Z publicznych pieniędzy płaci się więcej, byleby nikt się nie przyczepił

W zamówieniach publicznych minimalizuje się nie tylko koszty, ale również ryzyko zaskarżenia decyzji - pokazuje analiza Mariana Moszoro z IESE Business School i Pablo Spillera z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Mnożąc warunki zleceniodawca skazuje się jednak na wyższe ceny ofert.
Z publicznych pieniędzy płaci się więcej, byleby nikt się nie przyczepił

(CC BY-NC-ND frank3.0)

Prawo popytu i podaży tłumaczy wiele zjawisk w konkurencyjnej, prywatnej gospodarce. Jest to jednak model zbyt prosty, aby zobrazować to, co dzieje się np. w dziedzinie zamówień publicznych. Przy zamówieniach publicznych w interakcji uczestniczą bowiem nie dwa podmioty, ale cztery: składający zamówienie podmiot publiczny, potencjalny wykonawca zamówienia, konkurent polityczny zamawiającego i społeczeństwo, które ma być beneficjentem wykonanego zamówienia.

Dynamikę powyższego układu przedstawiają Marian Moszoro z IESE Business School i Pablo Spiller z Hass School of Business na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Ich analiza wyraźnie wskazuje, że podmiot publiczny kształtując warunki przetargu nie zmierza jedynie do zminimalizowania ceny zakupu. Jego cel jest inny – chce także uniknąć ryzyka, że zostanie oskarżony o korupcję, dokonanie nieracjonalnego wyboru, wybranie upatrzonego z góry dostawcy, itp.

Sytuację taką autorzy badania określają mianem oportunizmu strony trzeciej (TPO – third party opportunism), czyli tej formalnie niezaangażowanej w kontrakt. Zleceniodawca ma świadomość tego zagrożenia i dlatego stara się zawczasu przygotować warunki przetargu tak, aby był on trudny do zaskarżenia – przez przegranych oferentów, opozycję polityczną, media itp.

Wychodzi przy tym z założenia, że im bardziej szczegółowo i mniej uznaniowo sprecyzuje warunki przetargu, tym trudniej będzie jego decyzję zaskarżyć. Okazuje się więc, że typowe dla sektora publicznego liczne, złożone warunki przetargów nie wynikają tylko z obowiązującego prawa, ale także z asekuracji zleceniodawcy.

(oprac.graf. DG)

(oprac.graf. DG)

Drobiazgowe warunki zamówienia publicznego nakładają jednak dodatkowe koszty na potencjalnego zleceniobiorcę – np. dokumentacyjne, certyfikacyjne, ewentualne kary itp. Podmiot prywatny stając do przetargu uwzględnia w swojej ofercie wynikające z dodatkowych warunków koszty. W ten sposób podatnicy płacą za daleko idącą ostrożność zamawiającego, który teoretycznie działa w ich imieniu.

Zleceniodawca nie może mnożyć warunków przetargu w nieskończoność, bo w ten sposób doprowadzi do tego, że wszyscy potencjalni wykonawcy złożą oferty przekraczające budżet, którym dysponuje. Zsumowanie rosnącej wraz z usztywnianiem warunków przetargu ceny i malejącego ryzyka zaskarżenia decyzji daje wartość, którą zleceniodawca stara się zminimalizować.

Za modelem Moszoro i Spillera przemawia na przykład to jak rozwija się rynek zamówień w Polsce. W 2001 i 2002 roku cena tylko w 39 proc. przetargów publicznych była jedynym kryterium wyboru oferty, w 2003 r. – w 51 proc., w 2005 r. – w 53 proc., w 2006 r. – w 64 proc., w 2007 r. – w 87 proc., w 2009 r. – w 90 proc. i w 2010 r. – w 91 proc. przypadków. We Francji jedynie 2 proc. przetargów zawiera „miękkie” kryteria.

W socjologii i prawoznawstwie coraz częściej porusza się problem jurydyzacji życia społecznego. Mianem tym określa się postępujący trend regulowania przepisami prawa każdej dziedziny życia. Praca Moszoro i Spillera pokazuje, że motorem tego zjawiska, choćby w dziedzinie zamówień publicznych, jest nie tylko władza ustawodawcza, ale również interes osób, które prawo stosują.

OF

(CC BY-NC-ND frank3.0)
(oprac.graf. DG)
Tak-działają-zamówienia-publiczne 560

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (19–22.04.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce