Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Uwaga! Klimat będzie nas drogo kosztować

Zagrożenia ekologiczne nie są już dziś lokalne czy regionalne. Zanieczyszczenia wywołujące zmiany w klimacie nie respektują granic. Zrozumieli to wreszcie przywódcy dwóch największych mocarstw świata, które są jednocześnie największymi trucicielami Ziemi.
Uwaga! Klimat będzie nas drogo kosztować

(infografika Dariusz Gąszczyk/CC BY-NC-SA Len Radin)

Prezydent Barack Obama wykazał się determinacją i skutecznością. Podczas niedawnego szczytu APEC, czyli największych gospodarek państw regionu Azji i Pacyfiku w Pekinie, podpisał z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem bezprecedensową dwustronną umowę klimatyczną. Zrobił to, choć miał świadomość, że porozumienie będzie ostro kontestowane przez republikańską opozycję, która tuż przed jego wyjazdem do Chin i do Azji wygrała wybory uzupełniające i sprawuje teraz kontrolę na obiema izbami Kongresu. Republikanie nie podzielają bowiem poglądów prezydenta i większości demokratów na temat zmian klimatycznych. Szykuje się więc w Stanach Zjednoczonych kolejny front walki.

Chińsko – amerykański przełom

Bez względu na to, czym zakończą się amerykańskie spory, porozumienie z Pekinu już należy uznać za bardzo ważne, a nawet przełomowe.

USA i Chiny to najwięksi truciciele W sumie emitują teraz do atmosfery około 40 proc. dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych. Oba państwa były dotychczas hamulcowymi procesu dochodzenia do globalnego porozumienia w sprawie ograniczeń ich emisji (dowodem był ich opór wobec poprzedniego porozumienia z Kioto z 1997 roku). Bez Chin i USA na ma szans na kolejne powszechne porozumienie klimatyczne szykowane na szczyt w Paryżu pod koniec 2015 roku.

Chiny, które w istocie storpedowały ważny szczyt klimatyczny w Kopenhadze w 2009 r., stając na czele sprzeciwu państw rozwijających się wobec „dyktatu” ze strony państw rozwiniętych, po raz pierwszy przyjęły na siebie zobowiązania klimatyczne, co też dobrze rokuje na powodzenie szczytu paryskiego.

Dlaczego Chińczycy się złamali

Podstawowa przyczyna zmiany chińskiego stanowiska jest jedna: bezprecedensowe zniszczenie środowiska naturalnego, w tym przede wszystkim tak kluczowych jego składników, jak powietrze i woda, jednoznacznie wykazywane także chińskie wskaźniki i badania. To dlatego od 1 stycznia 2015 r. Chiny wprowadzają nową ustawę o ochronie środowiska (o której już na tych łamach pisałem). Zamierzają postępować zgodnie ze swą starą tradycją, tzn. przede wszystkim surowo karać tych, którzy złamią nowe przepisy wmuszające ostre ograniczenia emisji i źródeł zanieczyszczeń.

Wiele wskazuje na to, że smog nad Pekinem w styczniu 2013 r., który zresztą teraz też wisi nad stolicą Chin, okazał się dla władz wręcz szokiem. Jego przyczyna jest więcej niż oczywista, bowiem już dwukrotnie, najpierw przy okazji igrzysk olimpijskich, a teraz szczytu APEC, zastosowano ten sam zabieg: cześć mieszkańców miasta wysłano na przymusowe urlopy, połowie samochodów zakazano jazdy, a największe zakłady przemysłowe na ten czas zamknięto. Efekt? Błękitne niebo, którego w normalnych warunkach nad Pekinem nie uświadczysz. Nie trzeba nawet dowodów naukowych i laboratoryjnych.

Trzeba jednak podkreślić, że chociaż Chińczycy się złamali i poszli na międzynarodowe porozumienie, to jednak ugoda ze Stanami Zjednoczonymi nie jest do końca symetryczna. Strona amerykańska wzięła na siebie większe zobowiązania (co zawsze było postulatem Chin) i zobowiązała się ograniczyć do 2025 r. poziom swoich emisji z roku 2005 o 26–28 proc., podczas gdy Chińczycy obiecali dojść do szczytu swych emisji przed 2030 r., a zarazem zwiększyć w tym czasie do 20 proc. udział alternatywnych źródeł w całości produkowanej energii (dzisiaj aż 70 proc. pochodzi ze spalania węgla).

Eksperci na pewno nie są i nie będą porozumieniem z Pekinu zachwyceni, bowiem dane są jednoznaczne: Chiny wyprzedziły USA jako największy producent gazów cieplarnianych w 2006 r., a wkrótce poziom ich emisji może już być nawet dwukrotnie wyższy od amerykańskiego (dzisiaj emitują 26 proc. ogółu, a USA 14 proc.). Innymi słowy, do 2030 r. Chiny mogą nas jeszcze dokumentnie zatruć. Zarazem jednak, co z kolei jest optymistyczne, wszystkie statystyki i dostępne dane wykazują determinację tamtejszych władz w dochodzeniu do innych niż spalane źródeł energii: atomowej (26 nowych elektrowni jądrowych w budowie) oraz solarnej i wiatrowej (Chiny są największym producentem paneli solarnych i turbin wiatrowych).

Eksperci ONZ alarmują

Niemal dokładnie w tym samym czasie, gdy prezydenci Chin i USA podpisywali to ważne porozumienie, działający pod egidą ONZ Międzyrządowy Panel na Rzecz Zmian Klimatycznych (IPCC) opublikował kolejny, tym razem wręcz dramatyczny w swej wymowie raport. Po raz pierwszy z taką determinacją, siłą i jednoznacznością stawia tezę, że „to człowiek jest odpowiedzialny za ostatnie zmiany klimatyczne”, a ponadto zaznacza, że z takim jak dziś nagromadzeniem gazów cieplarnianych nasza planeta miała do czynienia około 800 tys. lat temu. Ponadto przekonuje nas, choć zapewne nadal nie wszyscy będą przekonani, iż:

– okres 1983–2012 był najcieplejszym 30-leciem w historii od co najmniej 1,4 tys. lat,

– powierzchnia mórz i oceanów w okresie 1880–2012 ociepliła się o 0,85 st. C,

– topnieją lodowce, szczególnie na Grenlandii i w Arktyce, gdzie w okresie 1979–2012 poziom ich zanikania sięgał 3,5–4,1 proc. na dekadę,

– w okresie 1901–2010 poziom mórz i oceanów podniósł się o 0,19 m,

–  jeśli nic się nie stanie i nie odejmiemy środków zaradczych, to przeciętna temperatura na globie w latach 2016–2035 zwiększy się w stosunku do okresu 1986–2006 w przedziale o 0,3–0,7 st. C.

W raporcie czytamy: „Jest w największym stopniu prawdopodobne, że ponad połowa odnotowanego podnoszenia się temperatury w okresie 1951–2010 ma antropogeniczne pochodzenie”, a więc jego przyczyną jest człowiek i jego działalność.

(infografika: D.Gąszczyk)

(infografika: D.Gąszczyk)

 

(infografika: D.Gąszczyk)

(infografika: D.Gąszczyk)

Raport IPCC jest dość łatwym celem ataków, bo choć jest utrzymany w rygorze naukowym, pełno w nim alternatywnych scenariuszy, sformułowań typu „jeśli nic nadzwyczajnego się nie wydarzy”, „jest duże prawdopodobieństwo” itp. Przedstawia raczej tendencje i różne opcje. Że będzie podważany, dowodzą poprzednie doświadczenia IPCC. Jednakże zarówno notowane tendencje, jak coraz bardziej dostrzegalne niepokojące zjawiska klimatyczne (susze, powodzie, tajfuny, nagłe zmiany temperatury itp.) muszą zastanawiać. Tym bardziej, że tym razem zajęli się poważnie tymi kwestiami przywódcy i największego mocarstwa na globie, i największego pretendenta do tego miana.

Kto policzy koszty?

W Polsce, uchodzącej wśród zachodnioeuropejskich (głównie niemieckich) specjalistów za „klimatycznego taliba”, przekonanie o zachodzących zmianach rodzi się wyjątkowo opornie i bardziej na zasadzie wiary niż wiedzy, a w podawane dane w mniejszym lub większym stopniu się powątpiewa lub – nawet całkiem często – je podważa. Nie ma u nas wielkich megalopolis o kilkunastu czy nawet ponad 20 mln mieszkańców, takich jak Tokio, Seul, Pekin czy Szanghaj. Pytania o granice rozwoju rodzą się też w miastach bardziej zróżnicowanych, a równie rozległych i jeszcze bardziej groźnych dla środowiska, w których zagłębia nowoczesności mieszają się z prawdziwą biedą – Bangkoku, Dżakarcie, Manili czy New Delhi. Nawet kilkudniowy pobyt w nich zmusza do zastanowienia: dokąd zmierzamy?

Mimo wysiłków, starań i solidnych badań ze strony IPCC nie ma i chyba jeszcze przez pewien czas nie będzie zgody co do przyczyn dokonujących się zmian klimatycznych, których samych w sobie chyba już nikt nie kwestionuje. Nie ma też – co powinno zastanawiać i dziwić – solidnych badań i wyliczeń, jakie koszty będą się z tymi zmianami wiązały. Tu najwyraźniej jesteśmy dopiero raczkujemy.

Omawiany tu raport IPCC, stawiający sobie za cel nieco inne zadania, w tym przede wszystkim naukowe uzasadnienie antropogenicznego pochodzenia zachodzących zmian klimatycznych, poważniej nad ich kosztami się nie zastanawia. Sygnalizuje jedynie niektóre zagrożenia, np. takie, że „(przewidywane) podniesienie temperatury o 2 st. C bez postulowanych zmian bardzo podniesie koszty produkcji pszenicy, ryżu i kukurydzy w obszarach tropikalnych i subtropikalnych”. Ostrzega, że coraz bardziej kosztowny będzie dostęp do wody w ogóle, a pitnej w szczególności. Wyraża też zdecydowane zaniepokojenie stale przyspieszaną urbanizacją, która pociąga za sobą zagrożenia dla ekosystemów m.in. z racji rosnącego zanieczyszczenia, podgrzewania atmosfery, nadmiernej ilości spalin itd. Sygnalizuje wreszcie jeszcze inne poważne zagrożenie, jakim staje się coraz bardziej realna konieczność przemieszczania ludności z regionów zagrożonych zalaniem ze strony podniesionych wód oceanów i mórz.

Najistotniejsza jest jednak konkluzja IPCC: „Kontynuacja emisji gazów cieplarnianych spowoduje dalsze ocieplenie klimatu i wywoła daleko idące zmiany we wszystkich komponentach systemu klimatycznego, co zwiększy prawdopodobieństwo pojawienia się ostrych, daleko idących i nieodwracalnych zagrożeń dla ludzi i ekosystemów”.

Wyłoniły się wyzwania więcej niż poważne i trzeba się z nimi jak najszybciej zmierzyć. Czy jesteśmy do tego zdolni? Wszyscy na pewno nie, ale to, że zajęli się tą kwestią przywódcy dwóch największych gospodarek, jest więcej niż znaczące. Zagrożenia nie są już dziś lokalne czy regionalne, lecz jak najbardziej globalne. Klimat nie zna państwowych granic, podobnie jak zanieczyszczenia wywołujące w nim zmiany.

(infografika Dariusz Gąszczyk/CC BY-NC-SA Len Radin)
(infografika: D.Gąszczyk)
(infografika: D.Gąszczyk)

Tagi