„Człowiek chory na raka nie otrzymuje chemioterapii, bo jej koszt to aż 30 000 dolarów miesięcznie. Czy to coś zmienia, że jest mordercą, a nie zdobywcą Nagrody Nobla, wyrzutkiem społecznym, który nie ukończył szkoły, a nie prezesem wielkiej korporacji?”
Od takiego pytania zaczyna się niezwykle wciągająca książka „Ultimate Price: The Value We Place on Life” (University of California Press, 2020). Jest ona, niestety, „na czasie” – a wszystko przez pandemię koronawirusa…
Jej autorem jest Howard Steven Friedman. Kto zacz? To ekonomista zajmujący się służbą zdrowia, a także tzw. data scientist. Naucza statystyki oraz ekonomii służby zdrowia na Columbia University. Prowadzi również kursy machine learning na bazie programów R i Python. Jest dyrektorem działu analiz w firmie finansowej Capital One. Ukończył fizykę na Binghamton University oraz statystykę na John Hopkins University, tamże zrobił doktorat z inżynierii biomedycznej.
Wszyscy nosimy metkę z ceną naszego życia
Ile jest warte ludzkie życie? Czy jakoś je można wycenić? W jaki sposób i na podstawie czego? Okazuje się, że to nie są pytania, które zadają sobie tylko studenci filozofii. „Wielu chciałoby, żeby odpowiedź brzmiała: ludzkie życie jest bezcenne. Ale ta odpowiedź nikomu się do niczego nie przydaje i nie jest zgodna z realiami” – pisze Friedman. Ludzkie życie jest stale wyceniane: w sądach, przez specjalistów z firm motoryzacyjnych, farmaceutycznych czy ubezpieczeniowych, wreszcie przez przedstawicieli władzy wykonawczej czy ustawodawczej różnych szczebli. O tym właśnie traktuje „Ultimate Price” – w jaki sposób władza i biznes wyceniają ludzkie życie?
„,Ceny na metkach, które są naklejane na życie ludzkie, są kształtowane przez wiele czynników. Jest to kultura, religia, prawo. […] Metody wyceny zależą od kontekstu, celu wyceny, przyjętej perspektywy. Osoba, która wycenia swoje życie w kontekście swojej nagłej śmierci i potrzeby zapewnienia rodzinie utrzymania, wyceni życie w inny sposób niż rząd, który szacuje cenę życia w kontekście różnego rodzaju katastrof. Metod kalkulacji wartości ludzkiego życia jest więc wiele” – zwraca uwagę Friedman.
Ludzie nie zdają sobie sprawy, że życie każdego jest niemal stale wyceniane i od tej wyceny zależy wiele: jakiej jakości powietrzem oddychamy, ile zarabiamy, jak spędzamy czas wolny albo czy władza dąży do wojny czy do pokoju – podkreśla autor książki Ultimate Price. „Ludzie nie do końca mają świadomość, że życie swoje i innych wyceniają przy zawierania umowy ubezpieczenia, w czasie procesu edukacji albo podczas podejmowania decyzji o dokonaniu aborcji” – wskazuje Friedman. Przypomina też, że życie wyceniano od zawsze, także tworząc procedury ratunkowe (np. katastrofę Titanica przeżyło tylko 20 proc. mężczyzn, ale aż 74 proc. kobiet; przetrwało ją aż 62 proc. pasażerów z kajut I klasy, a tylko 41 proc. z II klasy i zaledwie 25 proc. z III klasy).
Jak się wycenia ludzkie życie
Przechodząc do szczegółów, to metki cenowe na ludzkich życiach nakleja niemal każda firma i niemal każda władza – wynika z książki Friedmana. „Czy to koncern tytoniowy Phillip Morris szacujący wartość życia ludzi umierających na raka, czy koncern motoryzacyjny General Motors oceniający, ile jest warte życie ofiary wypadku, czy koncern chemiczny Union Carbide, który wycenia ludzkie życia po katastrofie w indyjskim Bhopalu – niemal każda firma ustala cenę ludzkiego życia, mając na celu korzyści biznesowe” – wskazuje Friedman.
Różnice w wycenie życia ludzkiego po zamachu terrorystycznym na wieże WTC w Nowym Jorku we wrześniu 2001 r. były spore, wahały się od 250 tysięcy do 7 mln dolarów.
Oczywiście ludzkie życie jest różnie wyceniane w zależności od tego, kim jest wyceniany człowiek. Czy jest biały, czy czarny; czy jest kobietą, czy mężczyzną; czy ma 18 lat, czy 80 lat; czy jest bogaty, czy biedny – to wszystko ma znaczenie podczas wyceny. Jak wskazuje Friedman, różnice w wycenie życia ludzkiego po zamachu terrorystycznym na wieże WTC w Nowym Jorku we wrześniu 2001 r. były spore, bo September 11th Victim Compensation Fund jednym rodzinom wypłacił 250 tysięcy dolarów, a innym aż 7 mln dolarów, czyli 28-krotnie więcej.
Jeśli zagłębiamy się w szczegóły, to dowiadujemy się, że np. wspomniany fundusz ofiar zamachu 11 września, którym kierował były prokurator federalny Kenneth Feinberg, zastosował podczas wyceny życia ludzkiego specjalną formułę. Każdemu życiu została nadana cena podstawowa w wysokości 250 tys. dolarów. Jeśli ofiara miała współmałżonka, wycena wzrastała o 100 tys. dolarów, podobnie jak za każde dziecko. Potem była stosowana waga ekonomiczna, zależna od wysokości dochodów osiąganych przez denata oraz szacowanej długości życia, którą utracił. Zastosowano tutaj ograniczenie dla dochodu branego pod uwagę, by uniknąć wypłaty mega wysokich odszkodowań („czapa” została ustalona na 231 tys. dolarów rocznych zarobków). Od wartości końcowej odejmowano wartość uzyskanych z innych źródeł odszkodowań (np. z tytułu prywatnego ubezpieczenia na życie). Następnie wycena życia ofiary była przedstawiana rodzinie do akceptacji (rodzina mogła ją odrzucić i iść do sądu, ale 97 proc. rodzin zaakceptowało wycenę administracyjną i w ten sposób do czerwca 2004 r. fundusz wypłacił 7 mld dolarów rekompensat, czyli średnio około 2 mln dolarów za życie).
Co ciekawe, metody wyceny życia ofiar zamachu z 11 września 2001 były podważane z różnych stron i na różne sposoby. Jedni zwracali uwagę, że to był pierwszy zamach terrorystyczny na terenie USA, po którym rząd federalny postanowił wypłacać rekompensaty, więc to był wyjątek niesprawiedliwy wobec ofiar wcześniejszych zamachów. Inni zwracali uwagę, że rząd USA nie płacił odszkodowań żywym, którzy na skutek wysokiego stopnia zapylenia Nowego Jorku i okolic zachorowali na różne choroby. Z kolei rodziny najwięcej zarabiających protestowały przeciwko „czapie” w wysokości 231 tys. dolarów zarobków rocznie, która została ustalona arbitralnie przez Feinberga. Wielu wskazywało także na to, że zastosowana metoda nie doszacowała wartości życia ofiar, które były już na emeryturze lub akurat były bezrobotne. I w końcu, co chyba najciekawsze, autor tej metody – czyli były prokurator federalny Kenneth Feinberg –w 2004 r. przyznał, że najbardziej sprawiedliwym sposobem wyceny ludzkiego życia byłoby chyba nadanie im równej nominalnej wartości.
Metody wyceny ludzkiego życia są w większości przypadków niesprawiedliwe, bo prowadzą zazwyczaj do niedoszacowania wartości życia najbiedniejszych.
Podobna historia miała miejsce kilka lat wcześniej, gdy za wycenę ludzkiego życia wzięło się Intergovernmental Panel on Climate Change – naukowe ciało doradcze utworzone w 1988 r. na wniosek ONZ. Na początku swojego istnienia postanowiło wyceniać ludzkie życia na podstawie dochodów, co prowadziło do dużych nawet 15-krotnych różnic w wycenie, w zależności od kraju. Reakcja świata naukowego była negatywna, metoda została skrytykowana. Od 2001 r. przyjęło ono zasadę, że każde życie jest warte równo 1 mln dolarów.
Te przykłady pokazują, jak wiele problemów wiąże się ze sposobem wyceny ludzkiego życia. Zdaniem Friedmana, przyglądając się metodom wyceny ludzkiego życia, można dojść do wniosku, że są one w większości przypadków niesprawiedliwe, bo prowadzą zazwyczaj do niedoszacowania wartości życia najbiedniejszych, co pociąga za sobą efekt w postaci słabszej ochrony ich bytu.
Nie zawsze wartość życia ludzkiego jest ustalana arbitralnie, przez ekspertów albo przedstawicieli władzy. Czasami o wartość życia pytani są po prostu ludzie w ankietach. Zadaje się w nich pytania o to, za ile pieniędzy podjęliby się wykonywania bardzo ryzykownej pracy, zagrażającej ich życiu, albo ile zapłaciliby za zredukowanie o 1/10 000 prawdopodobieństwa, że umrą przedwcześnie na raka. Szczególnie ciekawa jest ta druga metoda, bo pokazuje, że społeczeństwa wyceniają ludzkie życie na około 9 mln dolarów.
Jednak wedle Friedmana tego typu ankiety są niedoskonałe metodologicznie i nie powinny być stosowane. Respondenci są pytani zazwyczaj przez telefon, a to powoduje, że nie jest to reprezentatywna grupa (nie wszyscy mają telefony) i zazwyczaj odpowiadają w pośpiechu. „Poza tym okazuje się, że o ile ludzie są skłonni zapłacić 900 dolarów za redukcję tego fatalnego prawdopodobieństwa o 1/10 000, to nie oznacza to, że przyjmą taką samą sumę za zwiększenie tegoż wskaźnika. Ludzie to nie są kalkulatory, ludzie nie potrafią w perfekcyjny sposób oceniać ryzyka, ani tym bardziej swojego życia” – uważa autor omawianej książki.
Ile jest warte ludzkie życie
To na ile w końcu, mniej więcej, jest wyceniane ludzkie życie? Friedman wskazuje, że na podstawie licznych szacunków z różnych krajów powstał wskaźnik Value of Statistical Life. Bazuje on przede wszystkim na czynnikach ekonomicznych, czyli na tym, ile ludzie zarabiają. Według tego wskaźnika w 2000 r. życie ludzkie było wycenione na średnio 6,1 mln dolarów.
Największe różnice w wycenie ludzkiego życia występują w sądach anglosaskich, szczególnie tych amerykańskich (funkcjonujących przecież w duchu prawa precedensowego). To właśnie w Anglii około 1 500 lat temu po raz pierwszy (chodzi o najstarszy znany przypadek) sąd zasądził odszkodowanie za życie ofiary napadu, które miało być adekwatne do jej pozycji społecznej. Tą drogą poszło anglosaskie orzecznictwo sądowe, różnicując mocno wartość życia rycerza, chłopa, księdza czy kupca.
To niesamowicie wciągająca lektura. Dotyczy niezwykle drażliwego tematu, ale jest napisana delikatnie, z wyczuciem, z szacunkiem dla ludzkiego życia.
Co ciekawe, życie ludzkie może mieć wartość… zerową. Takiej strasznej wyceny dokonał koncern tytoniowy Phillip Morris, szacując wartość życia palaczy papierosów. Podobnej wyceny dokonał amerykański sąd w sprawie Thurston vs. stan Nowy Jork (2013). Laurie Thurston miała siostrę Cheryl, którą musiała się opiekować, gdyż ta była umysłowo chora. Cheryl zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku, a przez 24 godziny po nim przebywała w śpiączce. Laurie starała się o odszkodowanie za poniesione przez siostrę cierpienie, ale sąd orzekł, że Cheryl była praktycznie nieświadomą niczego osobą, więc rekompensata się nie należy. „Zakrawa na ironię fakt, że przed amerykańskimi sądami można uzyskać często odszkodowanie za utracone mienie, ale nie za cierpienie bliskiej osoby, która była niepełnosprawna umysłowo. Sąd w tej sprawie nie nadał wartości życia ludzkiego żadnej wartości” – podkreśla Friedman. „Życia nie są bezcenne, ale są stale wyceniane. Dlatego ekonomiści i inni mędrcy muszą pracować nad udoskonaleniem metod wyceny ludzkiego życia. Nie da się przed tym uciec, trzeba się więc nauczyć to robić sprawiedliwie, choć zawsze będzie to w pewien sposób subiektywne” – podsumowuje Friedman.
Książka wykładowcy Columbia University jest niesamowicie wciągającą lekturą. Dotyczy niezwykle drażliwego tematu, ale jest napisana delikatnie, z wyczuciem, z szacunkiem dla ludzkiego życia. Jej sporym minusem jest koncentracja na świecie anglosaskim, szczególnie na USA. Jednym z nielicznych przykładów spoza tego kręgu cywilizacyjno-kulturowego jest ten dotyczący wyceny ludzkich ofiar katastrofy w Bhopalu (w grudniu 1984 r. w centrum tego indyjskiego miasta na skutek wypadku doszło do uwolnienia 40 ton izocyjanianu metylu w postaci gazu z fabryki pestycydów firmy Union Carbide), która zresztą ukształtowała się na poziomie 1/20 wartości życia Amerykanina (czyli ledwie 60 tys. dolarów). Mimo tego anglosaso-centryzmu pozycja jest warta polecenia, szczególnie w czasach zarazy…