Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Wojenna ucieczka polskiego złota

Jeszcze 4 września 1939 r. o godzinie szesnastej, kilkaset metrów od dzisiejszej stacji metra Ratusz Arsenał w Warszawie, na dziedzińcu jednego z budynków leżał żółty kruszec o wartości dzisiejszych kilku miliardów złotych. Jeszcze, bo zaraz miał z tego miejsca zniknąć.
Wojenna ucieczka polskiego złota

Skąd się tam wziął i co się z nim stało dowiemy się z powieści Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol Złota epopeja.

Jak opisuje autorka w swojej książce, punktualnie o godzinie szesnastej czwartego dnia wojny kolumna autobusów wjechała na dziedziniec Banku Polskiego SA przy ulicy Bielańskiej w Warszawie. Ulica i – częściowo – gmach istnieją do tej pory i znajdują się blisko stacji metra Ratusz Arsenał i Placu Bankowego (ulica Bielańska łączy aleję Solidarności z ulicą Senatorską i Placem Teatralnym). Strażnicy i urzędnicy banku zaczęli wnosić do autobusów drewniane skrzynki, każda o wadze ok. 60 kg.

Autobusy po załadowaniu, pojedynczo wyjeżdżały z dziedzińca i przejeżdżały ówczesnym mostem Kierbedzia na drugi brzeg Wisły. W ciągu dwóch godzin ze skarbca przeniesiono kilkadziesiąt ton złota, połowę całego zgromadzonego kruszcu. Przeniesienie całości naraz nie było możliwe, ponieważ brakowało autobusów. W efekcie podjęto decyzję, że złoto zostanie wywiezione z Warszawy w dwóch transzach.

Miejscem docelowym transportu była twierdza Brześć. Ten zespół fortyfikacji uznano za najbezpieczniejsze miejsce dla tak cennego ładunku. Następnie skierowano go do Rumuni, a konkretnie Konstancy, największego portu handlowego w tym kraju, leżącego nad Morzem Czarnym.

Tam skrzynki załadowano na tankowiec Eocene, który skierował się do Stambułu, dokąd złoto trafiło 20 września 1939 r. Skarb następnie trafił przez Syrię do Bejrutu, by po transporcie do Toulonu w sojuszniczej Francji spocząć w październiku 1939 r. w skarbcu Banku Francji. Po inwazji Niemiec na Francję polski kruszec szczęśliwie znalazł się we Francuskiej Afryce Zachodniej, w forcie Kayes.

Niezwykłe przygody po drodze

Ale to tylko początek historii ewakuacji polskiego skarbu narodowego. Każdy etap jego transportu łączył się z perypetiami, które mogłyby bez problemu znaleźć się w słynnym filmie „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”. Przykładowo, gdy w Konstancy rumuńscy robotnicy portowi przenosili skrzynki z kruszcem na statek, jeden z nich po dostarczeniu skrzynki nie wrócił po następną. Zamiast tego ruszył w stronę, gdzie nie było ludzi.

Wzbudziło to podejrzenia jednego z polskich bankowców nadzorujących transport i postanowił on dyskretnie śledzić tragarza. W pewnym momencie urzędnik zbliżył się do robotnika na tyle, żeby usłyszeć dziwne trzaski sugerujące, że ktoś próbuje rozmawiać przez krótkofalówkę. Bezszelestnie podszedł i uderzył osobnika, który przekoziołkował kilka metrów i w ostatniej chwili zatrzymał się na krawędzi nadbrzeża.

Jak ocalono polskie złoto w czasie II wojny światowej

Bankowiec zniszczył radiostację, chwycił robotnika za ubranie i zawołał po pomoc. Potencjalnego szpiega szybko obezwładniono. Ustalono, że zamknie się go w kajucie, a wypuści dopiero w momencie podnoszenia kotwicy, gdy nie będzie mógł już zaszkodzić. Najprawdopodobniej był on niemieckim szpiegiem, któremu zapłacono za przekazywanie informacji o tym, co dzieje się z polskim złotem.

Było to o tyle istotne, że niedaleko portu czaiły się niemieckie okręty podwodne, które mogłyby zatopić okręt ze złotem. Inna ciekawa sytuacja zdarzyła się, gdy przeładowywano złoto na kolejkę wąskotorową, która łączyła Damaszek z Bejrutem. Po załadunku okazało się, że nie ma ani jednej osoby, która mogłaby poprowadzić pociąg. Po prostu ten transport nie był przewidziany w rozkładzie jazdy i żaden maszynista nie miał zarezerwowanego czasu.

Pracownicy kolei uważali jednak, że to nie jest żaden problem, bo ich zdaniem prowadzenie pociągu to żadna sztuka. Ostatecznie w rolę maszynistów wcieliło się dwóch Polaków z grupy, która towarzyszyła transportowi. Ale jak się można było spodziewać, transportowanie w pośpiechu takiej fortuny powodowało, że co chwila pojawiały się osoby, które chciały wykorzystać niełatwą sytuację polskich urzędników, do szybkiego wzbogacenia się. I tak na przykład Turcy zażądali 60 tys. funtów tureckich za prawo przejazdu przez ich terytorium.

Ale były też osoby, które zachowywały się bardzo przyzwoicie. By wspomnieć tylko właściciela tankowca, którym złoto przypłynęło do Stambułu – firmę Vacuum Oil Company. Nie tylko załoga statku odmówiła przyjęcia pieniędzy za swoją pracę, ale jeszcze firma udzieliła polskim przedstawicielom kredytu na zapłacenie Turkom. Co więcej, pieniądze przekazano polskiej ambasadzie bez żadnych pisemnych umów i zabezpieczeń w ciągu 24 godzin.

Z Legionów do świata finansów

Transport był wspólną pracą wielu osób, ale najważniejszą osobą odpowiedzialną za organizację był – według autorki – Adam Koc. Urodzony w 1891 r. Koc był wieloletnim wojskowym, członkiem m.in. Legionów Polskich. Uczestniczył w walkach o niepodległość kraju w I wojnie światowej oraz w wojnie polsko-bolszewickiej w latach 1919-1921. W latach 30. przebranżowił się na finansistę.

W latach 1930–1935 był wiceministrem skarbu, a w 1936 r. przez dwa miesiące stał na czele Banku Polskiego, poprzednika dzisiejszego Narodowego Banku Polskiego. Pełnił także funkcję posła i senatora. Autorka odmalowuje postać Koca jako doskonałego organizatora.

Autorka zwraca uwagę na to, że po wybuchu wojny w Warszawie panowało spore zamieszanie. Gdy kolumna aut ze złotem była już w połowie drogi do Brześcia, do dyrekcji Banku Polskiego zadzwonili urzędnicy z Departamentu Pieniężnego Ministerstwa Skarbu z sugestią, że „dobrze by było wywieźć złoto z Warszawy”. Autorka odnotowuje, że „bankowcy, załamawszy ręce, czekali na rozwój wypadków”.

„Złotą epopeję” czyta się ciekawie, choć narracja traci nieco na tempie po tym, jak polskie złoto znalazło się w Afryce. Osobiście nie jestem do końca przekonany co do formuły powieści w przypadku opisywania historycznych wydarzeń. Autorka podaje na końcu, że sam przebieg wywozu złota opisała „na podstawie faktów potwierdzonych dokumentami”, a fabularyzacja dotyczy jedynie „losów ludzi, którzy przeprowadzili tę akcję”. Od wydawnictwa dowiedziałem się, że tylko dialogi zawarte w publikacji zostały wymyślone przez autorkę.

Mimo wszystko ryzykowne może być mieszanie literatury faktu z fikcją. I dla mnie zapewne lepszym wyborem byłaby któraś z ośmiu książek, które autorka podaje na końcu jako „lektury”, a które – jak sądzę – były źródłami faktograficznymi dla autorki. Można tu wspomnieć chociażby wydane w 2005 r. Wspomnienia Adama Koca.

A ile warte było to złoto?

Wreszcie brakuje mi przeliczenia wartości przedwojennego złota na współczesne pieniądze. Autorka podaje, że „Bank Polski zgromadził zapas złota o wartości ówczesnych 463 milionów złotych, czyli około 87 milionów dolarów według kursu wtedy obowiązującego”. Problem polega na tym, że praktycznie nikt z czytelników nie ma zapewne dzisiaj pojęcia, ile warte jest 463 mln zł sprzed 80 lat. A przeliczenie tego zajmuje dosłownie kilka minut.

Bank Polski zgromadził zapas złota o wartości ówczesnych 463 milionów złotych, czyli około 87 milionów dolarów według kursu wtedy obowiązującego.

Aby nie być gołosłownym. W chwili pisania tej recenzji, na przełomie 2021-22 r., kilogram złota jest wart ok. 57 447 USD, a więc tona byłaby wyceniana na 57,45 mln USD, czyli 235,5 mln zł.

W takim razie całość przedwojennego znajdującego się w kraju polskiego złota, czyli 80 ton, obecnie byłaby warta 18,84 mld zł. Ta kwota z kolei jest tak duża, że dla większości ludzi nic nie znaczy. Dla porównania, wartość majątku najbogatszego Polaka – Michała Sołowowa – według magazynu Forbes szacowano w 2021 r. na 15,5 mld zł.

Z tym, że jest to wartość majątku a nie gotówki, a złoto jest w zasadzie niewiele gorsze od pieniędzy. Podejrzewam więc, że leżące w jednym miejscu 15,5 mld zł mogłoby zrobić wrażenie nawet na Michale Sołowowie. Koncern Orlen ma giełdową kapitalizację ok. 30 mld zł, a 58 proc. jego akcji, wartych 17,4 mld zł, znajduje się w tzw. wolnym obrocie (czyli nie jest w posiadaniu dużych inwestorów). Zatem gdyby ktoś dysponował dzisiaj równowartością polskiego przedwojennego złota mógłby przejąć większość udziałów w największym polskim koncernie naftowym.

Dlaczego złoto wróciło do łask

Wreszcie warto by odnieść ilość polskiego złota z 1939 r. (ok. 80 ton znajdowało się w kraju i 27 ton za granicą, czyli razem 107 ton) do obecnego stanu posiadania tego kruszcu w naszym kraju. Na koniec grudnia 2021 r. NBP miał 230,8 ton złota, choć jeszcze w 1989 r. Polska miała tylko 15 ton żółtego kruszcu.

W latach 2018-19 NBP zakupił łącznie 125,7 ton złota, a następnie przetransportował 100 ton z Banku Anglii do skarbców NBP w kraju. Obecnie na miejscu znajduje się 104,9 ton, natomiast pozostałe 125,4 ton jest przechowywane za granicą, głównie w Banku Anglii w Londynie.

Podsumowując: Złota epopeja jest sprawnie napisana, ale miłośnikom historii w pierwszej kolejności polecałbym materiały pozbawione elementów fabularnych. Choć warto zauważyć, że te ostatnie wydano już jakiś czas temu i żeby je zdobyć, trzeba zdać się na egzemplarze używane z serwisów aukcyjnych albo skierować się do bibliotek.

Natomiast mam wrażenie, że książka Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol może spodobać się tym, dla których tradycyjne opracowania historyczne są „zbyt suche”. Dużą zaletą recenzowanej książki jest także to, że jest łatwo dostępna w księgarniach.

 

Recenzja została jednocześnie – 25 lutego – opublikowana w numerze 3. wydania papierowego Obserwatora Finansowego w magazynie weekendowym „Dziennika Gazety Prawnej”, wraz z innymi artykułami autorów piszących dla OF. Tematem przewodnim numeru 3. są analizy podstawowych zadań Narodowego Banku Polskiego i innych banków centralnych w zakresie gromadzenia rezerw walutowych, a także zarządzania nimi. Jednym z ważnych aktywów będących w dyspozycji banków centralnych jest zasób złota. To aktywo na trudne czasy, którego cena w ostatnich latach rośnie i które staje się coraz istotniejszym zabezpieczeniem stabilności rezerw walutowych banków centralnych, w tym – NBP.

Jednym z ciekawszych zagadnień bankowości centralnej jest kwestia bilansu i wyniku finansowego. Czy bank centralny funkcjonuje jak podmiot gospodarczy generujący zysk? Intuicja podpowiada, że nie. Jednak działalność banku centralnego jest widoczna w jego bilansie, a efekty odzwierciedlone w rachunku zysków i strat. Proponujemy precyzyjną analizę tego zagadnienia napisaną w Departamencie Rachunkowości i Finansów NBP przez Krzysztofa Kruszewskiego i Mikołaja Szadkowskiego. Kolejnymi artykułami, w których poruszone zostaną zagadnienia aktywów rezerwowych ze szczególnym uwzględnieniem roli złota są teksty: Dominika Skopca z Departamentu Zagranicznego NBP oraz Jana Cipiura – ekonomisty, publicysty, stałego autora analiz na tematy makroekonomiczne w serwisie Obserwator Finansowy.

Ciekawy wątek polskiego eksportu do Chin podejmuje ekspert Departamentu Analiz i Badań Ekonomicznych NBP Jan Baran. Skala tego eksportu zwiększa się, jednak jest wciąż niewielka w porównaniu z importem z Chin. Jest więc zdecydowanie jeszcze sporo do zrobienia, aby zmniejszyć nasz spory deficyt w handlu z Państwem Środka. Ciekawe jest to, że polskie firmy w największym stopniu eksportują do Chin produkty z kategorii uważanych od lat za specjalność chińskiego eksportu do innych krajów – za 32 proc. wartości tego eksportu odpowiadają maszyny i urządzenia, sprzęt elektryczny i elektrotechniczny. Z kolei niemal jedna czwarta to eksport metali, czyli głównie miedzi.

Bardzo często poruszany obecnie w debacie politycznej i ekonomicznej temat cen uprawnień do emisji CO2 znajduje swoje odzwierciedlenie w eksperckiej analizie Pawła Witkowskiego, który zastanawia się, czy niezwykle dynamiczny wzrost tego instrumentu wprowadzonego w Unii Europejskiej w celu redukcji gazów cieplarnianych, wynika z przyczyn fundamentalnych czy ze spekulacji instytucji finansowych. Analizy popytu i podaży podważają tak duży wzrost cen uprawnień do emisji CO2. Trzeba podkreślić, że wzrost tych cen ma niebagatelny wpływ na gospodarkę, zwłaszcza na inflację.

Profesor Leon Podkaminer podsumowuje IV kadencję RPP, której sześcioletni okres pracy dobiega właśnie końca. Autor zwraca uwagę, że RPP musi działać zawsze z rozwagą, nie podwyższając stóp procentowych zbyt mocno, żeby nie zaszkodzić gospodarce. W konkluzji autor stwierdza, że to właśnie ta RPP, często krytykowana za utrzymywanie stóp procentowych na niskim poziomie, przeprowadziła gospodarkę ze stanu bezrobocia wysokiego do niskiego.

Jerzy Bielewicz zastanawia się, czy cyfrowy juan, który miał zostać wypromowany w trakcie igrzysk olimpijskich w Pekinie jest projektem wyłącznie gospodarczym, czy jednak należałoby myśleć o tym cyfrowym pieniądzu banku centralnego Chin w kategoriach wielkiej polityki i budowania przez Chiny podstawy do globalnej ekspansji w zakresie przepływów finansowych.

Wszystkie teksty z wydania papierowego zostaną w piętek opublikowane w wersji online na stronie Obserwatora Finansowego.

Otwarta licencja


Tagi