Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Warto zdać się na los

Losowe strategie inwestowania są lepsze niż te oparte na stworzonych przez ekspertów wskaźnikach, a losowo dobrani posłowie mogliby poprawić efektywność parlamentów – wynika z prac naukowców z włoskiego Università di Catania we Włoszech oraz Politechniki Federalnej w Zurichu w Szwajcarii.
Warto zdać się na los

(CC BY Anne-Lise Heinrich)

Modelka Playboya, szympans i czteroletnie dziecko osiągają lepsze wyniki w inwestowaniu niż renomowani eksperci giełdowi – wynika z pojawiających się regularnie w światowej prasie anegdot. Alessio Biondo, Alessandro Pluchino, Andrea Rapisarda z University of Catania we Włoszech oraz Dirk Helbing z Politechniki Federalnej w Zurichu w Szwajcarii postanowili metodami naukowymi sprawdzić, czy naprawdę losowe strategie inwestowania są lepsze niż te, w których decyzje podejmuje zaprojektowany przez eksperta system.

W pracy „Are random trading strategies more successful than technical ones?” (Czy losowe strategie dokonywania transkacji są lepsze od technicznych?) wzięli pod lupę cztery różne indeksy giełdowe: brytyjski FTSE, włoski MTB FTSE, niemiecki DAX i amerykański S&P 500. Wykorzystali dane za ostatnie 15–20 lat, czyli od powstania indeksów do momentu pisania pracy (ukazała się w 2013 r.). Następnie porównali wyniki strategii losowej z wynikami czterech innych strategii: momentum investing (decyzja o transakcji jest podejmowana na podstawie historycznych danych), wskaźnika RSI (Relative Strength Index), strategii polegającej na założeniu, że zachowanie rynku w następnym dniu jest przeciwieństwem zachowania dzisiejszego (jeżeli dzisiaj spada, to zakładamy, że jutro będzie rosnąć) oraz opartej na tzw. wskaźniku MACD (Moving Average Convergence Divergence).

Losowo – mniej ryzykownie

We wszystkich strategiach chodziło o przewidzenie ruchów rynku w kolejnym dniu. Jeżeli rynek zachował się zgodnie z prognozą trader, wygrywał, jeżeli nie – przegrywał. Badano zachowanie się strategii w różnych okresach: od sześciu miesięcy do pięciu lat. Okazało się, że w niektórych krótszych okresach pojawiały się istotne różnice w wynikach. Kiedy jednak brano pod uwagę cały badany okres, różnice znikały i wszystkie strategie pokazywały skuteczność na poziomie około 50 proc.

Co jednak najistotniejsze, strategia losowa wykazywała najmniejsze wahania, co oznacza, że jest najmniej ryzykowna. Autorzy wskazują, że traderzy dają się uwieźć iluzji kontroli, którą wzmagały pojawiające się od czasu do czasu serie zwycięstw wynikające jedynie z czynników losowych.

Dodatkową zaletą strategii losowej jest to, że jest tania. Nie trzeba płacić ekspertom za próby wygrania z rynkiem.

Autorzy pracy sugerują, że banki centralne także powinny interweniować na rynku w sposób losowy, kupując i sprzedając aktywa. Zminimalizowałoby to ich zdaniem ryzyko wycieku informacji o interwencji, a dodatkowo zdecydowanie osłabiłoby efekt stadny (np. jak kiedy w maju 2010 r. sprzedaż 75 tys. tzw. kontraktów futures doprowadziła do spadku indeksu Dow Jones Industrial Avarage o 9 proc.). W efekcie bańki spekulacyjne na rynku pękałyby znacznie szybciej, powodując mniej szkód.

Ci sami autorzy w pracy „Reducing Financial Avalanches By Random Investments” (Redukując finansowe lawiny poprzez losowe inwestycje) postanowili sprawdzić na drodze symulacji, jaki będzie efekt pojawienia się na rynku traderów, którzy o zakupie i sprzedaży decydują w sposób losowy. Założyli, że na rynku działa 1,6 tys. osób, które decyzje o transakcji podejmują na podstawie historycznych danych (strategia wskaźnika RSI) i którzy orientują się w strategii wybranej przez sąsiadujących z nimi traderami (to ma symulować okoliczności powstania efektu stada).

Z symulacji wynika, że gdy na rynku działa zaledwie 5 proc. traderów (a więc takich osób, które nie biorą udziału w działaniach stadnych), to wielkość baniek spekulacyjnych spada pięciokrotnie. Muszą oni jednak być rozmieszczeni w sposób losowy. Gdy traderzy działający w sposób losowy grupują się, efekt przeciwdziałania tworzeniu baniek jest osłabiony (1–2 proc. losowo rozmieszczonych traderów daje porównywalny efekt z 10 proc. zgrupowanych).

Parlamentarna ruletka

Okazuje się, losowo wybrani politycy także mogą być bardzo przydatni. Alessandro Pluchino, Cesare Garofalo, Andrea Rapisarda, Salvatore Spagano, Maurizio Caserta z Università di Catania w pracy „Accidental Politicians: How Randomly Selected Legislators Can Improve Parliament Efficiency” (Przypadkowi politycy: jak losowo wybrani politycy mogą poprawić efektywność parlamentu) stworzyli model funkcjonowania parlamentu w demokracji z 500 parlamentarzystami i dwiema partiami albo koalicjami partii. W tym modelu parlamentarzyści mogą działać tak, by promować swój własny interes (którego częścią jest bycie ponownie wybranym) lub też interes społeczeństwa. Uwzględniono też rolę dyscypliny partyjnej w stosunku do osób, którym partia pomogła zostać wybranym.

Ostatecznie okazało się, że parlament funkcjonuje najlepiej (następuje maksymalizacja tzw. społecznego dobrobytu), gdy część członków parlamentu dobrana jest w sposób losowy. Jeżeli np. jedna partia (albo koalicja) ma 60 proc. głosów w parlamencie, a druga 40 proc., to maksymalną efektywność parlament uzyskuje przy 140 losowo wybranych parlamentarzystach. Jeżeli podział pomiędzy partie (koalicje) to 51 proc. do 49 proc. (co jest najbardziej zbliżone do sytuacji w Polsce po ostatnich wyborach parlamentarnych: koalicja PO–PSL miała właśnie 51 proc. głosów), to maksymalną efektywność parlament uzyskuje przy 20 losowo wybranych posłach. Dlaczego wystarczy ich tak niewielu? Przy tak małej różnicy pomiędzy partiami (koalicjami) ich pozycja negocjacyjna jest zdecydowanie większa i mogą zdziałać więcej.

Pomysł by losować parlamentarzystów, może się wydawać absurdalny. Tymczasem w antycznej Grecji, kolebce demokracji, do rządzących gremiów najczęściej wybierano poprzez loterię. Co więcej, właśnie losowy dobór reprezentantów (oczywiście spośród tych, którzy sobie tego życzyli) był podstawowym sposobem rozstrzygania spraw, których nie dało się rozwiązać na zgromadzeniu wszystkich obywateli. Tę samą metodę stosowano także w innych europejskich miastach, m.in. w Bolonii, Parmie, Vincencie, San Marino, Barcelonie i w części Szwajcarii. We Florencji losowy dobór reprezentantów miał miejsce w XIII i XIV w. W Wenecji od 1268 aż do 1797 r. Obecnie losowo dopiera się członków ław przysięgłych w USA.

Gdyby parlament był losowany, nie byłoby więc dwóch ważnych powodów, dla których dochodzi do podejmowania w nim decyzji, które nie są korzystne dla całego społeczeństwa. Losowy dobór sprawia, że osoby w ten sposób wybrane są najczęściej dobrym odzwierciedleniem społeczeństwa, jeżeli chodzi o dochód, płeć, religię, orientację seksualną itd. Zniknąłby bowiem np. problem zbyt małej liczby kobiet w parlamencie w stosunku do ich odsetka w społeczeństwie. Wylosowani posłowie nie zawdzięczaliby też swojego wyboru nikomu i nie musieliby zabiegać o reelekcję.

Arystoteles pisał: „Za demokratyczne uważa się, gdy urzędy publiczne obsadzane są przy pomocy loterii, za oligarchiczne, gdy dokonuje się tego za pomocą wyborów”. Tak więc według kryteriów antycznej demokracji greckiej współczesne systemy polityczne państw rozwiniętych nie są demokracjami (czyli rządami ludu), tylko oligarchiami (czyli rządami nielicznych), bo w polityce nawet przez dziesiątki lat przewijają się te same osoby.

(CC BY Anne-Lise Heinrich)

Otwarta licencja


Tagi