Włoski plan cięć – rewolucja mentalna

Włoski parlament pośród protestów i zapowiedzi strajków generalnych zatwierdził plan oszczędnościowy na lata 2011-12, który ma przynieść 25 mld euro. Co ważniejsze, przy okazji rząd ruszył na wojnę z porażającymi patologiami włoskiej rzeczywistości, w której państwo traktowane jest przez wszystkich jak łup do podziału.

Włoski dług publiczny w ubiegłym roku przekroczył 115 proc. PKB, w obecnym wzrósł o dalsze 60 mld euro, a deficyt budżetowy wynosi teraz 5,2 proc. Innymi słowy, państwo zadłużyło każdego obywatela na 30 tys. euro, a same odsetki kosztują go ca 3 tys. euro rocznie. Jednak Włochy nie bankrutują, bo banki są pełne oszczędności. Dlatego włoskie papiery dłużne są nadal cennym towarem na rynku.

W kontekście horrendalnego długu plan oszczędnościowy, który ma w 2012 r. zmniejszyć deficyt budżetowy do 2,7 proc., wygląda blado, ale z pewnością jest krokiem w dobrą stronę, bo bije po łapach głównych odpowiedzialnych za ponury stan państwowej kasy: rozpasaną do granic administrację publiczną, polityków, władze lokalne i oszustów podatkowych. Co więcej, tworzone równolegle wyrafinowane mechanizmy kontroli pozwalają żywić ostrożny optymizm na przyszłość. Ujmując plan syntetycznie, w 2/3 uderza on w 3,5-milionową armię pracowników sektora publicznego, a w 1/3 w oszustów. Czytany inaczej jest jedną wielką listą anomalii włoskiego życia politycznego i społecznego, głęboko zakorzenionych w mentalności i obyczaju.

Warto wiedzieć, że zgodnie z włoską ontologią o ludzkich losach i pieniądzach przesądza złowrogie, uprzywilejowane i odpowiedzialne jedynie przed Bogiem „Palazzo”. Tam, w wyimaginowanym „Pałacu”,  niedostępne śmiertelnikowi włoskie elity jak Parki przędą i podcinają nić żywota. Decydują o zmianach na szczytach władzy, wyrokach sądów, a nawet o wysokości podatków, domiaru urzędu skarbowego czy tytule futbolowego mistrza Włoch. Do zasad demokracji Włoch ma zaufanie ograniczone. Wybuchające co rusz skandale korupcyjne, bezkarność klasy politycznej, o której w Italii mówi się „klasa próżniacza”, i wszechobecny nepotyzm w tym przekonaniu Włocha co rusz utwierdzają. Nic więc dziwnego, że we własnym interesie rząd uderzył w podległą mu bezpośrednio część „Palazzo”, co z punktu widzenia finansów państwa zasadniczego znaczenia nie ma, ale wyborcom bardzo przypadło do gustu. Stąd politycznych implikacji tych decyzji, szczególnie przy urnach, przecenić nie sposób.

Cięcia na górze

Parlamentarzystom obcięto pobory o tysiąc euro miesięcznie, budżet ministerstw zredukowano o 10 proc., podobnie jak dotacje na partie polityczne. Ministrowie i ich zastępcy będą zarabiać odpowiednio o 15 proc. i 10 proc. mniej. Opłacani z budżetu menedżerowie, szefowie gabinetów, sędziowie, wyżsi dowódcy wojska i policji, przedstawiciele władz lokalnych zarabiający powyżej 120 tys. euro brutto rocznie muszą się liczyć z utratą 10 proc. uposażenia. Ci, którzy zarabiają powyżej 90 tys. euro, stracą 5 proc. W zarządach spółek z przewagą udziału państwa nie będą mogły zasiadać więcej niż trzy osoby. Dotychczas te zarządy, liczące nierzadko 7-10 osób, były wygodnym miejscem parkowania polityków, którym nie wyszły wybory. Władze lokalne utracą prawo zatrudniania zewnętrznych ekspertów i doradców, co w skali kraju jest polem miliardowych nadużyć. O 10 proc. zmniejszą wydatki obie izby parlamentu i urząd prezydenta.

Można się kłócić, czy to dużo czy mało, niemniej jednak nikt przedtem w historii włoskiej republiki tak mocno w przywileje klasy próżniaczej nie uderzył. By zdać sobie sprawę z ich rozmiarów, zajrzyjmy na chwilkę do „Palazzo”, konkretnie Palazzo Madama, gdzie obraduje włoski senat i na wzgórze Montecitorio, do siedziby Izby Deputowanych. Każdy zasiadający tam wybraniec narodu otrzymuje co miesiąc minimum 21 tys. euro. To parlamentarny rekord świata. Podatki płaci od połowy tej sumy, bo reszta to „zwrot kosztów”. Po jednej 5-letniej kadencji włoski poseł nabywa prawo do emerytury w wysokości 3100 euro miesięcznie. Zwykły obywatel, by otrzymać 3-4 razy niższe świadczenia, musi odprowadzać składki przez 35 lat. 4/5 parlamentarzystów, by więcej pieniędzy zostało im w kieszeni, zatrudnia swoich sekretarzy na czarno, ale gdy chodzi o pieniądze podatnika, są niesłychanie szczodrzy.

Szef senackiej biurokracji, sekretarz generalny Antonio Malaschini zarabia rocznie 485 tys. euro, czyli ponad dwa razy więcej od prezydenta Napolitano. Jego kolega w Izbie Deputowanych o 2 tys. euro mniej. Nadal pełną parą pracują stenografowie. W senacie anachroniczną dziś funkcję sprawuje aż 60 osób, a najlepiej opłacany zarabia ponad 250 tys. euro rocznie. Poseł chce się ostrzyc, a posłanka uczesać? Nie ma przeszkód. Na chętnych czeka 16 opłacanych z podatków mistrzów nożyc. A każdy zarabia 133 tys. euro rocznie. Poseł jest głodny? Na miejscu ma restauracje i bary z frykasami za grosze. Jest taniej niż u „Chińczyka”, bo podatnicy muszą sponsorować posiłki swoich wybrańców w wysokości 5 mln euro rocznie.

Jeśli zaś chodzi o Kwirynał, gdzie urzęduje prezydent, ten były pałac papieski (potem królewski) kosztuje Włochów aż 4 razy więcej niż Brytyjczyków Buckingham Palace i Francuzów Pałac Elizejski. Statystyczny pracownik Kwirynału – ponad tysiąc osób – zarabia 75 tys. euro rocznie. Personel Elżbiety II – 433 osoby – musi się zadowolić równowartością 40 tys. euro rocznie na głowę.

Powodów do narzekań nie mają też niżej usytuowani w hierarchii ludzie władzy. Szef regionu Doliny Aosty wypłaca sobie 23 tys. euro miesięcznie, a swoim radnym po 20 tys. Jego kolega z Górnej Adygi – 500 tys. mieszkańców – pobiera 36 tys. euro miesięcznie, czyli 432 tys. rocznie. Gubernator Arnold Schwarzenegger może liczyć na równowartość 160 tys. euro, co oznacza, że nad włoskimi politykami i biurokratami na nierzadko chmurnej górskiej północy Włoch słońce świeci o wiele jaśniej niż w Kalifornii  – 36 mln mieszkańców. Podobne przykłady można mnożyć w nieskończoność.

Ogółem we Włoszech wyłącznie z polityki, czyli z kieszeni podatnika, świetnie żyje licząca 430 tys. osób kasta obieralnych władz wszystkich szczebli („sprzedawców dymu”, jak chce włoski idiom) i zatrudnionego do ich obsługi personelu.  Do tego trzeba doliczyć armię 150 tys. konsultantów i doradców. Najsłynniejszym stał się przyjaciel ministra sprawiedliwości w poprzednim rządzie Berlusconiego, z zawodu hurtownik ryb i stworów morskich. Minister Castelli zamianował go ekspertem ds. więziennictwa z pensją 200 tys. euro rocznie.

Politycy mają do dyspozycji 90 tys. wytwornych limuzyn z kierowcami. Kosztuje to włoskiego podatnika 4 mld euro rocznie. Dla porównania, po USA jeździ 70 tys. rządowych limuzyn, a w Wielkiej Brytanii 50 tys. Nie można też zapomnieć o flotylli 13 samolotów na usługi włoskiej polityki. Niedawno jednym z nich ponad 100 parlamentarzystów wybrało się do Nowego Jorku na obchody Columbus Day. Całkowity koszt ekspedycji: 680 tys. euro.

Teraz spora część tych przywilejów zniknie. Na przykład park samochodowy polityków i urzędników ulegnie redukcji o 50 proc. Naród nie będzie już płacił za wyżywienie i strzyżenie parlamentarzystów. Znikną też bezpłatne kursy języków i cały szereg drobnych awantaży, z bezpłatną pralnią włącznie.

Mniej zarobi sektor budżetowy

W dziele dojenia państwa politykom dzielnie sekundują związani z nimi dostojnicy administracji publicznej. Przykład? Niedawno włoskie władze miejskie uznały, że w trudnym zadaniu administrowania aglomeracjami powinien je wesprzeć superfachowiec. Był kłopot z nazwaniem tej funkcji, bo wszelkie stanowiska dyrektorów i administratorów, którzy teoretycznie powinni się tymi sprawami zajmować, już obsadzono. Sięgnięto więc po słownik angielski i tak powstało superpłatne stanowisko „city manager”. Dziś menedżer Turynu Cesare Vaciago zarabia 406 tys. euro rocznie, a jego mediolański kolega Giuseppe Sala 289 tys. euro, czyli mnie więcej tyle, co prezydent Obama. Co więcej, obaj panowie wraz z wieloma zarabiającymi fortuny menedżerami przedsiębiorstw państwowych zapowiedzieli, że z 10 proc. cięciami będą walczyć w sądzie, a nawet w Trybunale Sprawiedliwości w Luksemburgu.

Kasta sędziów i prokuratorów już zastrajkowała 1 lipca br. w obronie swoich zarobków i zapowiada dalsze protesty. Cięcia uznali za zemstę polityczną premiera i zamach na swoją niezależność. Tymczasem jakkolwiek mierzyć, włoski sędzia czy prokurator w porównaniu z kolegą w innych krajach Europy zarabia lepiej niż dobrze. Zaczynając pracę zaraz po studiach, dostaje na rękę 2,7 tys. euro miesięcznie. W Niemczech dostałby 2,4 tys., a w Austrii 1,7 tys. euro. Włoski sędzia Kasacji pobiera 13 tys. euro miesięcznie, niemiecki – 10 tys. Co więcej, włoski sędzia i prokurator mają rocznie 56 dni urlopu, a pracują średnio 1650 godzin, czyli 4,5 dziennie. Może dlatego proces cywilny w Niemczech trwa przeciętnie 4,5 miesiąca, a karny 8 miesięcy. We Włoszech odpowiednio 32 i 36 miesięcy.

W latach 1999-2008 płace w sektorze państwowym wzrosły aż o 42,5 proc. (w prywatnym o 25 proc.), podczas gdy w Niemczech w tym samym czasie o 17 proc. O stosunku pracownika budżetówki do własnej pracy pośrednio świadczy statystyka absencji. W 2007 r. chorował lub był nieobecny z innych powodów 20 dni (w sektorze prywatnym – 9,5 dnia). Obejmując w rok później stanowisko ministra administracji publicznej Renato Brunetta wziął się za pracowników budżetówki. Przestały być honorowane zaświadczenia lekarzy prywatnych, z dorocznych premii i nagród znikło tyle, ile procentowo pracownik spędził na chorobowym. W wielu urzędach wprowadzono karty zegarowe, a pod szczególnie niewydajnymi pojawiły się nieoznakowane samochody policji skarbowej z kamerą rejestrującą, kiedy kto przychodzi i wychodzi z pracy. Reszty dopełniły system kar i nagród i wizyty inspektorów w domach chorych. Stał się cud: w 2009 r. zdrowie pracowników mierzone chorobową absencją poprawiło się o 30 proc.

Tej dobrej wiadomości towarzyszy fatalna z ust prokuratora generalnego Sądu Obrachunkowego, który wyliczył, że w zeszłym roku korupcja wśród urzędników państwowych kosztowała Włochy 60 miliardów euro, czyli tysiąc euro na głowę mieszkańca.  Chodzi nie tyle o przysłowiowe koperty, choć i to się zdarza, co na przykład o ustawianie przetargów, wydatki na nigdy nie przeprowadzone ekspertyzy, zwrot kosztów nieodbytych podróży czy rzekomych wydatków reprezentacyjnych, który znikł w kieszeni urzędnika. Przed sądem stanęło w ubiegłym roku ponad 5 tys. urzędników, ale z 60 utraconych miliardów odzyskano niewiele ponad 100 milionów.

W tej sytuacji rząd w ramach planu oszczędności oprócz cięć zamroził do końca 2012 r. zatrudnienie i płace w sektorze państwowym. Oznacza to też, że z powodu przechodzenia na emerytury w tym czasie sektor publiczny „odchudzi się” aż o 400 tys. pracowników.

Te wszystkie „oszczędnościowe” narzędzia rząd wręczył szefom 20 regionów (odpowiedniki polskich województw), prowincji (powiaty) i burmistrzom, mówiąc: w nadchodzących dwóch latach otrzymacie mniej dotacji i musicie sobie sami z tym dać radę. Ma to przynieść 16 mld euro oszczędności, czyli 2/3 całego planu.

We Włoszech podatki ściągane są w wielkiej części centralnie i potem rozdzielane między regiony i prowincje. W 2001 r. lewicowy rząd tuż przed przegranymi wyborami przeprowadził reformę państwa, w której oddał ogromną część swoich prerogatyw w ręce władz lokalnych, nie wiążąc ich praktycznie z żadną odpowiedzialnością. Był to gwóźdź do trumny finansów państwa i jedna z ważniejszych przyczyn obecnego długu publicznego. Istniejący do dziś system jako żywo przypomina rzeczywistość realnego socjalizmu: jeśli region wyda mniej niż preliminowano, o tyle mniej dotacji dostanie w następnym roku. Jeśli wyda więcej, państwo deficyt pokryje, a może nawet następnego roku finansowanie zwiększy. Słowem jak w komunistycznym raju: każdemu według potrzeb. Plan oszczędnościowy to zmienia. Jeśli lokalne władze wydadzą za dużo, Rzym bankrutów nie wykupi. Władze pójdą na zieloną trawkę, a administrowaniem zajmie się komisarz.

W dalszej przyszłości Włochy czeka reforma fiskalna, polegająca z grubsza na tym, że podatki będą w większości ściągane i wydawane w regionach i prowincjach, co ma zdyscyplinować utracjuszy, szczególnie na południu. Nowy system, tzw. federalizm fiskalny, ma w pełni działać w 2020 r.

Brat fiskalny prześwietli bogatych

Pozostałą część planowanych oszczędności, czyli minimum 9 mld euro, ma przynieść wojna z oszustami podatkowymi. Choć trudno w to uwierzyć, w 2008 r., jak szacuje Urząd Skarbowy, Włosi ukryli przed fiskusem aż 300 mld euro dochodów. Straty budżetu z tego tytułu to ca 100 mld euro, a więc cztery razy więcej niż wartość całego planu oszczędnościowego.

By rozeznać rozmiary i paradoksy oszustw podatkowych, wystarczy choćby zajrzeć na stronę internetową Związku Podatników Włoskich. Wynika z niej na przykład, że aż 47 proc. najemców wytwornych i bajońsko drogich wakacyjnych willi na wybrzeżu na Capri, w Porto Cervo, Portofino czy Taorminie to ludzie formalnie nie posiadający żadnego majątku i dochodów, a nierzadko emeryci tak biedni, że posługujący się w supermarketach wydawaną przez opiekę społeczną kartą płatniczą (480 euro rocznie dodatkowej zapomogi). Jak domyśla się Związek, chodzi zarówno o osoby podstawione przez tych, którzy nie chcą niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi fiskusa, jak i o zamożnych „totalnych” oszustów podatkowych.

Z ujawnionych w połowie lipca danych Urzędu Skarbowego wynika, że w 2008 r. zaledwie 75 tys. Włochów zgłosiło zarobki powyżej 200 tys. euro. 92 proc. z nich to pracownicy państwowi lub najemni, którzy w żaden sposób nie mogli swoich dochodów ukryć. Wynika z tego, że zaledwie 6 tys. włoskich prywatnych przedsiębiorców zarabia naprawdę godnie, w co nie sposób uwierzyć. Zdaniem fachowców prawdziwym probierzem liczby włoskich bogaczy jest liczba sprzedanych w zeszłym roku luksusowych samochodów – 230 tysięcy i o wiele droższych luksusowych jachtów i łodzi motorowych – 75 tysięcy.

Urząd Skarbowy odgraża się teraz nowym, elektronicznym systemem kontroli – tzw. „dochodometrem”, który ma namierzyć żyjących ponad stan deklarowanych dochodów. Tym razem nie będzie chodzić wyłącznie o właścicieli willi, jachtów i superaut. Przebadani mają być również Włosi wypoczywający w egzotycznych krajach, uczestnicy ekskluzywnych aukcji, klienci beauty farms, członkowie klubów jeździeckich i golfowych, posyłający dzieci do drogich szkół. Jeśli ich wydatki przekroczą o 20 proc. deklarowane dochody, wówczas wielki skomputeryzowany brat fiskalny prześwietli wszystko, a przede wszystkim konta bankowe. Urząd Skarbowy szacuje, że dzięki „dochodometrowi” już w 2013 r. ściągnie 25 mld podatków więcej.

Ponoć dzięki nowemu systemowi fiskus będzie w stanie skontrolować 900 tys. podatników rocznie, a niedługo nawet półtora miliona. Pierwsi kandydaci już są. Dzięki programowi komputerowemu udało się w maju br. porównać zapisy katastralne ze zdjęciami satelitarnymi. Okazało się, że z pominięciem wszelkich należnych z tego tytułu podatków Włosi postawili sobie 2 mln budynków! Roczne straty budżetu z tego tytułu szacowane są na 1,5–3 mld euro. Winni mają uregulować zaległości do końca roku. Już zgłosiło się pół miliona delikwentów.

Naturalnie spora część z 300 mld euro niezgłoszonych dochodów to dzieło drobnych i bardzo drobnych przedsiębiorców, którzy często stają przed wyborem: oszustwo lub bankructwo. Presja fiskalna we Włoszech znów wzrosła i wynosi obecnie 43,2 proc. W Europie więcej płacą tylko Duńczycy, Szwedzi, Belgowie i Austriacy. Gdyby jednak policzyć tzw. ukryte daniny, Włoch oddaje państwu aż 52 proc. zgłoszonych zarobków. A ze zgłaszaniem się specjalnie nie śpieszy, bo co kilka lat rząd ogłasza abolicję podatkową. Najczęściej na warunkach, z których wynika, że oszustwo popłaca.

Unijny ECOFIN, rada do spraw gospodarczych i finansowych, na widok włoskiego planu oszczędności aż jęknął z zachwytu, bo ten przewiduje tak obecnie zalecane odchudzanie państwa i sanację wydatków publicznych. A przecież chodzi o skromne 25 mld euro w kraju, w którym władze i obywatele oszukują się nawzajem i to na skalę niewyobrażalną w żadnym innym demokratycznym państwie. Dyskretne nadzieje na względną normalność budzą jedynie zapowiadane gruntowne reformy administrowania państwem i systemu podatkowego, z dochodomierzem wiszącym jak gilotyna nad głową bogatych oszustów.

Naturalnie plan oszczędnościowy nie podoba się pracownikom budżetówki i w związku z tym na jesieni przez Italię przetoczy się fala strajków, może nawet generalnych, pracowników oświaty, transportu publicznego, służby zdrowia, śmieciarzy i kasty urzędniczej. Wszystkie pod wodzą lewicowej opozycji, która twierdzi, że z powodów politycznych centroprawicowy rząd „ukarał” jej klientelę wyborczą, czyli budżetówkę, a ochronił własną – sektor prywatny.

Póki co, skomplikowaną i paradoksalną sytuację najlepiej opisuje anegdota o neapolitańskim milionerze-spryciarzu na łożu śmierci, który oszukał tysiące ludzi i nie zapłacił w życiu ani lira podatku. Pochyla się nad nim ksiądz, pytając czy ma wyrzuty sumienia i słyszy: „Umieram z uśmiechem i radością. Nigdy nie dałem się oszukać”.

Piotr Kowalczuk, Rzym

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (09–13.05.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce