Ponowne otwarcie chińskiego rynku, na polski drób może nieco poprawi ujemne saldo z Chinami. (CC0 Pixabay)
Mimo deklaracji z obydwu stron o „zacieśnianiu współpracy” powtarzanych przy każdej oficjalnej i mniej oficjalnej okazji, których w ostatnich latach nie brakuje, nasza sprzedaż do Chin nie tylko nie wzrosła, ale zmalała w 2016 r., co zdarzyło się pierwszy raz od początku dekady.
Mimo, że od 2010 r. rosną wzajemne obroty to pogłębia się ujemne saldo handlowe Polski z Państwem Środka, które wyniosło blisko 20 mld euro (dane GUS za 2016 r.), w porównaniu do 11,38 mld euro w 2010 r. Importujemy z Chin towary warte 12,5-raza więcej niż wynosi nasz eksportu do Chin. Znamienne, co pokazują chińskie dane, że więcej od nas sprzedają w Chinach dwa inne kraje regionu – Węgry i Czechy. Także Słowacja w ujęciu dolarowym może się pochwalić wzrostem eksportu do ChRL o prawie 8 proc.
Niestety mitem jest – co często słyszymy przy okazji jakiegoś kontraktu na sprzedaż do Chin np. polskich produktów rolno-spożywczych – że oto coraz skuteczniej podbijamy tamtejszy rynek. Na pocieszenie można dodać, że deficyt w wymianie z Chinami ma większość ich partnerów handlowych, nawet o znacznie silniejszych gospodarkach niż nasza.
W polskim eksporcie na chiński rynek wciąż dominuje miedź i wyroby miedziane (około 1/3 eksportu), choć jego wartość spada. Nie widać też, by w najbliższych latach miał nastąpić z naszej strony jakościowy przełom, zaś wspomniana żywność, której jakością się chlubimy w polskiej ofercie sprzedażowej do Państwa Środka zajmuje odległe miejsce.
Trzeba, rzecz jasna, wziąć pod uwagę ogromną różnicę potencjałów gospodarczych obu państw, jak również niską konkurencyjność naszej oferty dla Państwa Środka. Chiny są w coraz większym stopniu zainteresowane wyrobami wysoko przetworzonymi i zaawansowanymi technologicznie. Polska na razie chciałaby sprzedawać tam więcej żywności. Była premier Beata Szydło skarżyła się podczas listopadowego spotkania szefów rządów 16 państw Europy Środkowej i Wschodniej i Chin w Budapeszcie (tzw. formuła 16+1), że Polska natrafia na utrudnienia w dostępie do rynku chińskiego. Jako przykłady wymieniła „długie i skomplikowane procedury dostępu dla regionalnych produktów rolnych oraz wymogi certyfikacyjne dla towarów przemysłowych”.
Zwróciła również uwagę, że choć do spotkań na szczeblu szefów rządów dochodzi regularnie od 5 lat to „nie zostały wykorzystane w pełni możliwości budowy partnerstwa gospodarczego Chin i Europy Środkowej i Wschodniej w oparciu o zasadę obustronnych korzyści. „Dysproporcje są częściowo nieuniknione ze względu na czynniki strukturalne, jednak po części wynikają też z nierównego dostępu do rynków” – oceniła premier. Paradoksalnie na tym samym spotkaniu chiński premier zapewniał, że właśnie taka otwarta na obustronne korzyści współpraca interesuje stronę chińską.
Tadeusz Chomicki, były polski ambasador w Chinach, zwrócił uwagę na niedawnej konferencji w Warszawie, że mimo porozumień i partnerstwa „poziom rzeczywistych projektów w zakresie gospodarki i biznesu, nie spełnia oczekiwań i jest poniżej potencjału Polski i Chin”. Jego zdaniem dlatego, że nadal dobrze się nie znamy.
Być może faktycznie barierę stanowi niewiedza i utrzymujące się stereotypy, choć liczba kontaktów na różnych szczeblach jest w polsko-chińskich relacjach w ostatnim okresie bezprecedensowa. Nie można jednak nie zauważyć, że da dla Chin cykliczne spotkania, a zwłaszcza to w formule 16+1, stały się głównie okazją do lobbowania za strategiczną inicjatywą Pekinu znaną jako Nowy Jedwabny Szlak. Budowę sieci korytarzy transportowych mających połączyć Chiny z Europą Chiny widza chyba głównie jako trasy do transportu w jednym kierunku.
Ten rozpisany na wiele lat projekt ekonomiczny i geopolityczny jest przez część państw naszego regionu, zwłaszcza nienależących do UE, jest traktowany jako gospodarcza szansa. Główne kraje tzw. starej Unii (Niemcy, Francja) widzą go jednak także w kontekście zagrożeń chińską dominacją, i to nie tylko gospodarczą.
Jak zauważa w swej analizie Marcin Kaczmarski z Ośrodka Studiów Wschodnich format 16+1 „spotyka się z dużą dezaprobatą ze strony instytucji unijnych oraz państw z ‘rdzenia’ UE, np. Niemiec”. Jak twierdzi „chińscy analitycy dostrzegają zarzuty dzielenia Unii Europejskiej przez Pekin i prób budowy chińskiego lobby w UE, przedkładania bilateralnych stosunków nad unijne i stawiania UE przed faktami dokonanymi”.
Wśród państw o stażu unijnym podobnym do polskiego widać o wiele większy entuzjazm oraz otwartość na zacieśnianie więzów handlowych i inwestycyjnych z Chinami. Liderem są w tym Węgry, zabiegające – co dobitnie pokazał szczyt w Budapeszcie – o pozycję głównego partnera Chin w naszym regionie.
W przypadku Polski można odnieść jednak wrażenie, że entuzjazm mimo oficjalnie deklarowanego poparcia dla chińskiego planu Szlaku jakby osłabł. Eksperci od Chin toczą obecnie spór, czy Europa – w tym Polska – więcej na ewentualnych ułatwieniach w handlu z Pekinem zyska, czy straci.
Rzecz jasna, takich rozterek nie ma strona chińska, która konsekwentnie lobbuje za Nowym Jedwabnym Szlakiem. Pekin kolejny raz na zachętę zaproponował wsparcie finansowe, czego przykładem zapowiedziany podczas budapeszteńskiego spotkania kredyt w wysokości 2 mld euro, który ma otrzymać stworzone przez strony międzybankowe stowarzyszenie Chin i państw naszego regionu. Kolejny 1 mld euro ChRL ma przekazać do Funduszu Współpracy Inwestycyjnej Chin i Państw Europy Środkowej i Wschodniej.
Zadeklarowane przez Pekin kwoty nie robią szczególnego wrażenia, jeśli wziąć pod uwagę sięgające ponad 3 bln dolarów chińskie rezerwy walutowe, ale jak zauważają komentatorzy listopadowego szczytu, ważniejsze jest w tym wypadku konsekwentne tworzenie przez Chiny mechanizmów i kanałów finansowania projektów inwestycyjnych w naszej części Europy, a zwłaszcza tych dotyczących Nowego Jedwabnego Szlaku.
Polska, co wydaje się zamienne, nie wyraziła zainteresowania włączeniem się do drugiego etapu tego funduszu – chińskie kredyty oparte są na gwarancjach państwa, w którym będą realizowane projekty, co czyni je ryzykownymi w przypadku fiaska danej inwestycji. Może to zbieg okoliczności, a może jednak gest w naszą stronę, bo zaraz po spotkaniu w Budapeszcie chińska Administracja ds. Nadzoru Jakości, Inspekcji i Kwarantanny zniosła obowiązujący od grudnia 2016 roku zakaz importu polskiego drobiu.
Ponowne otwarcie chińskiego rynku na drób, który według szacunków Krajowej Rady Drobiarstwa moglibyśmy sprzedawać nawet za 0,5 mld euro rocznie może nieco poprawi nasze ujemne saldo z Chinami (przed wystąpieniem ptasiej grypy wartość eksportu sięgała 75 mln euro). Warto jednak popracować także nad nieco bardziej ambitną – i zgodną z prawem popytu – ofertą eksportową dla Chin.