Wyższe uczelnie powinny walczyć o zagranicznych studentów

Do mediów przebija się mało korzystny obraz polskich uczelni. Chór krytyków wytyka Uniwersytetowi Jagiellońskiemu i Uniwersytetowi Warszawskiemu odległe miejsca w tzw. rankingu szanghajskim. Czy mimo to możemy przyciągnąć znacznie więcej obcokrajowców na nasze uniwersytety? Byłoby to korzystne nie tylko dla samych zainteresowanych uczelni.
Wyższe uczelnie powinny walczyć o zagranicznych studentów

Studentka, która odbyła letni kurs dla zagranicznych studentów na SGH

Słabe wyniki polskich uczelni w międzynarodowych zestawieniach teoretycznie powinny świadczyć o niezbyt wysokiej jakości kształcenia. W rankingu szanghajskim UW i UJ zajmują miejsca w czwartej setce, a w QS World University Rankings 2013/2014 najwyżej – na 338. miejscu – uplasowało się UW. W zestawieniu Times’a na rok 2013/2014 pojawił się jedynie Uniwersytet Warszawski – na odległej lokacie 301-350. Byłoby tak, gdyby te rankingi faktycznie oceniały przydatność przedmiotów, obszerność programu kształcenia i kompetencje dydaktyczne kadry. W praktyce jednak dotyczą przeważnie zupełnie innych zagadnień.

>>video: Zagraniczni studenci o Polsce

Rankingi dają markę

Jednym z rankingów, w których polskie uczelnie się liczą, jest Masters in Management publikowany przez „Financial Times”. Gazeta publikuje kilka różnych rankingów, m. in. studiów magisterskich z zarządzania, finansów i rachunkowości, programów MBA i najbardziej ogólny – ranking uczelni biznesowych.

Tabela poniżej przedstawia najbardziej istotne składowe oceny uczelni w rankingu „magisterek” z zarządzania: zarobki, błyskotliwość kariery, doświadczenia międzynarodowe i praca za granicą. Pozostałe 12 kryteriów ma wagi od  1 do 6 proc. i są to m.in. umiędzynarodowienie kadry oraz studentów, liczba obowiązkowych języków obcych czy odsetek pracowników naukowych z doktoratem.

(infografika Darek Gąszczyk)

(infografika Darek Gąszczyk)

Łagodnie mówiąc, główne kryteria nie mają ze wiele wspólnego z czytaniem najnowszej literatury z przedmiotów specjalistycznych i przygotowywaniem się tygodniami do egzaminów. Z kolei branie pod uwagę samej liczby języków obcych jest dobrym przykładem, po jakie uproszczenia sięga redakcja „FT”. Nie wnika ona w zakres godzinowy ani poziom zaawansowania zajęć, więc dla celów rankingowych lepiej np. nauczać podstaw dwóch języków przez semestr niż jednego intensywnie przez trzy semestry.

Popularny w Polsce ranking szanghajski (Akademicki Ranking Uniwersytetów Świata (ang. Academic Ranking of World Universities) – opracowany i prowadzony przez Institute of Higher Education przy Uniwersytecie Jiao Tong w Szanghaju, uwzględniający osiągnięcia naukowe i badawcze uczelni wyższych) jest dla naszych uczelni mniej przyjazny. Premiuje on placówki wychowujące i zatrudniające noblistów, naukowców często cytowanych. Znów ani słowa o czytaniu grubych tomów i trudnych egzaminach.

(infografika Darek Gąszczyk)

(infografika Darek Gąszczyk)

Najbardziej znaczące krajowe zestawienie – Ranking uczelni akademickich miesięcznika „Perspektywy” jest bardzo złożone. 6 głównych kryteriów jest rozbitych na łącznie 33 podkryteria! Tabela 3 opisuje główne czynniki podlegające ocenie.

(infografika Darek Gąszczyk)

(infografika Darek Gąszczyk)

W największym skrócie można powiedzieć, że rankingi ignorują jakość dydaktyki, skupiając się na wkładzie pracowników w rozwój nauki, umiędzynarodowieniu i przyszłych zarobkach. Niezbyt się przejmują tym,  jak wiele możemy się w danej instytucji dowiedzieć.

Nie zmienia to faktu, że te zestawienia odgrywają ogromną rolę, ponieważ w prosty sposób pomagają wybrać miejsce kształcenia – podają jednoznaczną liczbę, będącą miarą „jakości” uczelni. Tak wynika z zeszłorocznego badania agencji rekrutującej studentów IDP dotyczących tego, czym kierują się zagraniczni studenci aplikujący na brytyjskie uczelnie. Okazało się, że dla 33 proc. najważniejsze były właśnie wyniki rankingów i międzynarodowa reputacja placówki, a dla kolejnych 21 proc. kluczowa okazała się rozpoznawalność dyplomu na rynku pracy.

Zagraniczni studenci nie przyjadą masowo, jeśli nie przedstawi im się jasnej wizji przyszłości po studiach. Z ich perspektywy studia wyższe mają z jednej strony rozwijać zainteresowania, a z drugiej – dać racjonalną nadzieję, że pieniądze wyłożone na kształcenie zwrócą się z nawiązką.

W tej sytuacji wydaje się, że rozsądną strategią jest wybranie przez szkołę wyższą takiego rankingu, w którym ma ona szanse na wysokie miejsce. Potem należy konsekwentnie dostosowywać uczelnię do kryteriów klasyfikacji i przekonywać kandydatów dobrym wynikiem w konkretnym zestawieniu. Tu nieco lepsze widoki na powodzenie mają uczelnie prywatne, gdyż są bardziej zorientowane na rynkowy sukces niż jednostki publiczne.

Poniżej potencjału

Zgodnie z raportem Fundacji Edukacyjnej Perspektywy „Studenci zagraniczni w Polsce 2013”, zagraniczni studenci stanowią ok. 1,74 proc. wszystkich żaków w Polsce (w krajach OECD średnio ok. 10 proc.). Ich łączna liczba to  ponad 29 tysięcy , a najwięcej  jest w tej grupie Ukraińców – ok. 10 tys. i Białorusinów – ok. 3,5 tys. Odsetek obcokrajowców na naszych uczelniach jest niższy niż w Rumunii czy Bułgarii, które nie są potentatami na skalę międzynarodową.

Jest jednak i druga strona medalu. Rzadko się przypomina, że w Polsce tzw. studenci dzienni stanowią zaledwie ok. 50 proc. wszystkich studentów, a za granicą tryb zaoczny czy wieczorowy jest znacznie mniej popularny. Wobec tego trudno nam o dobry wskaźnik umiędzynarodowienia środowiska żaków, ponieważ przekonanie cudzoziemca do przyjazdu w celu nauki zaocznej (nie zyskuje wtedy automatycznie prawa do pracy) raczej nie należy do łatwych.

Poza tym około połowa naszych uczelni nie ma studenta zagranicznego, więc przypuszczalnie nawet o niego nie zabiega. Jeszcze całkiem niedawno duże uczelnie publiczne zadowalały się rekordową podażą kandydatów krajowych. Obecnie odczuwają one skutki niżu demograficznego i dlatego pozyskanie studentów zagranicznych w niedalekiej przyszłości będzie warunkowało przetrwanie kierunków.

Niestety uczelnie wciąż oferują mało programów anglojęzycznych, nie proponują stypendiów dla cudzoziemców. I wydaje się, że zbyt rzadko starają się przekuć sukcesy studentów w międzynarodową renomę. A niejedna uczelnia ma się tu czym pochwalić. Polscy studenci z najlepszych uczelni krajowych osiągają spektakularne sukcesy międzynarodowe – informatycy z Uniwersytetu Warszawskiego kilkakrotnie wygrali Mistrzostwa Świata w programowaniu zespołowym, dwa lata temu brązowy medal tych mistrzostw zdobyli studenci UJ, studenci i studentki SGH przez trzy lata z rzędu byli najlepsi w Europie w Google Online Marketing Challenge, zespół z Uniwersytetu Wrocławskiego był niedawno w pierwszej szóstce konkursu Global Business Chahllenge.

Nie zapominajmy o naszych inżynierach z Politechniki Warszawskiej – ambitnych twórcach robota Husarz i zespole F1 Racing team, a także o studentach z Białegostoku i Wrocławia, którzy zajęli dwa pierwsze miejsca w amerykańskich zawodach łazików marsjańskich pod nazwą University Rover Challenge. Z kolei studenci Politechniki Poznańskiej zajęli pierwsze miejsce w międzynarodowych zawodach akademickich SAE AeroDesign West.

Przykłady można oczywiście mnożyć, a dają one silne karty do rąk rektorów poszukujących zagranicznych studentów. Jest zaskakujące, że nasze dwa najlepsze uniwersytety – Jagielloński i Warszawski nie proponują na przykład informatyki w języku angielskim, mimo że stoi ona tam na dobrym poziomie. W ogóle UW na poziomie licencjackim oferuje tylko jeden kierunek ścisły, a UJ ani jednego.

Niektórym się udaje

Pozyskiwanie studentów zza granicy niesie ze sobą szereg korzyści. Najbardziej ewidentne są te finansowe – wynikające z czesnego. Ale jest też prestiż dla całego kraju, widoczny zwłaszcza gdy absolwenci zajmują zaszczytne stanowiska w swoich ojczyznach. Na przykład Brytyjczycy mogą powiedzieć, że wykształcili nam dwóch ważnych ministrów – Radosława Sikorskiego na Oksfordzie i Jacka Rostowskiego na London School of Economics. Inna ważna korzyść to wzbogacenie dyskusji na zajęciach inną perspektywą i lepsze przygotowanie polskich studentów do funkcjonowania w wielonarodowym środowisku.

Mamy uczelnie, które dobrze wiedzą jak pozyskać żaków-cudzoziemców. Okazuje się, że zręczna strategia promocyjna pozwala namówić także na przyjazd do placówki nieobecnej w światowych rankingach.

Pozytywnym wyjątkiem są na pewno nasze kierunki medyczne. Od lat przyjeżdżają do Polski młodzi adepci sztuki lekarskiej i podejmują kształcenie na naszych uniwersytetach medycznych. Dla Szwedów i Norwegów Polska już teraz jest najbardziej popularnym celem wyjazdu edukacyjnego ze względu trudności w dostaniu się na studia we własnym kraju i dobrą renomę polskich lekarzy pracujących w państwach skandynawskich. Z kolei dla przyszłych lekarzy z innych państw niskie czesne i koszty życia w Polsce są nierzadko czynnikiem decydującym o przyjeździe. Nie dziwi więc, że co ósmy student na naszych uczelniach medycznych to cudzoziemiec. Rzecz w tym, że te dane „giną” w statystyce ogólnej, ponieważ studenci kierunków medycznych to mniej niż 10 proc. ogółu polskich studentów.

O sporym sukcesie w tej mierze może mówić warszawska Akademia Leona Koźmińskiego,  gdzie aż 30 proc. studentów dziennych pochodzi z zagranicy. Jest to efekt konsekwentnego zdobywania cenionych akredytacji międzynarodowych i wysokich miejsc w rankingu „Financial Timesa”. Wydaje się nieprawdopodobne, że ta uczelnia ma zaledwie 20 lat.

Ma się czym pochwalić także Uczelnia Łazarskiego z Warszawy. Jak podaje na swojej stronie, według badania firmy Advisor 96 proc. absolwentów „Łazarskiego” znajduje pracę od razu po odebraniu dyplomu. Bez dwóch zdań taka statystyka przekonuje do płacenia za naukę. A wśród  przekonanych przez tą uczelnię 12 proc. stanowią cudzoziemcy.

Uwagę przykuwa Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, gdzie obcokrajowcy to ok. 13 proc. wszystkich studentów, a więc ok. 1300 osób. Jej władze otwarcie deklarują, że przygotowują żaków zgodnie z potrzebami rynku pracy, co w połączeniu ze współpracą z instytucjami rekrutującymi studentów daje tak dobre wyniki.

Będzie lepiej

Istotne poprawienie się wskaźników umiędzynarodowienia naszych uczelni jest kwestią czasu, nawet przy niewielkiej aktywności władz uczelnianych. Liczba studentów krajowych spada, więc – w uproszczeniu – na ich miejsce ktoś przyjedzie albo spadnie ogólna liczba żaków, a wtedy statystyki tak czy inaczej się poprawią.

A przecież nasz uczelnie, także publiczne – przejawiają zaangażowanie, podpisują umowy z pośrednikami. Pierwsze owoce zaczyna przynosić program Study in Poland, który przyczynił się do dwukrotnego wzrostu liczby studentów zagranicznych w ostatnich kilku latach. Ministerialny program Ready, Study Go! Poland ma promować polskie uczelnie za granicą poprzez zorganizowanie w tym roku narodowego stoiska na sześciu prestiżowych targach edukacyjnych na świecie. Koncentruje się on – i słusznie – na kandydatach z państw byłego ZSRR i z Azji. To ważny sygnał, że nasze szkoły wyższe chcą aktywnie szukać studentów. W szybszej internacjonalizacji przeszkadza ograniczenie prawne. Dostęp do ogromnych rynków azjatyckich – chińskiego i indyjskiego jest dla naszych uczelni utrudniony brakiem umów o uznawalności dyplomów. A jest o co walczyć.

Poza tym, stajemy się coraz zamożniejszym krajem i przyjazd po maturze z perspektywą zostania na stałe zyskuje na atrakcyjności nie tylko w krajach uboższych, ale i w takich jak Hiszpania, gdzie perspektywy młodych są bardzo ograniczone.

Bardzo rozsądnym rozwiązaniem jest powołanie agencji przyznającej stypendia, na wzór niemieckiej DAAD. W ubiegłym roku w ramach różnych programów przyznała ona środki ok. 27 tysiącom zagranicznych studentów, doktorantów i wykładowców. Tego rodzaju inicjatywa byłaby w naszej obecnej sytuacji najszybszą drogą, by częściej przyjeżdżali do nas wyróżniający się  w swoich krajach kandydaci. Z kolei oni byliby żywą reklamą uczelni po powrocie do siebie.

W pierwszym etapie międzynarodowej ekspansji możemy znacznie zwiększyć liczbę kandydatów na niektóre kierunki „dające pracę” – techniczne, medyczne i ekonomiczne. W drugim będą to także kierunki społeczne i humanistyczne. One z natury trochę gorzej przygotowują do życia zawodowego, więc dla średnio zamożnego maturzysty z uboższego od Polski kraju nie będą na razie specjalnie atrakcyjne. Dlatego wydaje się, że bez wyrobienia marki naszego systemu kształcenia wyższego jako całości ten drugi etap się nie zacznie. Ale kto wie, czy po 20 latach systematycznego wysiłku „polska uczelnia” nie będzie nie mniejszą reklamą niż „niemiecka uczelnia”? A wtedy student ze Lwowa zainteresowany filozofią wybierze Kraków zamiast Monachium ze względu na odległość…

W świetle przytoczonych faktów wygląda na to, że dla przyciągnięcia zagranicznych studentów potrzebujemy przede wszystkim kolejnych umów o uznawalności wykształcenia, efektywnych zabiegów promocyjnych i poszerzenia oferty kształcenia po angielsku, a nie stanowiącego frazę-wytrych  „podniesienia poziomu kształcenia”.

Autor jest studentem studiów magisterskich na kierunku finanse i rachunkowość w Szkole Głównej Handlowej. Otrzymał wyróżnienie w II edycji Konkursu Obserwatora Finansowego „Gdyby to zależało ode mnie, to…” za pracę pt. Edukacja ekonomiczna ograniczy demokrację obrazkową.

OF

Studentka, która odbyła letni kurs dla zagranicznych studentów na SGH
(infografika Darek Gąszczyk)
Główne-kryteria-rankingu-FT
(infografika Darek Gąszczyk)
Kryteria-rankingu-szanghajskiego
(infografika Darek Gąszczyk)
Kryteria-rankingu-Perspektyw

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Trendy gospodarcze
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (30.05–03.06.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce