Zamiast ułatwienia powstało prawne monstrum

Pomysł wprowadzenia jednolitego patentu europejskiego wzbudza w Polsce ogromne emocje. Środowiska biznesowe i prawnicze w Polsce solidarnie zdecydowanie sprzeciwiają się przystąpieniu Polski do porozumienia. Straty, które spowoduje będą liczone w setkach miliardów złotych – mówi prof. Stanisław Sołtysiński, ekspert prawa ochrony własności intelektualnej.
Zamiast ułatwienia powstało prawne monstrum

Prof. Stanisław Sołtysiński

Obserwator Finansowy: Czym będzie się różnił jednolity patent europejski – jeśli zostanie wprowadzony – od patentu europejskiego, wprowadzonego konwencją z 1973 roku, podpisaną kilka lat temu także przez Polskę?

Prof. Stanisław Sołtysiński: Różnica jest bardzo istotna. Dotychczasowy patent europejski to wiązka patentów krajowych, co oznacza, że sam wniosek patentowy jest jeden, ale żeby obowiązywał on w danym kraju musi być przetłumaczony na język tego państwa i złożony w lokalnym urzędzie patentowym. Ponadto jest on wówczas chroniony przez lokalne prawo. W nowym systemie byłby to jeden patent o jednolitym skutku we wszystkich państwach, w których obowiązywałby nowy system, a prawa krajowe nie będą miały zastosowania, zaś sam patent nie musiałby być tłumaczony na języki wszystkich krajów, w których miałby obowiązywać.

Do tego dochodzi kwestia rozstrzygania sporów. W niektórych krajach miałyby się znajdować jedynie oddziały sądu patentowego, a centrala mieściłaby się w Londynie, Monachium i Paryżu. To, że siedziba główna miałaby mieścić się w trzech państwach o różnych systemach prawnych dość zgodnie jest określane jako monstrum prawne.

Środowiska biznesowe i prawnicze w Polsce, jak rzadko kiedy, solidarnie i bardzo zdecydowanie sprzeciwiają się przystąpieniu Polski do porozumienia o jednolitym europejskim patencie i jednolitym sądzie patentowym. Czy to porozumienie stanowi tak poważne zagrożenie dla polskiej gospodarki, jak sugerują to instytucje zrzeszające firmy?

Tak uważam. Jestem jednym z sygnatariuszy listu otwartego profesorów, którzy są specjalistami w zakresie prawa patentowego, do rządu polskiego. Warto tu przytoczyć raport sporządzony w bardzo krótkim okresie, przez Deloitte. Wynika z niego, że niezależnie od tego, czy przyjmiemy bardzo pesymistyczny wariant innowacji w Polsce, czy też bardzo optymistyczny, to straty polskiej gospodarki są niewątpliwe, znaczne, a różnią się tylko skalą. Od około 30 do przeszło 70 mld zł.

Mówimy o stratach w ciągu roku?

Nie, chodzi o całkowite straty będące konsekwencjami wprowadzenia jednolitego patentu. Na dodatek, mimo że wspomniany raport jest sporządzony bardzo profesjonalnie, to moim zdaniem jest on kilkunastokrotnie niedoszacowany. Sami autorzy raportu podkreślają, że nie uwzględnia on wszystkich skutków jednolitego patentu europejskiego. Największe niebezpieczeństwo rodzi skala blokady patentowej.

Polega ona na tym, że wykorzystanie technologii, czy wytwarzanie produktu zastrzeżonego we wniosku patentowym wymaga zgody właściciela patentu, a ten nie musi wyrazić na to zgody.

Dlaczego jednolity patent grozi polskiej gospodarce tak poważnymi stratami?

Raport firmy Deloitte wylicza dość dokładnie ile wyniosą wpływy do polskiego budżetu z tytułu wniosków patentowych, koszty tłumaczeń i przygotowania rozlicznych analiz i kosztów sporów sądowych. Jest bezsporne, że im więcej będzie patentów, tym więcej będzie sporów sądowych. Autorzy raportu przyjmują unijną statystykę według której na 10000 patentów przypada 25 sporów. Już z polskich obliczeń wynika, że tych sporów jest więcej – około 35. To być może nie jest jeszcze na tyle duża różnica, żeby radykalnie zwiększyć skalę szacunków strat polskiej gospodarki, ale istnieje poważniejszy problem.

W ubiegłym roku w Polsce zarejestrowano nieco ponad 5700 europejskich patentów, a liczba wszystkich patentów europejskich z tego okresu zarejestrowanych w europejskim sądzie w Monachium to przeszło 60 tys., liczba ta z roku na rok rośnie. W obecnej sytuacji oznacza to, że firmy mogą korzystać z ponad 50 tys. europejskich wynalazków, które mają europejskie patenty, ale nie zostały one zarejestrowane w Polsce, a zatem nie podlegają u nas ochronie. To stwarza olbrzymie pole do w pełni legalnego naśladownictwa, które w wyniku wprowadzenia jednolitego patentu europejskiego stanie się niemożliwe, bo jednolity patent automatycznie będzie obowiązywał w Polsce.

To jest rozmiar przyszłej blokady, potencjalnie dziesięciokrotnie większy niż dotychczas, a to jeszcze nie koniec. Część polskich przedsiębiorców produkujących wyroby, które będą chronione przez jednolity patent zdecyduje się na kontynuowanie produkcji i ponoszenie opłat licencyjnych.

Niektórzy pewnie zrezygnują z takiej produkcji.

I to jest trzeci element kosztów jakie poniesie gospodarka, których nie uwzględnia raport Deloitte. Łącznie uważam, że straty szacowane przez firmę Deloitte w rzeczywistości będą wielokrotnie większe niż przewiduje raport.

Wspomniał Pan, że nie będzie obowiązku tłumaczenia patentów na języki wszystkich państw unijnych. Z tego powodu pojawia się zarzut, że porozumienie jest niezgodne z polską konstytucją. Czy może Pan go skomentować?

Nie jestem specjalistą z zakresu prawa konstytucyjnego, ale argumenty dotyczące zastrzeżeń konstytucyjnych przekonują mnie. Mamy tu do czynienia z oddaniem kompetencji sądowych do sądu de facto międzynarodowego. W jego skład będą wchodzili przedstawiciele kilku państw o różnych tradycjach, a jego przepisy nie będą miały nic wspólnego z naszym systemem prawnym, a będą się wywodziły głównie z tradycji trzech wiodących państw.

Nie wiem jak można było zaproponować – a zrobili to przedstawiciele Polski w czasie naszej prezydencji – rzekomo kompromisowy zapis, mówiący, że ten sąd będzie częścią systemu sądowego państw członkowskich. Jaką on będzie częścią polskiego systemu sądowego, jeśli nie będzie w nim obowiązywał język polski, polskie prawo nie będzie tam miało zastosowania, a nasz Sąd Najwyższy nie będzie sprawował nad nim nadzoru? Stwierdzenie, że taki sąd nie będzie sądem międzynarodowym jest nadużyciem.

Zgadzam się z poglądem, że występują tu poważne problemy natury konstytucyjnej. Ostateczną opinię w tym zakresie wolałbym jednak zostawić kolegom zajmującym się prawem konstytucyjnym.

Czy mogliśmy nie przystępować do porozumienia o jednolitym patencie?

Tak i to w bardzo prosty sposób. Tak jak Hiszpanie i Włosi, którzy stwierdzili, że nie przystąpią do niego. Nie było żadnego przymusu w tym zakresie. Najbardziej zadziwiające jest to, że przed podjęciem decyzji w tej sprawie przez polską administrację nie było niezbędnych konsultacji, a zwłaszcza analiz skutków gospodarczych na odpowiednio wczesnym etapie . Nawet komisje sejmowe zwracały uwagę, że nie ma oceny skutków wprowadzenia przepisów o jednolitym patencie europejskim, która jest wymagana przy wszystkich aktach prawnych.

Do 17 grudnia polski rząd mógł zadeklarować, że Polska nie wejdzie do tego porozumienia, ale z tej sposobności nie skorzystał, co jest równoznaczne z gotowością do wprowadzenia w Polsce jednolitego patentu europejskiego i jednolitego sądu patentowego.

Czy to oznacza, że wejście w życie porozumienia w Polsce jest już nieuchronne?

Nieuchronna jest tylko śmierć i podatki. Grudniowa decyzja polskiego rządu spowodowała, że teraz powiedzenie „nie” wiąże się z ryzykiem prawnym i reputacyjnym, ale istnieje podstawa do twierdzenia, że możemy się jeszcze wycofać, choć jednolity patent i sąd są ustanawiane na mocy rozporządzeń i jeśli te zostaną przyjęte przez rząd to teoretycznie państwo nie ma już nic do powiedzenia.

Jest jednak pewne ale. Jedno z tych rozporządzeń stwierdza dokładnie jakie są warunki wprowadzenia jednolitego patentu na terenie danego państwa i wynika z niego, że są jeszcze dwa kroki do zakończenia procedury – podpisanie porozumienia uzgadniającego regulamin jednolitego sądu patentowego, a później ratyfikacja rozporządzeń. Według jednej opinii po grudniowej decyzji rządu te pozostałe dwa kroki są już obowiązkiem państwa, ale moim zdaniem trudno uznać, że ratyfikacja jest formalnością, albo że jest ona obowiązkiem państwa.

Moim zdaniem można bronić poglądu, że ta sprawa nie jest przesądzona. Niezależnie od tego, jak dalej potoczy się ten proces rząd powinien wyjaśnić skąd się wziął entuzjazm towarzyszący zakończeniu polskiej prezydencji, w czasie której forsowano zakończenie prac nad projektem. Tym bardziej że specjalna komisja parlamentu brytyjskiego skrytykowała polskie władze za to, że te usiłowały uczynić tak niedopracowany projekt materią sukcesu swojej prezydencji.

Jaki jest kolejny krok w procesie przyjmowania nowego systemu?

Zanim odpowiem na to pytanie chciałbym podkreślić, że wykonanie każdego kolejnego kroku utrudnia wycofanie. Im wcześniej otwarcie powiemy, że jednak nie decydujemy się na przyjęcie nowego systemu tym lepiej. Na 19 lutego był wyznaczony jeden termin przyjęcia specjalnej umowy regulującej działalność jednolitego sądu patentowego, ale teraz nie jest takie oczywiste, żeby wszystkie podpisy były złożone w jednym dniu. Ostatnim krokiem będzie ratyfikacja. Rząd dokonał odważnej rewizji stanowiska w sprawie ACTA. Koszty jednolitego patentu będą bez porównania większe.

Ze strony przedstawicieli administracji rządowej padają zarzuty, że środowiska biznesowe nie zgłaszały zastrzeżeń do planów przystąpienia Polski do porozumienia, tymczasem na niedawnej konferencji praktycznie wszyscy jej uczestnicy twierdzili, że wiele osób i instytucji apelowało do rządu, żeby tę inicjatywę zablokować.

Z informacji, które posiadam wynika, że to nie jest prawda. Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan usiłowała nawet stworzyć coś co powinien zrobić rząd, a mianowicie koalicję państw, które przeciwstawiłyby się porozumieniu w obecnym kształcie. Głos zabierali też wielokrotnie np. przedstawiciele przemysłu farmaceutycznego.

Tu chciałbym wtrącić dygresję. Jestem członkiem komitetu wszystkich federacji europejskich akademii nauk All European Academies, zajmującego się własnością intelektualną. Zajmuje się on takimi problemami jak stanowisko Europy wobec potęgi Google lub czy należałoby pozwolić na patentowanie komórek macierzystych. Przed dwoma laty komitet zajął pozytywne stanowisko w sprawie idei jednolitego patentu, ale nikomu nie przyszło do głowy, że to rozwinie się w tak monstrualny twór. Przed miesiącem doszło do spotkania komitetu, na którym w pełni podzieliliśmy stanowisko Instytutu Maxa Plancka zatytułowane „Dwanaście przyczyn do niepokoju”. Na końcu eksperci instytutu stwierdzają, że mimo tak dużego zaawansowania prace nad tym projektem należałoby rozpocząć od nowa.

Czy decyzja państw, które nie przystąpią do porozumienia jest podyktowana interesami całych gospodarek, czy jednak grup interesów, które odnoszą korzyści z zachowania stanu obecnego?

Grupy interesów wszędzie usiłują uzyskać wpływ na takie decyzje, ale niezależnie od tego na stanowisku Włoch i Hiszpanii zaważyły interesy gospodarcze tych państw. Ich rządy, w przeciwieństwie do Polski, są świadome, że pościg za najbardziej innowacyjnymi państwami jest możliwy tylko przy zastosowaniu strategii polegającej na przygotowaniu programu rozwoju innowacji i korzystaniu z czegoś co określiłbym mianem „jazdy na gapę”, sprowadzającej się do korzystania z możliwości naśladownictwa, a dopiero później, gdy już będziemy do tego gotowi, przyjęcia wysokich standardów.

Lobby forsujące coraz większą ochronę własności intelektualnej jako prymusów w jej wdrażaniu wskazuje takie państwa jak Grecja, Jamajka, czy Maroko. Tymczasem sukcesy w budowaniu innowacyjnej gospodarki odnoszą państwa zapewniające swoim firmom możliwość uprawiania legalnego naśladownictwa. Podam przykład Korei, gdzie przez wiele lat maksymalny okres ochrony patentowej trwał tylko 5 lat, podczas gdy dziś standard to 20 lat. Dodatkowo państwo to zapewniło swojemu urzędowi antymonopolowemu prawo do kontrolowania treści umów licencyjnych i interweniowania w nie tak, aby chronić interesy importera technologii.

To samo wcześniej robiła Japonia. Włochy utrzymywały zakaz patentowania leków do roku 1978, mimo że były już od wielu lat członkiem ówczesnego odpowiednika Unii Europejskiej. Jazdę na gapę uprawiały również Stany Zjednoczone tam gdzie było to dla nich wygodne.

Przedstawiciele Komisji Europejskiej sugerują, że jednolity patent europejski będzie korzystny dla małych i średnich firm, które na opatentowanie swych pomysłów będą wydawały znacznie mniej pieniędzy niż obecnie. Jeśli tak naprawdę jest, to o co chodzi?

Ta teza jest nieprawdziwa. Największe firmy przodujące w patentowaniu w Europie składają ponad tysiąc  europejskich wniosków patentowych rocznie, podczas gdy małe firmy składają takie wnioski bardzo rzadko. Gdzie w takim razie pojawią się oszczędności? Warto też wspomnieć, że małe i średnie firmy brytyjskie protestowały przeciwko nowemu systemowi. Wielkie przedsiębiorstwo może być zainteresowane ochroną swojej własności na całym rynku europejskim, ale małe firmy nie są zdolne do ponoszenia kosztów marketingu i sprzedawania swoich produktów na więcej niż kilku rynkach, a w związku z tym ochrona ich produktu na całym europejskim rynku nie daje im istotnej przewagi i znaczących korzyści.

Kto w takim razie ma interes we wprowadzeniu nowego systemu?

Tu warto przywołać wypowiedź znanego niemieckiego profesora Hansa Ulricha związanego z Instytutem Maxa Plancka. Stwierdził on, że ten system leży w interesie największych graczy, a na pewno nie w interesie nowych państw członkowskich i zdecydowanej większości małych i średnich firm. Dodałbym, że z nowego systemu skorzystałaby też nowa klasa firm określanych mianem trolli patentowych, kupujących wiele patentów, ale nie po to, żeby wykorzystywać je do produkcji, lecz w celu występowania z roszczeniami przeciwko innym firmom, które mogą te patenty naruszać.

Jakie wnioski płyną z doświadczeń krajów, które w ostatnich dziesięcioleciach najszybciej nadrabiały dystans dzielący je od najbardziej innowacyjnych gospodarek?

Stanowczo zbyt łatwo sami odebraliśmy sobie możliwość ograniczenia stopnia ochrony praw własności intelektualnej, z którego korzystały takie państwa jako Korea, Tajwan, a wcześniej Szwajcaria, Holandia, Włochy i Hiszpania. Dziś te możliwości są znacznie skromniejsze niż jeszcze kilkanaście lat temu, ale dalej istnieje szereg innych instrumentów, których nie stosujemy dostatecznie, jak choćby kontrolowanie i prawo do ingerowania w treści umów licencyjnych. Korea, czy Brazylia kontrolują surowo, czy eksporter technologii nie nakłada na importera warunków niezgodnych z zasadami wolnej konkurencji.

Od dłuższego już czasu – bez związku z toczącym się sporem o jednolity patent europejski – toczy się dyskusja o ochronie własności intelektualnej. Coraz powszechniejsza jest opinia, że brniemy w ślepy zaułek, w którym możliwe będzie opatentowania wszystkiego. Czy tak rzeczywiście jest?

Patentowanie wszystkiego co istnieje pod słońcem to cytat z jednego z orzeczeń sądu w Stanach Zjednoczonych. W coraz większym stopniu staje się możliwe patentowanie w dziedzinach, które nie powinny podlegać takiej ochronie, jak na przykład rozwiązania w zakresie informatyki, metod prowadzenia biznesu, czy diagnozy chorób. Te ograniczenia są jednak obchodzone i jest to dopuszczane przez Europejski Urząd Patentowy w Monachium. Patentuje się na przykład sposoby podawania leków i software.

Czy jest jakaś recepta na to szaleństwo? Czy w miejsce dążenia do patentowania wszystkiego powinniśmy dążyć do ograniczania ochrony patentowej w ogóle na przykład skracając okres obowiązywania ochrony patentowej?

Są zwolennicy takich rozwiązań, ale to chyba nie jest już możliwe. Na pewno powinniśmy jednak dążyć do zreformowania tego systemu na przykład znosząc pewne nieuzasadnione przywileje. Zwolennicy coraz większej ochrony twierdzą, że własność intelektualna jest taka sama jak własność dóbr materialnych. Moim zdaniem tak nie jest.

Uważam, że nieuzasadnione jest dopuszczenie do tego, na co godzi się dziś wiele państw w tym także Polska, a mianowicie, żeby odszkodowanie za naruszenie prawa własności intelektualnej mogło być dwu lub nawet trzykrotnie większe od wartości szkody. Jeśli sprawca zniszczy dom, a nawet spowoduje uszkodzenie ciała odszkodowanie nie  przewyższa szkody.

A przecież jeśli ktoś narusza prawo własności intelektualnej nie pozbawia właściciela chronionego dobra, który nadal nim dysponuje i korzysta z przewagi na starcie.

Prof. Stanisław Sołtysiński

Otwarta licencja


Tagi