Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Z dyplomem kontra bez dyplomu, czyli nowa wojna klasowa

Społeczeństwa państw rozwiniętych nie są tak bezklasowe, jak się uważa. Podział na panów i chłopów zastąpiła selekcja do klasy menedżerskiej i proletariatu, uzależniona od wyższego wykształcenia – pisze Michael Lind w książce „The New Class War: Saving Democracy from the Managerial Elite”
Z dyplomem kontra bez dyplomu, czyli nowa wojna klasowa

Autor powołuje się na koncepcje niejakiego Jamesa Burnhama, amerykańskiego socjologa i politologa, który w 1941 r. w swojej książce „Rewolucja menedżerska” stawiał tezę, że przyszłość nie będzie należeć ani do kapitalizmu, ani do socjalizmu, ale do nowego systemu, w którym będą rządzić menedżerowie. Chodzi o tych, którzy kontrolują środki produkcji, czyli zarządzających firmami i wysokiej rangi biurokratów.

To oni przejmą władzę od klasycznych kapitalistów. Następnie podporządkują sobie pracowników i tak zorganizują społeczeństwo, że władza, przywileje i pieniądze będą w ich rękach. Nowe, menedżerskie społeczeństwa nie będą się składały z małych, niezależnych państw, ale wielkich super państw zgrupowanych wokół centrów przemysłowych w Europie, Azji i USA. Te super państwa będą walczyć między sobą o przejęcie pozostałych części globu, ale prawdopodobnie nikt nie będzie jednoznacznym zwycięzcą.

Burnham uważał, że w państwach menedżerskich nie będzie własności w klasycznym jej rozumieniu. Nie będzie też wspólnego użytkowania. Michael Lind, autor „The New Class War: Saving Democracy from the Managerial Elite” („Nowa wojna klasowa: ratując demokracje przed menadżerską elitą”) zauważa, że spora część wizji Burnhama się sprawdziła. Super państwa to nic innego jak Unia Europejska, północnoamerykańskie porozumienie o wolnym handlu NAFTA, jej odpowiednik stworzony z byłych republik ZSRR, czyli rosyjska Euroazjatycka Unia Gospodarcza (EAEU) i nieformalna sfera wpływów Chin.

Z kolei likwidacji klasycznego prawa własności można się dopatrzyć w masowym kupowaniu na kredyt. Społeczeństwo kupuje mieszkania i korzysta z aut oraz innych dóbr, których nie jest w pełni właścicielem. Lind uważa, że „klasą menedżerską” w rozumieniu Burnhama są w zachodnich społeczeństwach ci, którzy mają wyższe wykształcenie. W Europie i USA to jedna trzecia obywateli i to z tej grupy pochodzą prawie wszyscy zarządzający w prywatnych firmach produkcyjnych, mediach, a także politycy i szefowie wpływowych organizacji pozarządowych.

Wśród osób z wyższym wykształceniem autor wyróżnia podgrupę tych, których wykształcenie lepiej przygotowuje do rządzenia, a więc po studiach ekonomicznych czy inżynierskich. Lind szacuje, że takie osoby stanowią 10-15 proc. społeczeństwa, a więc mniejszość obywateli, ale znacznie większą grupę niż zmitologizowany „1 proc.” najbogatszych. Ta „nadklasa” posiada połowę całego, prywatnego majątku w USA (drugą połowę dzieli między siebie 1 proc. najbogatszych i 90 proc. z najmniejszym majątkiem).

Zdaniem autora rewolucja przemysłowa nie sprawiła, że zachodnie społeczeństwa stały się bezklasowe, choć tak się powszechnie uważa. Stare, głównie dziedziczone klasy panów i chłopów zastąpił nowy system klasowy, także najczęściej dziedziczony (wykształceni mają zwykle wykształconych rodziców), składający się z menedżerów i proletariuszy. Tytuły szlacheckie zastąpiły dyplomy wyższych uczelni. Walka o interesy klasy menedżerów i proletariuszy pozwala zrozumieć radykalne zmiany na scenie polityczno-ekonomicznej świata w ostatnich latach.

Stare klasy panów i chłopów zastąpił nowy system składający się z menedżerów i proletariuszy

W szczególności chodzi tu o referendum z 2016 r., w którym większość obywateli Wielkiej Brytanii opowiedziała się za wyjściem z Unii Europejskiej oraz wygraną Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. Hilary Clinton wygrała w 48 z 50 hrabstw z najwyższym odsetkiem ludzi z przynajmniej tytułem licencjata. Poparcie dla kandydatki Partii Demokratycznej załamało się w 50 hrabstwach z najniższym odsetkiem osób z dyplomem.

Podobnie w Wielkiej Brytanii. Czynnikiem, który najlepiej pozwalał przewidzieć, czy dana osoba zagłosuje za pozostaniem w UE był poziom wykształcenia. „Posiadanie dyplomu wskazuje na urodzenie się w ekonomicznej elicie kraju, co oznacza, że mamy do czynienia z konfliktem między głównie dziedzicznymi klasami społecznymi. Nie jest to – jakby się wydawało – zderzenie między wiedzą a ignorancją albo inteligencją a głupotą” – podsumowuje autor. Ktoś mógłby zauważyć, że niewykształconych osób jest więcej. Dlaczego zatem nie przejmą władzy?

Gdyby klasa pracująca głosowała przeciwko „nadklasie” wygrywałaby każde wybory. Problem polega na tym, że nie jest to jednolita grupa. Od zawsze dzieliły ją kwestie religijne, rasowe, etniczne i ideologiczne. Ale najbardziej dzieli ją rywalizacja o miejsca pracy, świadczenia społeczne i status miejscowych, starych imigrantów oraz dopiero co przybyłych.

Na tych wewnątrzklasowych konfliktach korzysta klasa menedżerska, która rządzi krajem. A klasa pracująca traci. Demontowane są mechanizmy dające pracownikom większy udział w wypracowywanym majątku. Na przykład w ostatnim okresie w krajach OECD odsetek pracowników należących do związków zawodowych spadł z 30 do 17 proc. Szacuje się, że spadek przynależności odpowiada za jedną trzecią wzrostu nierówności płac.

W USA, gdzie jeden na 10 pracowników jest objęty warunkami pracy negocjowanymi przez przedstawicieli związków zawodowych, ponad jedna czwarta obywateli pracuje w nisko opłacanych zawodach. We Francji i Danii, gdzie 80 proc. pracuje na warunkach „związkowych”, tylko odpowiednio 11 i 8 proc. mało zarabia.

Michael Lind jest wykładowcą w Szkole Spraw Publicznych im. Lyndona B. Johnsona na Uniwersytecie Teksasu w Austin i autorem kilkunastu książek, w tym „Land of Promise: An Economic History of the United States” („Kraina nadziei: Ekonomiczna historia Stanów Zjednoczonych”). Nie spotkałem się wcześniej z jego publikacjami. Zaskoczył mnie wnikliwością analizy. Autor opisuje źródła obecnego konfliktu klasowego, sięgając do czasów sprzed II wojny światowej.

Książka nie jest jednak tylko opisem rzeczywistości. Lind proponuje zmiany systemu politycznego, by zdefiniowany przez niego konflikt klasowy został zażegnany i wszystkim żyło się lepiej (opowiada o tym bardzo interesujący ostatni rozdział książki).

Podsumowując: „The New Class War” to książka dla każdego, kto chce lepiej rozumieć zmiany polityczno-gospodarcze ostatnich lat na świecie. Zdecydowanie polecam.


Tagi