Zagrożenia: Chiny i skutki polityki pieniężnej

W światowej gospodarce największym zagrożeniem są Chiny oraz trudności z wyplątaniem się świata z obecnej polityki pieniężnej. Oba zagrożenia mają znaczenie dla całego świata oraz dla naszego regionu Europy – uważa prof. Marek Belka. Prezes NBP miał specjalne wystąpienie w trakcie konferencji Ryzyka i Trendy 2016, zorganizowanej przez think-tank Polityka Insight.
Zagrożenia: Chiny i skutki polityki pieniężnej

Prof. Marek Belka (Fot. Teodor Klepczyński/Polityka Insight)

Zacznijmy od Chin – powiedział prof. Marek Belka. Chiny są według parytetu siły nabywczej drugą, a być może nawet pierwszą gospodarką w świecie. Z punktu widzenia znaczenia na rynkach finansowych Chiny w dalszym ciągu mniej znaczą niż Stany Zjednoczone, ale pamiętać trzeba, że jeśli chodzi o rynki finansowe USA dominują nad resztą świata. Można powiedzieć, że świat jest za mały dla Stanów Zjednoczonych w sensie finansowym.

Chiny stały się jednak bardzo ważne, bo po pierwsze stały się wielkim eksporterem i wielkim importerem. To ma znaczenie dla tych wszystkich krajów, które – dobrze lub źle – żyją z eksportu surowców. Chiny stały się też wielkim pożyczkodawcą. Stąd sytuacja Chin i zachowania w Chinach zmieniają w sposób istotny sytuację na światowym rynku papierów wartościowych, szczególnie papierów skarbowych. Wreszcie – Chiny są wielkim inwestorem. Dotyczy to przede wszystkim krajów Afryki, a także Ameryki Łacińskiej. I to co się dzieje w Chinach ma znaczące echa dla sytuacji gospodarczej w tych właśnie krajach.

Chiny jak na dotychczasowy swój model rozwoju są krajem za dużym dla świata. Ciągniony przez eksport wzrost gospodarczy kraju nie może być już w ten sposób kontynuowany. Jak ktoś kiedyś zauważył, gdyby Chiny miały nadal rosnąć według tradycyjnego dla siebie modelu biznesowego o 10 proc. w skali rocznej, to co roku musiałaby powstawać w świecie gospodarka wielkości Korei Południowej. To niemożliwe.

Chiny muszą w związku z tym zwalniać tempo rozwoju i muszą zmieniać model wzrostu gospodarczego i społecznego. Łatwo to powiedzieć, znacznie trudniej wykonać. Okazuje się, że w procesie spowalniania wychodzą wszystkie nierównowagi, które w Chinach przez lata narastały. Największą nierównowagą jest według mnie różnica między skalą wielkich inwestycji, tanio finansowanych z poniekąd przymusowych oszczędności społeczeństwa, a bardzo małą ich efektywnością.

Wyobraźcie sobie państwo kraj, w którym stopa inwestycji jest bliska 50 proc. PKB, a wzrost gospodarczy wynosi 7 proc. Najdobitniej to oznacza jak wielka była tam skala marnotrawstwa. Ona nadal ma tam miejsce, ale teraz jest ono bardziej widoczne. Przejawia się to w piramidzie wewnętrznego zadłużenia. Dla Chin nie jest problemem zadłużenie zagraniczne. Gdyby ono nawet było, nie wywoływałoby problemów w gospodarce. 3,3 biliona dolarów rezerw walutowych sprawia, że gospodarka chińska mogłaby sobie poradzić z nierównowagą zewnętrzną przez dłuższy czas. Spójrzmy zresztą na Rosję, która też przecież ma znaczące rezerwy walutowe, chociaż znacznie niższe niż Chiny, ale Rosja też sobie jakoś radzi w tym zakresie. Dla Chin znacznie ważniejsze jest rozwiązanie problemu wewnętrznego zadłużenia i nie dopuszczenie do tego aby wewnętrzne delewarowanie doprowadziło gospodarkę Chin do twardego lądowania.

Ma to oczywiście olbrzymie znaczenie dla świata. Cięgi dostają wszystkie kraje surowcowe, a także kraje, które postawiły na import kapitału z Chin, a więc Afryka, Ameryka Południowa. Spójrzmy na kraje, które do niedawna ładnie nazywało się BRICS. Właściwie tylko „I” z nich zostało, czyli Indie. To dlatego, że Indie są gospodarką w miarę zamkniętą i konsumentem surowców, więc im te wszystkie krzywdy związane z chińską restrukturyzacją nie dotykają. Reszta krajów z tej grupy jest w głębokim kryzysie.

To jest pierwsze źródło niestabilności i ryzyka dla świata. Drugie ryzyko związane jest z niekonwencjonalną polityką pieniężną w głównych krajach rozwiniętych. Wszyscy obawialiśmy się, ja akurat nie, ale wielu nawet na tej sali obawiało się, że jej skutkiem będzie hiperinflacja. Oznacza to, że studiowanie ekonomii skończyli w latach 70., gdzieś na Miltonie Friedmanie, który uważał, ze najbardziej stabilną funkcją gospodarczą jest funkcja popytu na pieniądz. Otóż pierwszy wielki eksperyment monetarystyczny Paula Volckera z końca lat 70. oznaczał śmierć doktryny monetarystycznej w wersji Friedmanowskiej. Dzisiaj nikt już nie sądzi, że popyt na pieniądz jest funkcją stabilną. Wręcz odwrotnie, jest funkcją bardzo niestabilną i w bardzo małym stopniu zależną od państwa.

Ale to nie znaczy, że polityka zerowych stóp procentowych, a potem luzowania ilościowego nie powoduje istotnych negatywnych skutków ubocznych. Pozytywne skutki takiej polityki są takie, że trwale obniżyła się stopa procentowa i to także od kredytów długoterminowych. Jak się zapytam swoich kolegów z banków centralnych USA, Japonii, Anglii, czy EBC, oczywiście każdy z nich powie: jak to, nasza polityka była przecież skuteczna, obniżyliśmy przecież stopy procentowe, a o to przecież chodziło. Czy obniżenie to daje efekt w postaci przyspieszenia wzrostu gospodarczego, a to już oczywiście inna kwestia.

Na początku przeceniliśmy niebezpieczeństwo hiperinflacji. Nie doceniliśmy innych niebezpieczeństw. Pierwszym jest to, że ta dodatkowa, związana z luzowaniem ilościowym olbrzymia płynność może powodować bańki spekulacyjne na aktywach. Z punktu widzenia gospodarki światowej najważniejsza jest bańka spekulacyjna na aktywach korporacyjnych krajów rozwijających się, krajów o których kiedyś mówiło się emerging markets. Brazylia jest tu najlepszym przykładem. Wielkie firmy brazylijskie, z doskonałym ratingiem, ze świetnym dostępem do rynków finansowych, masowo się zadłużyły w dolarach. Dziś są w bardzo trudnej sytuacji nie tylko ze względu na niskie ceny ropy i innych surowców, ale także dlatego, że waluty tych krajów znacząco się osłabiły.

Patrząc na politykę Fed-u widzimy jednak jak trudno jest, raz wszedłszy w politykę luzowania ilościowego, z niej wyjść. W związku z tym mamy pytanie: jak długo polityka niekonwencjonalna krajów wysoko rozwiniętych, o której trudno dziś już mówić, że jest nadal niekonwencjonalna, będzie multiplikować bańki spekulacyjne? I co się stanie gdy trzeba będzie się z tej polityki wycofać? A najgorsze jest takie: a co zrobimy gdy z różnych powodów nastąpi kolejna fala kryzysu? Wtedy okaże się, że w naszych arsenałach polityki gospodarczej niewiele zostało.

Jakie to ma dla nas znaczenie? Nasz region w ostatnim czasie ekonomicznie daje sobie radę nieźle. Całkiem dobrze przeszliśmy operację odchudzającą w latach 2009 – 2012, kiedy oduczyliśmy się – jako region – bazować wzrost gospodarczy na napływie kapitału głównie z zachodniej Europy. Większość krajów dobrze sobie z tym poradziła. Rośniemy całkiem szybko, głównie dlatego, że i Europa – na tle świata – całkiem nieźle sobie radzi. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich krajów naszego regionu, ale decydują o tym czynniki idiosynkratyczne, czyli im właściwe. Przykładem takim jest np. Słowenia, która płaci za brak reform gospodarczych przed wielu laty.

Ogólnie rzecz biorąc nasz region ma się dzisiaj całkiem nieźle. Co mogłoby najwięcej zaszkodzić? Oczywiście to, gdyby dominujące dziś trendy globalne zaczęły w istotny sposób wpływać na kondycję gospodarki europejskiej.

>> zobacz: Morawiecki: Szukamy nowego paliwa dla Polski

Tekst jest zapisem wystąpienia prof. Marka Belki w trakcie konferencji Ryzyka i Trendy 2016, zorganizowanej przez think-tank Polityka Insight 15 listopada 2016 r. w Warszawie. 

Prof. Marek Belka (Fot. Teodor Klepczyński/Polityka Insight)

Otwarta licencja


Tagi