Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

USA w przedwyborczym zawieszeniu

Przed wyborami prezydenckimi niepewność wstrzymuje pracę amerykańskich ustawodawców i wprowadza stan niepewności pośród inwestorów. Ci ostatni nie lubią zmian – historyczne dane pokazują, że przed zdobyciem przez rządzącą partię miejsca w Białym Domu wyniki giełdy są lepsze niż przed zwycięstwem kandydata opozycji.
USA w przedwyborczym zawieszeniu

Rynki finansowe nie wiedzą czego spodziewać się po Donaldzie Trumpie (CC BY Matt Johnson)

Spadek wartości amerykańskiej giełdy w pierwszych miesiącach 2016 roku ma trzy powody. Przede wszystkim niskie ceny ropy naftowej i globalne spowolnienie gospodarcze, co jest zgodne z techniczną analizą giełdy. Potwierdza też jednak wyniki obserwacji cykli wyborów prezydenckich i amerykańskich rynków finansowych, które dowodzą, że w roku wyborczym wyniki giełdy zazwyczaj są słabe – indeksy i spółki albo tracą na wartości, albo przynajmniej zyskują bardzo niewiele. Szczególnie jeśli jest to rok kończący ośmioletni okres dwóch dopuszczalnych prawem kadencji.

Barack Obama odchodzi po dwóch kadencjach i niewiadoma co do przyszłej polityki rządu federalnego powoduje nerwowość inwestorów i blokuje decyzje o finansach państwa w Kongresie i Senacie.

Kongres na długich wakacjach

Jak bardzo wszystko pozostaje w zawieszeniu, wskazuje fakt, że Kongres ma w 2016 roku przede wszystkim… wakacje – oficjalnie od 15 lipca do 6 września, ale w całym 2016 roku zaplanowanych jest jedynie 111 dni sesji roboczych (przy średniej 140 dni). Biały Dom przedstawił budżet na 2017 rok, ale projekt nie będzie rozważany. Podobnie pułap wydatków rządowych (tzw. sufit), którego przekroczenie powoduje paraliż prac rządu podniesiono wprawdzie na bieżący rok o 1,07 bln dol. w ramach umowy Obamy z odchodzącym w październiku 2015 roku spikerem izby Johnem Boehnerem, ale został oprotestowany przez republikanów. Niewiadoma jest także przyszłość kontrowersyjnego programu ubezpieczeń medycznych, tzw. Obamacare, którego wycofania chcą republikanie. Wszyscy czekają na wynik wyborów. Wiadomo, że jeśli wygra kandydat demokratów (nominację na kandydata otrzyma najprawdopodobniej Hillary Clinton), to rząd będzie wydawał na programy socjalno-opiekuńcze i Obamacare zostanie. Jeśli wygra kandydat republikanów, to prawdopodobne jest obniżenie podatków i wycofanie programu (chyba że będzie to Donald Trump, o którego gospodarczej polityce faktycznie niewiele wiadomo, a jako że nie lubią go ani demokraci, ani republikanie, gdyby wygrał wybory, impas pomiędzy prezydentem Obamą a Kongresem może być niczym w porównaniu ze stosunkami izby z Trumpem).

Niewiadoma wyborcza podniesiona do kwadratu przez niewiadomą Trumpa ma nawet bardziej hamujące konsekwencje dla Wall Street. – Nie wiemy, jakie są jego poglądy, bo Trump nigdy ich nie przedstawił, nie możemy zatem być niczego pewni – wyjaśnia David Haraway, właściciel i szef doradczej firmy Substantial Financial.

Jak uściśla Neil Waxman, dyrektor firmy doradczej Capital Advisors, Trump jest mistrzem manipulacji, który nie ma sformułowanych założeń politycznych.

– Nie ma danych, aby prognozować, że będzie on świetny albo katastrofalny dla moich klientów – twierdzi Waxman.

Z tego też powodu, jak uważa wielu obserwatorów, rynki jak dotąd nie wzięły pod uwagę możliwości prezydentury Donalda Trumpa. I wyczekują.

Cykle giełdowe

Korelację pomiędzy cyklem prezydenckim i wynikami giełdy przedstawia m.in. poczytny na Wall Street „Stock Trader’s Almanach”. Główna obserwacja to fakt, że rynek niedźwiedzi i recesje (a także wojny) najczęściej zaczynają się w pierwszych dwóch latach prezydenckiej kadencji; rynek byków i rozwój gospodarczy zaś najczęściej w jej połowie. U podstaw leży psychologia – politycy podejmują potencjalnie najbardziej kontrowersyjne decyzje na początku kadencji, korzystając ze świeżości mandatu od wyborców, zaś śmiałość inwestorów w podejmowaniu ryzyka na giełdzie rośnie w miarę stabilizacji i przewidywalności polityki rządu. Dlatego wartość giełdy rośnie w miarę upływu kadencji prezydenckiej. Według wyników od 1900 roku nowojorska giełda w każdym pierwszym roku kadencji zyskiwała średnio 3,4 proc. wartości, w drugim średnio 4 proc., w roku przedwyborczym 11,3 proc., a w roku wyborczym — 9,5 proc.

Według badań wyników indeksu S&P500 (największe firmy) od 1928 roku przeprowadzonych przez Bank of America Merrill Lynch Global Research wartość indeksu w pierwszym roku prezydentury podnosi się zaledwie o ledwie 1,58 proc., w trzecim roku czteroletniej kadencji zyskuje najwięcej – średnio 5,5 proc. (przy średniej każdego roku w latach 1928–2014 wynoszącej 7,5 proc.). Najgorsze wyniki indeks pokazuje w latach, kiedy władza wykonawcza przechodzi z rąk rządzącej partii do opozycji – inwestorzy nie lubią wstrząsu zmiany. Z tego powodu wolą prezydenta ubiegającego się o reelekcję –w roku wyborczym promuje on politykę przyjazną rynkom i uspokajającą, czyli taką, która powoduje, że wyborcy czują się z danym prezydentem bezpiecznie, wobec czego chcą go wybrać ponownie). Obecna polaryzacja amerykańskiej polityki, skrajnie przeciwne stanowiska obu partii zwłaszcza w dziedzinie gospodarki, jak również wspomniana dzika karta Trumpa potęgują nerwowość rynków, którą odzwierciedla utworzony w 1993 roku indeks VIX (Volatility Index). Od początku stycznia do marca różnica wyniosła blisko 50 proc. (zazwyczaj 20 proc. w podobnym okresie).

Więcej niepewności

Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej obserwacjom korelacji cykli prezydenckiego i rynków finansowych, okazuje się, że utarte poglądy na temat tego, co może wnieść do polityki gospodarczej każda z partii, są mitem.

Po pierwsze generalna idea, że republikanie to partia przychylna biznesowi, a demokraci klasie pracującej, od dawna już nie znajduje potwierdzenia w faktach. Rządy republikańskich prezydentów wcale nie stwarzają lepszych warunków i atmosfery dla rynków niż rządy prezydentów demokratów. Dane od czasów II wojny światowej wskazują raczej na coś odwrotnego – kiedy demokraci mieli kontrolę nad polityką, wartość indeksu Dow Jones Industrial rosła średnio o 9 proc., za republikanów o 6 proc.

Dane te także dowodzą, że zwyżki na giełdzie towarzyszą charyzmatycznym prezydentom, którzy byli w stanie pobudzić optymizm w społeczeństwie. Na przykład wartość Dow Jones Industrial potroiła się za prezydentury Franklina Roosevelta, a bardziej współcześnie zwyżka na giełdach towarzyszyła również prezydentom Billowi Clintonowi i Obamie (demokraci). Republikańscy prezydenci Dwight D. EisenhowerRonald Reagan, obaj uważani za specjalnie charyzmatycznych, odnotowali także solidne zwyżki za swych kadencji (Reagan nawet pomimo wysokiego bezrobocia). George W. Bush natomiast, choć z partii republikanów i zdecydowanie przychylny biznesowi, był świadkiem dramatycznego spadku giełdy, który doprowadził do recesji z lat 2008–2009, aczkolwiek ani ów spadek, ani recesja nie miały wiele wspólnego z jego prezydenturą.

Co do charyzmatyczności prezydentów – jeśli zachowanie rynku miałoby być tu wskaźnikiem – za rządów Obamy giełda osiągnęła trzecią najdłuższą w historii hossę: 9 marca 2016 r. analitycy odnotowali siódmy rok jej trwania (84 miesiące bez korekty przekraczającej 20 proc., która oznaczałby przejście do rynku niedźwiedzi).

Drugim mitem jest teoria, że najlepszą kombinacją dla wzrostu wartości giełdy jest władza podzielona pomiędzy partie. Opiera się ona na przekonaniu, że taka sytuacja chroni oba ugrupowania przed ich najgorszymi instynktami. Firma InvesTech przyjrzała się danym od 1928 roku w trzech scenariuszach. Wyniki obalają ten mit.

Wartość indeksu S&P500 rosła średnio o 16,9 proc., kiedy jedna partia kontrolowała i Biały Dom, i Kongres, o 15,6 proc., kiedy jedna partia kontrolowała Kongres, a druga Biały Dom, a zaledwie o 5,5 proc., kiedy Kongres był podzielony pomiędzy partie – izba niższa należała do jednej, wyższa do drugiej. I tu jednak jest wyjątek: w niedawnych kadencjach 2010–2012 i 2012–2014, kiedy układ był właśnie taki, wartość S&P500 wzrosła analogicznie o 19 i 42 proc.

Giełda przewiduje

Giełda znakomicie przewiduje, kto wygra wybory, jednak dopiero wtedy, kiedy zostaną wyłonieni ostateczni kandydaci (nominacje zwykle zapadają w lipcu). Jeśli wartość spółek i indeksów rośnie w okresie pomiędzy 31 lipca a 31 października (tydzień przed wyborami), najczęściej oznacza to, że inwestorzy są przekonani, iż wybory wygra kandydat z partii sprawującej władzę w Białym Domu. To zapowiada kontynuację polityki, a więc uspokaja. Jeśli wartość giełdy spada, to znaczy, że inwestorzy boją się nadchodzących zmian, a więc prezydenta z partii opozycyjnej.

Trafności tej teorii dowodzą wyniki wyborów: w 82 proc. przypadków, kiedy od sierpnia do listopada giełda rosła, wybory wygrywał kandydat z partii obecnej w Białym Domu, w 86 proc. spadków na giełdzie w tym samym okresie wybory wygrywał kandydat opozycji. W liczbach wygląda to tak, że na 22 prezydenckie elekcje od 1928 roku w 14 przypadkach wybory były poprzedzone hossą i w 12 z nich wybory wygrał kandydat z partii rządzącej, a w siedmiu na osiem przypadków, kiedy przed wyborami panowała bessa, wyborcy odsyłali kandydata rządzącej partii do domu. Wyjątki zdarzyły się w latach 1956, 1968 i 1980. W ten sposób S&P500 ma wskaźnik trafności w przewidywaniu wyborów na poziomie 86,4 proc.

Rynki finansowe nie wiedzą czego spodziewać się po Donaldzie Trumpie (CC BY Matt Johnson)

Otwarta licencja


Tagi