Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

Wielu strefom ekonomicznym w Chinach grozi bankructwo

Gdy we wrześniu zeszłego roku tworzono szanghajską Wolną Eksperymentalną Strefę Handlową, już wówczas było słychać głosy, że te wydzielone obszary dobre były w czasach, kiedy Chiny eksperymentowały z wolnym rynkiem a nie obecnie. Dziś wielu ekonomistów otwarcie ostrzega, że teraz bardziej szkodzą one chińskiej gospodarce, niż jej pomagają.
Wielu strefom ekonomicznym w Chinach grozi bankructwo

"Bywają strefy, gdzie żyje i pracuje więcej ludzi, niż w ich miastach - gospodarzach" (CC By NC ND toesoxluver)

Przed niespełna rokiem pisałem o wysypie w Chinach specjalnych stref ekonomicznych (SSE), będących rodzajem laboratoriów, gdzie testuje się nowe rozwiązania w dziedzinie gospodarki, handlu i finansów. Działa ich w Państwie Środka już kilkaset (nie licząc tzw. podstref). Niektóre, jak w Chengdu, są nowymi, wydzielonymi bytami miejskimi z własną zbudowaną od podstaw infrastrukturą. Bywają strefy, gdzie żyje i pracuje więcej ludzi, niż w ich miastach – gospodarzach. Gdy nowe rozwiązanie ekonomiczne sprawdzi się w SSE, to rozszerzane jest na resztę kraju. Liberalniejsze niż gdzie indziej prawo obowiązujące w strefach przyciąga do nich firmy (w tym zagraniczne), specjalistów i młode talenty – głównie z branż nowych technologii.

Nie wszyscy jednak podzielają entuzjazm związany z tworzeniem kolejnych stref, ba, nawet ostrzegają, że teraz bardziej szkodzą one chińskiej gospodarce, niż jej pomagają.

Gdy tworzono we wrześniu zeszłego roku szanghajską Wolną Eksperymentalną Strefę Handlową, już wówczas było słychać głosy, że te wydzielone obszary dobre były w czasach, kiedy Chiny eksperymentowały z wolnym rynkiem a nie obecnie. Do tego, przecież, na ostatnim III Plenum KC KPCh XVIII kadencji postawiono wyraźnie kropkę nad i deklarując „oddanie rynkowi decydującej roli w alokacji zasobów i kształtowaniu cen”.

Ekonomista Andy Xie (Xie Guozhong – w latach 1997-2006 główny ekonomista Morgan Stanley na region Azji i Pacyfiku) w chińskim tygodniku gospodarczym „Caixin” mówi, że tworzenie specjalnych stref stało się w modą prowadzącą m.in. do sztucznego wzrostu cen nieruchomości („są siłą napędową bańki na tym rynku”) i nie stanowi już lekarstwa na bolączki gospodarcze kraju. Do tego każde duże miasto w Chinach ma ambicję mieć u siebie podobne obszary, gdyż to dodaje prestiżu. Xie twierdzi, że tworzenie SSE było sensowne „gdy Chiny miały nadwyżkę siły roboczej oraz niedostateczne zdolności produkcyjne” i wyraża wątpliwość, czy powstanie w ostatnich 15 latach mnóstwa SSE wniosło coś nowego do gospodarki. Obecnie, kiedy brakuje pracowników, a większość branż cierpi na nadmiar mocy produkcyjnych „SSE nie służą w ogóle pożytecznym celom” – zaznacza. Dochodzą jeszcze problemy z nadpodażą nieruchomości i sztucznym pompowaniem ich cen. Ma też miejsce swego rodzaju kanibalizm gospodarczy, bo strefy często powielają swoje działania – argumentuje.

Xie zauważa, że Chiny rozpoczęły reformy 35 lat temu i „jest to bardzo długi czas na eksperymentowanie metod rozwoju”. Według niego – pionierskie czasy się skończyły a kraj niczego nowego dzięki strefom już się nie dowie. Budowa kolejnych jest nieuczciwością w stosunku do czasu, który upłynął – podkreśla. Jego zdaniem reformy powinny teraz objąć cały system, bo problemy gospodarcze Chin są dobrze znane, zaś ich rozwiązanie oczywiste. Potrzeba tylko planu, kiedy i jak reformy te realizować – czytamy.

Autor broni, jednak powstania szanghajskiej strefy wolnego handlu (ok. 30 km2), której działalność skoncentrowana jest na usługach finansowych, w tym – przypomnę – z zakresu zagranicznej działalności walutowej, leasingu finansowego, liberalizacji handlu juanem itp. Podnosi to pozycję Szanghaju w rankingu łatwości prowadzenia interesów (konkurencja dla Hongkongu i Singapuru). Xie uważa, iż w tym wypadku eksperyment ma sens, bo koncentruje się na usługach finansowych, które nie nadążają w Państwie Środka za gospodarką.

Zdaniem ekonomisty obecne korzyści z działania stref są krótkoterminowe, sztucznie zwiększają także ceny akcji firm związanych z SSE. Uważa więc, że nie ma potrzeby ich mnożenia, choć przyznaje, że „może być to niesprawiedliwe dla innych miast, które tego chcą”.

Xie przypomina, że kiedy w 1980 r. ustanawiano pierwsze SSE system oparty był na własności państwowej a tworzenie specjalnych stref stanowiło sposób na ominięcie systemu, wykorzystanie siły roboczej i pozyskanie kapitału zagranicznego. Kilkadziesiąt lat temu miało to „sens polityczny i gospodarczy” – zaznacza. Strefy z czasem przestały jednak skupiać się wyłącznie na eksporcie i zaczęły działać na rynku wewnętrznym. Poprzez niższe podatki i większą elastyczność zmusiły firmy państwowe do gry rynkowej przyczyniając się – jak to określa – do „wybicia państwowych przedsiębiorstw (SOE) w produkcji lekkiej, co na dłuższą metę okazało się korzystne”.

Zalety stref zaczęły „stopniowo zanikać pod koniec 1990 r.”, bo ich przewaga podatkowa odbywała się już kosztem innych.

Xie ostrzega, iż „większość nowych stref rozwoju w Chinach znalazła się w skrajnej sytuacji finansowej”, ponieważ podczas manipulowanych aukcji wartość gruntów, pod które zaciągane są kredyty jest znacznie zawyżana.

Krótkoterminowe i szybkie korzyści przyciągają uwagę innych miast. Ich władze upatrują w tym pomysłu na ratowanie własnych rynków nieruchomości, co w konsekwencji prowadzi do dalszego zadłużania się samorządów i zaciągania kolejnych kredytów pod zastaw szybko drożejącej ziemi. Wywołuje to bańkę na rynku nieruchomości w Chinach, która właśnie pęka w wielu miejscach.

Także władze centralne stały się zakładnikiem stref – uważa Xie. Pączkujące i coraz większe obszarowo, ludnościowo i ekonomicznie SSE (autor nazywa je dziwacznymi „irrationalities”) wymuszają na rządzie środki na kolejne inwestycje i ekspansję ponad miarę. „Szał kredytowy na początku 1990 r. pozostawił po sobie wiele niedokończonych budynków. Po obecnej rundzie będzie wiele niedokończonych miast” – prognozuje Andy Xie i przestrzega przed uleganiem presji udzielania strefom dalszego wsparcia, gdyż to pogarsza tylko sprawę.

Co więc radzi autor, słynący z prowokacyjnych opinii i piszący często w krytycznym tonie o chińskich finansach i gospodarce? Jego recepta jest na wskroś liberalna a lista zalecanych działań długa.

Uważa, że zamiast tworzenia kolejnych stref najlepszą siłą prowadzącą do reform jest globalizacja chińskiej gospodarki, większe, aniżeli dotąd, otwarcie jej na świat a zwłaszcza na import – dzięki czemu spadłyby ceny wewnętrzne i wzrosła konkurencja stanowiąca „najlepszy motor wykorzenienia nieefektywności i korupcji”.

Zaleca również reformę (uproszczenie) struktury podatkowej, zdjęcie przez rząd parasola ochronnego nad rodzimymi branżami (wskazuje tu na przemysł samochodowy i spożywczy), jednolite egzekwowanie przepisów i regulacji (np. w dziedzinie ochrony środowiska), złamanie monopolu ekonomicznego własności państwowej oraz „wdrożenie w gospodarce jednolitego i prostego systemu regulacyjnego oraz podatkowego”.

Czy Pekin jest gotowy na tak radykalne posunięcia? Byłyby one jawnie sprzeczne z obowiązującą doktryną, że zmiany należy prowadzić eksperymentując na małą skalę, by móc się z nich w razie czego wycofać.

Zapowiedź tworzenia następnych, wielkich eksperymentalnych stref (a jest ich już kilka, zwłaszcza na zachodzie kraju) przeczy, by w Chinach zamierzano odejść od tej polityki. Fakt, że w dyskusji na ten temat słychać coraz więcej głosów krytyki, może jednak zwiastować jej korektę.

OF

 

"Bywają strefy, gdzie żyje i pracuje więcej ludzi, niż w ich miastach - gospodarzach" (CC By NC ND toesoxluver)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Rynku nieruchomości, quo vadis?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Otoczenie jest trudne. Pandemia, wojna w Ukrainie, inflacja, wzrost kosztów, brak kadr. Choć dziś dominuje niepewność, to rynek nieruchomości podlega długoterminowym trendom.
Rynku nieruchomości, quo vadis?