom niż ekspertom

Na początku publikacji (jej polski tytuł to: „Zasięg: Dlaczego ludzie, którzy wiedzą trochę, ale z różnych dziedzin, wygrywają z ekspertami”) autor opisuje eksperyment, w którym doświadczonym księgowym dano do analizy nowe prawo podatkowe i poproszono o rady odnośnie odpisów. Okazało się, że poradzili sobie gorzej, niż osoby które nie miały żadnego doświadczenia w analizie prawa podatkowego.

Wynika z tego, że ich dotychczasowa przewaga brała się z dogłębnej znajomości istniejącego prawa. Gdy reguły się zmieniły, to stare przyzwyczajenia nie tylko nie pomogły, ale okazały się przeszkodą w udzieleniu dobrej porady. Erik Dane, profesor z Rice University, nazywa to „poznawczym okopaniem się” (ang. cognitive entrenchment). By nie dopuścić do podobnego „uwiądu intelektualnego” akademik zaleca by bez przerwy stawiać sobie wyzwania nie tylko w swojej dziedzinie, ale także w innych, do tego stopnia, by „mieć jedną stopę w innych zawodach”.

O tym, jak zbawienny dla kreatywności może być szeroki wachlarz zainteresowań, świadczy przykład naukowców. Otóż jeżeli weźmiemy pod uwagę wszystkich akademików to okazuje się, że mają oni, równie często jak pozostali obywatele, artystyczne hobby, takie jak na przykład granie w amatorskim teatrze, tańczenie, pokazywanie magicznych sztuczek publiczności. Ale już ci, którzy zdobyli Nagrodę Nobla mają takie hobby ponad dwadzieścia dwa razy częściej.

Hiszpański naukowiec, uważany za ojca współczesnej neurologii, Santiago Ramón y Cajal skomentował to kiedyś w następujący sposób: „Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że osoby mające dużo zainteresowań nie związanych bezpośrednio ze swoim zawodem, niepotrzebnie rozpraszają się. Tymczasem tak naprawdę oni tylko kanalizują i wzmacniają swoją energię intelektualną”. Główny wniosek jego analiz jest taki, że ci naukowcy, którzy są uważani za ekspertów w swoich dziedzinach, a jednak nie potrafili stworzyć nic odkrywczego, to osoby, które nie mają zainteresowań poza swoją „zawodową działką”.

Paradoks polega więc na tym, że aby naprawdę dokonać przełomowego odkrycia w swojej specjalności, nawet bardzo wąskiej, trzeba poszerzać horyzonty i spróbować znaleźć sposób na połączenie wiedzy z innych dziedzin z naszą działką. By udowodnić tę tezę autor książki pokazuje, że gdy naprawdę jest trudny problem do rozwiązania, eksperci sięgają po radę amatorów.

I opisuje historię tego jak w 2007 r. Scott Pegau, naukowiec z Oil Spill Recovery Institute na Alasce, nie mógł znaleźć sposobu na usunięcie resztek (ok. 120 tys. litrów) ropy pływającej po powierzchni morza, a pochodzącej z wycieku z tankowca Exxon Valdex, który miał miejsce w 1989 r. Problem polegał na tym, że kiedy ropa naftowa miesza się z wodą powstaje coś, co nazywane jest nieformalnie „czekoladowym musem” ponieważ jest równie lepkie i równie trudne do usunięcia. Pegau postanowił wykorzystać stronę internetową InnoCentive, gdzie publikowane są problemy do rozwiązania wraz z nagrodą za osiągnięcie celu. Pegau wyznaczył ją na 20 tys. dolarów.

Zaczęły napływać pomysły. Większość z nich była albo zbyt droga, albo niepraktyczna. Dopiero pomysł niejakiego Johna Davisa sprawił, że Scott Pegau i jego koledzy zaniemówili z wrażenia, by chwilę później zapytać: „Dlaczego my na to nie wpadliśmy?”. Otóż okazało się, że Davis pracuje jako chemik. W związku z obowiązkami służbowymi często latał rejsowymi samolotami. Musiał też godzinami czekać na lotnisku na swój rejs. Postanowił wykorzystać ten czas, by zastanowić się nad rozwiązaniem problemu sprzątania ropy naftowej zmieszanej z wodą.

Wiedział, że nie chce tego problemu rozwiązywać kolejnymi chemikaliami, musiał więc wpaść na pomysł nie związany ze swoim zawodem. Wówczas przyszła mu do głowy analogia tzw. slushi, czyli rodzaju drinka powstającego przez zamrożenie niegazowanych soków albo napojów. Kiedy drink stawia się w temperaturze pokojowej zaczyna się roztapiać i trzeba go zamieszać, żeby miał konsystencję nadającą się do picia. Ale jak zamieszać ropę naftową z wodą?

Wówczas przypomniało mu się jak wiele lat wcześniej przez jeden dzień miał doświadczenie na budowie. Jego kolega zatrudnił ekipę by zbudowała mu schody od jego domu do jeziora. Płynny beton wylewano na swego rodzaju zjeżdżalnie, by dotarł na dół, gdzie był potrzebny. Ale po chwili zaczynał on twardnieć. Davis zaczął wołać robotników, by szybko coś zrobili. Jeden z nich podszedł, wyciągnął urządzenie wyglądające jak wielki mikser, wsadził końcówkę do betonu i włączył. Po chwili beton wrócił do swojej płynnej konsystencji. Davis wykonał kilka telefonów do firm sprzedających „miksery” do betonu i okazało się, że nie ma żadnych przeciwwskazań, by wykorzystać je do zamieszania ropy naftowej.

Podobnych przypadków kreatywnego wykorzystywania wiedzy z innych dziedzin do rozwiązywania problemów, z którymi nie poradzili sobie eksperci, jest coraz więcej.

Nowozelandzki profesor James Robert Flynn przeprowadził badanie, w którym porównał średnią ocen studentów jednego z najbardziej renomowanych uniwersytetów w USA z ich wynikami na teście krytycznego myślenia. Brał pod uwagę uczących się na różnych wydziałach, od anglistyki do neurobiologii.

Okazuje się, że nie było żadnej zależności między tymi wynikami, czyli bycie wybitnym studentem w swojej dziedzinie nie miało wpływu na umiejętność kreatywnego rozwiązywania problemów (choć stosunkowo najlepsi okazali się studenci ekonomii, bo jest to nauka łącząca elementy wielu innych nauk, od psychologii do matematyki). Zapewne dlatego też trzy czwarte absolwentów wyższych uczelni w USA pracuje w dziedzinach, które nie mają nic wspólnego z tym, czego uczyli się na studiach.

Na książkę „Range” zwróciłem uwagę z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że pojawiła się na listach bestsellerów i otrzymała kilka bardzo pozytywnych recenzji w opiniotwórczych dziennikach (m.in. w „The Wall Street Journal”). Nigdy bezkrytycznie nie traktuję tego, jako wyznacznika jakości publikacji, ale często faktycznie wskazuje to na jej wysoki poziom i interesującą tezę. Drugi powód był taki, że znałem poprzednią książkę tego autora „The Sport`s Gene” i zrobiła na mnie duże, pozytywne wrażenie. Czy zatem „Range” jest równie dobrą publikacją?

Aż tak dobrą jak „The Sport`s Gene” nie, ale bardzo solidną. W skali szkolnej oceniłbym ją na „czwórkę”. Autor jest dziennikarzem i widać, że potrafi ciekawie pisać i znajdywać interesujące tezy. Mój jedyny zarzut w stosunku do tej książki jest taki, że część opisanych przez niego przykładów czytałem już w innych publikacjach (jak chociażby biografię golfisty Tigera Woodsa). Reszta broni się jednak, co w połączeniu z dość odkrywczą i mam wrażenie dla wielu zaskakującą tezą, daje bardzo solidne intelektualne doświadczenie. Nie jest to zatem wybitna pozycja, ale jest interesująca i daje do myślenia.

Otwarta licencja


Tagi