Autor: Katarzyna Kozłowska

Publicystka, wydawca książek ekonomicznych, koordynator projektów medialnych.

Wykonawca woli azjatyckiego tygrysa

Był łączony z kilkoma finansowymi aferami na wysokich szczeblach chińskiej władzy. Co kilka, kilkanaście miesięcy pojawiają się głosy o jego rychłym odejściu. Tymczasem jednak Zhou Xiaochuan urzęduje jako szef chińskiego banku centralnego od 2002 roku już drugą kadencję. W rankingu najpotężniejszych ludzi świata miesięcznika Forbes, ten 63-letni urzędnik zajmuje 11 pozycję. Niedawno dostał nowe, trudne zadanie.
Wykonawca woli azjatyckiego tygrysa

Zhou Xiaochuan, szef banku centralnego Chin i szef MFW Dominique Strass - Kahn. (CC By-NC-ND IMF)

Chiny ogłosiły pierwszy raz od 2004 roku deficyt handlowy, a premier Wen Jiabao chce studzić gospodarkę. Zhou Xiaochuan, szef chińskiego banku centralnego, który kształtuje politykę monetarną w porozumieniu z rządem, ma twardy orzech do zgryzienia: jak studzić, żeby nie wypaść z gry?

Sytuacja dziś podobna jest do tej z 2004 roku. A także do kilku wydarzeń z lat 90. I do jeszcze wcześniejszych. John Fenby w książce „Chiny. Upadek i narodziny wielkiej potęgi” pisze, że kraj radził sobie z inflacją już w czasach, gdy w Europie Karol Wielki kazał dopiero bić pierwsze monety. Papier i druk to wynalazek chiński. Zanim Zachód odkrył możliwość drukowania pieniędzy, Chiny miały już za sobą kilka kryzysów związanych z ich nadwyżką w systemie. Ale nie sięgajmy tak daleko wstecz.

W 2004 roku Zhou Xiaochuan trzeci rok pełnił funkcję szefa Ludowego Banku Chin. Wzrost gospodarczy pędził (ok. 9 proc.), a kraj odnotował  w pierwszym kwartale deficyt handlu zagranicznego w kwocie prawie 8,5 mld dolarów. Pierwszy kwartał 2011 roku, dla porównania, to przewaga importu nad eksportem rzędu 1 mld dolarów. Ale dla Chin to i tak problem. Zdenerwowani przedsiębiorcy spoglądają w stronę rządu (żyją głównie z eksportu) z nadzieją, że będzie ich chronił, podczas gdy świat spogląda w stronę Chin z naciskiem na aprecjację juana.

Problemy 2004 roku spowodowane były łatwymi kredytami, którymi zalana została gospodarka. Chiny mają cztery banki krajowe i kilka regionalnych, w których polityka kredytowa zawsze była restrykcyjna. Ale oprócz tego jest też w systemie ponad półtora tysiąca mniejszych instytucji finansowych (banków miejskich, spółdzielczych), które udzielały pożyczek nie oglądając się specjalnie na ich sens ekonomiczny. Trzeba pamiętać, że gospodarka chińska jest gospodarką centralnie planowaną. Wszystko, co wpisywało się w cele danego planu pięcioletniego (dziś realizowany jest 12 w historii ChRL plan), rozpatrywane było pozytywnie. Gdy jasne stało się, że wzrost gospodarczy Chin stoi na dmuchanym kredycie, do akcji wkroczył sztab kryzysowy: Zhou Xiaochuan, szef banku centralnego), Wen Jiabao (świeżo upieczony premier), Shang Fulin (prezes Chińskiego Komitetu ds. Papierów Wartościowych) i kilku innych. Powołane zostały specjalne komisje, które miały analizować celowość przyznanych kredytów oraz zasady ich przyznawania po to, by ograniczyć je w branżach nierentownych; utrudnić dostęp do pożyczek.

Polityka w zakresie kredytów, zmieniona po doświadczeniach 2004 roku, uchroniła Chiny przed bańką, jaka spotkała w 2007 roku Stany Zjednoczone i przyczyniła się do wybuchu kryzysu. Jednak dzisiejszy 10-procentowy wzrost gospodarczy Chin także jest generatorem problemów. Wszyscy obserwują właśnie zmagania Xiaochuana z inflacją.

Można powiedzieć, że Chiny są dziś w sytuacji podobnej do tej, w jakiej Amerykanie znaleźli się na kilka lat przed kryzysem 2008 roku. Wzrost gospodarczy pociąga za sobą wzrost cen. W 2010 roku gospodarka chińska urosła o 10,3 proc., rok wcześniej o 9,2 proc. Inflacja wynosi już dziś ponad 5 proc. To, co martwi Xiaochuana najmocniej, to poważny wzrost cen żywności i mieszkań. W stosunku do pierwszego kwartały 2010 roku, wartość nieruchomości wzrosła o niemal 7 proc. Szef chińskiego rządu chce, by wzrost gospodarczy utrzymywał się on na poziomie 7-8 proc. Jak Xiaochuan zamierza to zrobić?

Po pierwsze, podnosząc stopy procentowe. Ludowy Bank Chin podnosi je konsekwentnie od października 2010 roku. Do końca ubiegłego roku miały miejsce dwie podwyżki. W lutym 2011 roku chińska rada polityki pieniężnej, której przewodniczy Xiaochuan podniosła jednoroczne stopy: depozytową oraz pożyczkową o 25 punktów bazowych. 6 kwietnia weszła w życie kolejna podwyżka. Dziś główna stopa depozytowa wynosi 3,25 proc., a pożyczkowa 6,31 proc. Według komunikatów Ludowego Banku Chin w 2011 roku ma dojść do co najmniej jednej jeszcze podwyżki.  Co za tym idzie, coraz trudniej dostępny w Chinach będzie stawał się kredyt. Już po lutowych podwyżkach średnie oprocentowanie wzrosło do ok. 6,06 proc.

Choć pędzący wzrost gospodarczy i napędzana nim inflacja w Chinach podobne są do tego, co działo się do 2007 roku w Stanach Zjednoczonych, wyraźnie widać, jak różna jest polityka Xiaochuana od tej, którą prowadził Alan Greenspan, wieloletni legendarny szef amerykańskiego banku centralnego (Fed). Gdy Greenspan został po raz piąty powołany na swoje stanowisko (połowa lat 2000), utrzymywał stopy procentowe poniżej poziomu inflacji. W tym czasie do systemu napływało coraz więcej pieniędzy, a do tego wraz z inwestycjami napływał do Stanów obcy kapitał (w tym chiński), kuszony dotowanymi przez państwo kredytami. Wszystko to razem doprowadziło do sytuacji, w której Fed musiał co chwilę (nie podając tego do wiadomości publicznej) ratować banki przed utratą płynności, a na rynku nieruchomości powstała bańka, której pęknięcie wraz z załamaniem rynku finansowego doprowadziło do największego kryzysu od dziesięcioleci. To dla tego wszyscy z uwagą patrzą dziś na Chiny. Bańka, która mogłaby pęknąć u azjatyckiego tygrysa miałaby potężne reperkusje dla gospodarki światowej.

Po drugie, utrzymując kurs juana na stabilnym poziomie. Amerykański Sekretarz Skarbu, Timothy Geithner, w lutym tego roku przekonywał na konferencji w Brazylii, że z powodu niskiego kursu juana cierpią Stany Zjednoczone, Unia Europejska, a także kraje wschodzące, takie jak np. Brazylia. Nacisk na aprecjację chińskiej waluty względem innych walut (dolar, euro, itd.) trwa od dawna, a wzmacniają go dodatkowo podwyżki stóp procentowych. Chińskie obligacje stają się coraz bardziej atrakcyjne dla zagranicznych inwestorów, czego skutkiem jest napływ obcego kapitału do Chin. Oczywiście wyjątkowo niepokoi to Amerykę, z której kapitał odpływa.

Szef chińskiego banku centralnego zapowiedział jednak, że nie będzie dążył do wzmocnienia juana. To uderzyłoby w chińskich eksporterów. W bilansie handlowym Chiny nieustannie (z drobną przerwą w I kwartale 2004 roku oraz w I kwartale 2011 roku) mają nadwyżkę z eksportu. Wzrost wartości juana spowodowałby, że w wyniku dolarowych transakcji w kieszeniach chińskich eksporterów zostawałoby dużo mniej pieniędzy. Bank Ludowy Chin zapowiada, że roczne aprecjacje w ciągu najbliższych 5 lat nie będą przekraczać 5 procent.

W celu stabilizowania kursu juana (ciągnięcia go w dół), chiński bank centralny musi kupować obcą walutę. Eksperci alarmują, że rezerwy walutowe rozdymane do wartości ponad 3 bilionów dolarów w I kwartale 2011 roku mogą stanowić dla chińskiej gospodarki poważne ryzyko. To nadwyżki zdecydowanie przekraczające potrzeby (dla porównania rezerwy walutowe Polski to ok. 107 mld dolarów). Analitycy, tacy jak np. Tang Shuangning z China Everbright Group wskazują, że rozsądne granice rezerw to od ok. 800 mld do 1,3 biliona dolarów. Tymczasem w samym pierwszym kwartale 2011 roku wzrosły o ok. 197 mld dolarów.

Te rezerwy zbudował w imponującym tempie Xiaochuan. Każdego roku, w ciągu 10 lat jego rządów, rezerwy podwajały się. Problem, że były to rezerwy głównie dolarowe (Chiny są właścicielem amerykańskiego długu w kwocie ok. 1,16 biliona dolarów), a dolar w związku z kolejnymi bailoutami, dewaluuje się. Dlatego też chiński MSZ od kilku miesięcy informuje, że Chiny są zainteresowane wzmocnieniem rezerw walutowych w euro. W połowie kwietnia podczas szczytu państw BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Republika Południowej Afryki) w Pekinie Xiaochuan, który już od października 2010 roku wykupuje obligacje Grecji, zapowiedział, że Chiny chcą nieść pomoc finansową Hiszpanii i Portugalii. Planuje wykupić obligacje warte 4 – 6 mld euro. Chiny – gospodarka z największym kapitałem świata – zamierzają też inwestować.

Po trzecie, inwestując zagranicą oraz wewnątrz kraju. Przy okazji informacji o planowanym wykupie obligacji pogrążonych w kryzysie państw Unii Europejskiej, rzeczniczka chińskiego MSZ Jiang Yu podała w grudniu, że Wspólnota będzie ważnym miejscem inwestycji Chin. Ale Chiny inwestują też w gospodarkach wschodzących. Przykładowo podczas szczytu BRICS Chiny zapowiedziały, że kupią od Brazylii 35 samolotów embraer. Mając na uwadze rosnące lokalnie ceny surowców, inwestują w Afryce – w ubiegłym roku aż 6 mld dol. Przy okazji spotykają się z zarzutem prowadzenia polityki neokolonialnej.

Ciekawe są jednak, finansowane przez bank centralny, inwestycje wewnętrzne. Wspomniany wyżej, 12 plan pięcioletni, realizowany jest pod hasłem „Social Well-Being” (Dobrobyt Społeczny). W ramach podniesienia statusu życia chińczyków, państwo ma między innymi w samym 2011 roku zainwestować blisko 200 mld dolarów w budowę oraz renowację 10 mln mieszkań.  Cały plan pięcioletni przewiduje powstanie 36 mln nowych lokali mieszkalnych. Plan jest imponujący, jednak interesujące będzie wykonanie. Brakuje wciąż oficjalnych danych, z których można by było się dowiedzieć, czy zrealizowany został cel wybudowania 5,8 mln lokali w 2010 roku.

Takie dane zresztą na pewno szybko się nie ukażą, dla Chin nadchodzi bowiem szczególny moment. Choć najświeższy plan pięcioletni (przygotowany jesienią 2010 roku) będzie realizowany w latach 2011 – 2015, w roku 2012 upływa kadencja chińskiego prezydenta i premiera. Wewnątrz Komunistycznej Partii Chin toczy się już wewnętrzna walka o władzę pomiędzy frakcjami. Jednym z przejawów tych walk są pojawiające się informacje o odwołaniu Zhou Xiaochuana. Na przykład w sierpniu 2010 roku agencja informacyjna z Hong Kongu, Ming Pao, podała, że Xiaochuan będzie musiał uciekać z Chin, bo rząd zamierza karać personalnie wysokich rangą członków Ludowego Banku Chin za 430 mld dol. strat na obligacjach amerykańskich.

Zamieszanie świadczy jednak o dużym znaczeniu szefa chińskiego banku centralnego w tych rozgrywkach. Xiaochuan jest wytrawnym biurokratą z wieloletnim doświadczeniem i politycznymi apetytami. Płynnie mówi po angielsku, ukończył pekiński Uniwersytet Chemii, a następnie doktoryzował się z inżynierii systemów ekonomicznych na Uniwersytecie Tsinghua. Wcześniej pracował w handlu i organizacjach finansowych, między innymi jako wiceszef Ludowego Banku Chińskiego, szef Państwowej Administracji Wymiany Walut Chin, szef Chińskiego Banku Konstrukcyjnego itd. Swoje obecne stanowisko zawdzięcza Zhu Rongjiowi, poprzedniemu premierowi (do 2003 roku), należącemu do nieformalnej „grupy szanghajskiej”, czyli ludzi poprzedniego prezydenta Chin Jianga Zemina. On sam ma urzędnicze geny. Jego ojciec był członkiem Rady Państwa oraz pracownikiem Ministerstwa Przemysłu Maszynowego Chińskiej Republiki Ludowej. Urzędnikiem jest również jego żona Li Ling – kieruje departamentem prawnym chińskiego Ministerstwa Handlu. Miesięcznik Forbes uważa, że tę parę powinien mieć na uwadze Barack Obama. Dwójka z Pekinu może bowiem zagrozić jego potędze.

Świat przekonał się o tym dwa lata temu, gdy odnosząc się do szalejącego wokół kryzysu gospodarczego Xiaochuan zaproponował, by dolar przestał być walutą międzynarodowych rozliczeń i rezerw. W mowie zatytułowanej „Zreformować Międzynarodowy System Walutowy”, którą przedstawił 24 marca 2009 roku, padł postulat, by powołać w tym celu walutę niezwiązaną indywidualnie z żadnym krajem. Nowy pieniądz międzynarodowy miałby powstać na bazie istniejącego już mechanizmu kreowania przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy tzw. SDR’ów  Specjalnych Praw Ciągnienia. Debata, która była pokłosiem tego wystąpienia, jest wciąż żywa.

Zhou Xiaochuan, szef banku centralnego Chin i szef MFW Dominique Strass - Kahn. (CC By-NC-ND IMF)

Otwarta licencja


Tagi