Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Zdradliwy urok państwa sprawdzającego się w biznesie

Wśród koncepcji jak powrócić do prędkiego wzrostu po kryzysie rzadko pojawiają się nowe idee. Więcej jest nawiązań do pomysłów już sprawdzonych. Odżywa zwłaszcza wiara, że skoro gospodarka nie potrafi się sama naprawić powinno to zrobić państwo. Stąd już tylko krok do powrotu państwa do biznesu.
Zdradliwy urok państwa sprawdzającego się w biznesie

źródło:Mac Buge, Matias Egeland, Przemysław Kowalski, Monika Sztajerowska, "State-owned enterprises in the global economy", VoxEU

Przykładem zauroczenia myślą z przeszłości jest odradzająca się za sprawą SLD idea powrotu do państwowego budownictwa w gospodarce, na kształt i rozmach przedwojennego Centralnego Okręgu Przemysłowego. Nowa fala interwencji państwa w gospodarce miałaby uruchomić kulejące inwestycje oraz zapewnić stworzenie nowych miejsc pracy.

Ponieważ mało już kto pamięta tamte czasy, a idea może wydawać się bardzo atrakcyjna warto przyjrzeć się jakie okoliczności zadecydowały o budowie przedwojennego COP, a także zastanowić się nad kosztami ewentualnego naśladownictwa.

Przedwojenny COP, budowany w bliższych i dalszych okolicach wideł Wisły i Sanu, obrósł w legendę. Miał być lekarstwem na skutki Wielkiego Kryzysu sprzed lat 30, a także krokiem do industrializacji poprzez przezbrojenie armii. I taki też był główny cel powstania COP. Polska, mając wrogich sąsiadów ze Wschodu i Zachodu, potrzebowała własnego przemysłu zbrojeniowego, bez względu na koszty. Po COP pozostało parę nowych miast oraz sporo elektrowni i fabryk. Po prawdzie budowa wielu z nich dokończona została już w czasie wojny. Okupujący Polskę Niemcy też potrzebowali fabryk broni. Po powojennej odbudowie fabryki te radziły sobie nawet świetnie, ale tylko w warunkach takiej gospodarki, w której głównym źródłem „przewag” konkurencyjnych były głodowe warunki bytowania siły roboczej.

W każdym razie, najbardziej znamienna spuścizna po Centralnym Okręgu Przemysłowym to działające do dziś, ale również bez większego powodzenia kluby sportowe Broń Radom, Proch Pionki, Granat Skarżysko- Kamienna, czy matecznik legend w osobach Grzegorza Laty, Jana Domarskiego i Henryka Kasperczaka – Stal Mielec. Kluby radzą sobie bardzo cienko, podobnie jak większość sztandarowych firm dawnego COP. Jest tylko kilka wyjątków potwierdzających tę regułę. Z reguły dotyczą one sprywatyzowanych lub całkiem nowych (dzięki specjalnym strefom ekonomicznym) fabryk przemysłu lotniczego, czy takich przypadków jak rzeszowski Zelmer (teraz grupa Bosch und Siemens), będący w przedwojennym wcieleniu oddziałem słynnych akurat jedynie do 1989 r. poznańskich zakładów Hipolit Cegielski.

COP-y w nowym wydaniu

SLD plany ma skromniejsze niż władze sanacyjne. Na urządzanie przedwojennego COP wydano 60 proc. wszystkich środków inwestycyjnych w latach 1937-39, czyli niemal 2 mld ówczesnych złotych. Dzisiejsi naśladowcy chcieliby nowego mini-COP w okolicach skrzyżowania autostrad pod Łodzią, Północnego Okręgu Przemysłowego w okolicach Trójmiasta, a Południowego OP między Krakowem a Katowicami, jakby mało było przemysłu w tym najintensywniej zindustrializowanym rejonie kraju.

Państwo miałoby ułożyć w tych trzech sztucznych okręgach infrastrukturę, a także wyłożyć po minimum 1 mld zł na każdą strefę w żywym pieniądzu. Jak wynika z niezbyt jasnych uzasadnień, gotówka z podatków (jak się miałby to dofinansowanie do zasad pomocy publicznej w ramach Unii Europejskiej – nie wiadomo) miałaby pójść na udziały po maksimum 25 proc. dla państwa w tworzonych tam firmach. Poza tym byłyby, a jakże, opłacane z budżetu preferencje kredytowe, jakby za mało było w Polsce okazji do korupcji. Mowa również o wykorzystaniu udogodnień przewidzianych w schyłkowych przepisach o specjalnych strefach ekonomicznych SSE. Wszystko to dać miałoby podobno przez 5 lat pół miliona nowych miejsc pracy.

Pamięć autorów jest krótka i nie obejmuje historii słynnej fabryki-laboratorium osocza stawianej „w szczytnym celu” pospołu przez przemysłowców i polityków, nomen-omen w Mielcu, czyli na obszarze przedwojennego COP. Po medialnych burzach, wieloletnich śledztwach i innych przykrych wydarzeniach, po 20 latach od wspomaganego przez polityków założenia spółki, wytwórnia ruszy być może wreszcie jako podmiot całkowicie prywatny.

Nieufność i wręcz wrogość państwa wobec tzw. biznesu jest w Polsce tak wielka, że trzeba wielkiej naiwności i nieodpowiedzialności, aby postulować rozszerzenie „partnerstwa prywatno-publicznego” w wyniku wspomaganego powstawania setek nowych, małych (więc trudnych do upilnowania) podmiotów z kontrolnym udziałem państwa. Miejsca pracy w przedsięwzięciach projektowanych z odpowiednim rozmachem przez partyjnych dyletantów powstałyby, rzecz jasna, ale ku uciesze politycznych adwersarzy SLD jeszcze więcej etatów przybyłoby w konsekwencji w CBA i agendach pokrewnych.

Kapitalizm państwowy w odwrocie

Własność państwa w polskiej gospodarce, nawet bez pomysłów na jej restaurację, i tak jest wciąż duża. Według miesięcznika Forbes, w pierwszej dziesiątce największych polskich przedsiębiorstw ocenianych po przychodach ogółem osiem to molochy państwowe (Orlen, Lotos, PGE, PGNiG, KGHM, Tauron, PZU i PKO BP). Prywatny kapitał reprezentowany jest tylko przez handlowe firmy Jeronimo Martins (4 miejsce w 2012 r.) oraz Eurocash na miejscu 10.

Absolutna dominacja przedsiębiorstw państwowych w najściślejszej czołówce „wagi ciężkiej” plasuje Polskę w gronie takich państw jak Chiny, Rosja, czy Indie. Uświadamia to analiza przeprowadzona przez czwórkę badaczy pracujących dla OECD (Max Büge, Matias Egeland, Przemysław Kowalski, Monika Sztajerowska) i opublikowana w maju 2013 r. przez portal VoxEu.org pt. “State-owned enterprises in the global economy: Reason for concern?

>>czytaj też: Państwowi giganci nadają ton globalnej gospodarce

Autorzy zestawili państwa według udziału przedsiębiorstw państwowych w pierwszych dziesiątkach największych firm danego kraju. Pierwsze są Chiny ze wskaźnikiem 96 proc. Polska jest w ścisłej czołówce z wynikiem 80 proc., gdyby uwzględnić metodologię Forbesa.

Warto zauważyć, że we Francji i Niemczech, gdzie nie sposób nie zauważyć bardzo silnego wpływu państwa na gospodarkę, nadzór i sterowanie sferą ekonomii prowadzone jest bardziej wyrafinowanymi i właściwszymi metodami, niż nieudolna zazwyczaj kontrola właścicielska. We współczesnym kapitalizmie „papierowym”, w którym ocenie podlegają wskaźniki i tendencje, a znakomita większość właścicieli akcji, udziałów i obligacji nie ma zbyt dużego pojęcia, czym zajmują się przedsiębiorstwa stojące za tymi papierami, istotnie narasta konflikt nazywany w literaturze „principal – agent problem”. Chodzi w nim w największym skrócie o to, że zarządy firm działają coraz bardziej bezczelnie we własnym głównie interesie, coraz mniej troszcząc się o interes właścicieli oraz klientów.

Syndrom ten ujawnia się równie ostro, jeśli nie ostrzej w kapitalizmie państwowym, a już zwłaszcza w państwach takich jak Polska, gdzie znaczących polityków z wybitnym obyciem ekonomiczno-biznesowym nie wystarcza nawet dla palców jednej ręki. Firmy państwowe są w Polsce pozbawione należytej kontroli właścicielskiej. Wystarczy przejrzeć składy rad nadzorczych, w których pierwsze skrzypce grają urzędnicy ministerialni, których los zależy w 100 procentach od kaprysu ministrów lub – jeszcze gorzej – wiceministrów, pojawiających się i znikających w stałym ostatnio rytmie tzw. rekonstrukcji rządowych. Choćby tylko z tego jednego powodu Polska nie nadaje się do wydumanych eksperymentów z nowymi COP i tworzeniem firm hybrydowych z kontrolnym udziałem państwowym. Nie warto, szkoda nadziei, zachodu i pieniędzy.

Wbrew rozpowszechnianym od paru lat opiniom o rzekomym nawracaniu się świata na etatyzm nie jest to wniosek prawdziwy. Udział państwa w działalności gospodarczej prowadzonej wydaje się wprawdzie w skali globalnej rosnący, ale głównie dlatego, że z różnych przyczyn niepomiernie wzrosło znaczenie kilku wielkich państw będących wcześniej kolosami na glinianych nogach. Mowa o Chinach, Indiach i Rosji, które ciągle pielęgnują z wielką pieczołowitością swoje państwowe imperia produkcyjno-finansowe. Można mieć w sobie wiele empatii, ale ewentualny zachwyt nad porządkiem ekonomiczno-społecznym tych państw byłby owocem bardzo specyficznego gustu.

Kolejna grupa państw-dostarczycieli globalnego „wsadu wskaźnikowego” do tezy o rozroście etatyzmu to znaczące państwa azjatyckie w rodzaju Indonezji , Malezji, czy Tajlandii, a także Wietnamu, gdzie zasoby państwa były jedynym istotnym źródłem kapitału. Osobny przypadek to Brazylia.

Trzecia i najbardziej rzucająca się w oczy przyczyna wrażenia o ekspansji państwa w gospodarce wiązała się (wiąże się?) z obawami o wyczerpywanie się zasobów ropy naftowej. Strach przed wysychaniem złóż doprowadził do koncentrowania kontroli nad zasobami płynnych i gazowych surowców energetycznych przez firmy całkowicie państwowe lub skutecznie kontrolowane przez państwo. W 2010 r. na liczącej 15 pozycji liście koncernów z największymi zasobami ropy i jej odpowiedników były, i to poza pierwszą dziesiątką, tylko dwa koncerny prywatne: 11. był ExxonMobil, a 15. Łukoil. (źr. State Capitalism, The Economist, 21 stycznia 2012.). Rewolucja łupkowa (o ile rozprzestrzeni się na obszary poza Ameryką) ma szanse zmienić ten obraz.

Teza o znaczącym udziale blednie, gdy spojrzeć na zestawienie poniżej. Nie widać na nim wiodących technologicznie sektorów i gałęzi produkcyjnych pod kontrolą państwa.

(infografiki Darek Gąszczyk)

(infografiki Darek Gąszczyk)

Twórcy powyższego zestawienia są autorami pracy wydanej w 2013 r. staraniem OECD pod tytułem: „State-owned Enterprises, Trade effects and implications”. Wskazują w niej, że „Ogólnie rzecz biorąc, na przestrzeni lat sektor państwowy stawał się w państwach OECD znacząco mniejszy, niż państwach aspirujących (emerging). Wciąż jednak firmy państwowe pozostają ważnym i powszechnym elementem gospodarek kilku państw OECD, zwłaszcza w tzw. przemysłach sieciowych (energia, telekomunikacja, transport) oraz w bankowości.”

Z danych przedstawionych w tej pracy wynika, że akcje i udziały przedsiębiorstw w posiadaniu rządów przekraczają w niektórych państwach OECD równowartość 20 proc. ich PKB. Średnia dla całego obszaru wynosi 8 proc.

Ważniejsze są dobre regulacje

Państwo prowadzące działalność gospodarczą nie jest dobrodziejem. Nie musi być od razu szkodnikiem, choć z zawłaszczonym kapitałem (finansowym, materialnym, ludzkim) radzi sobie najczęściej co najwyżej średnio. Jeśli doszukiwać się tzw. obiektywnych przyczyn obecności państwa w prowadzeniu działalności gospodarczej, to dość racjonalny będzie pogląd, że państwo tuszuje w ten sposób swoją nieudolność i zaniechania w sferze regulacyjno-prawnej, w obszarze instytucji i narzędzi rozwiązywania sporów oraz usług zabezpieczenia społecznego (zdrowie, emerytury, edukacja, klęski osobiste i społeczne, zwłaszcza wynikające z bezrobocia).

W kolejnych próbach oceny racjonalnej, tzn. odzieranej (mniej lub bardziej skutecznie) z uprzedzeń ideologicznych i politycznych, podnosi się najczęściej, że własność państwowa w gospodarce może dawać fiskusowi dostęp do przewidywalnych strumieni dochodów w postaci dywidend i podatków. Bardzo nęcący jest argument tzw. polityki przemysłowej, czyli optymalizowania przez państwo struktury wytwórczej w przewidywaniu oczekiwanych potrzeb, zmian i wyzwań. Nadzieje z tym wiązane nie ustają, choć jedyne w miarę udane przykłady polityki przemysłowej pochodzą z państw o koszarowej dyscyplinie społecznej (Japonia, Korea Płd., Singapur). Oczywiście, można sobie wyobrazić politykę przemysłową prowadzoną nie poprzez dywizje, armie i fronty firm państwowych, a w wyniku rozsądnej działalności regulacyjnej, ale w obliczu totalnej zapaści polityki polskiej są to wyłącznie mrzonki.

Własność państwowa mogłaby być formą pożądaną w przypadku monopoli naturalnych lub postrzeganych jako racjonalne (przesyłanie energii, kolej, dostawa gazu). Zupełnie osobna dziedzina to usługi w ochronie zdrowia, gdzie jest rachunek i kwestie efektywności, ale są też odczucia, że ze względu na niezawinione w dużej mierze różnice dochodowe, w tej akurat sferze właściwsze byłoby zaangażowanie państwowe. Państwo nie musi więc być wrogiem, byle znało swoje najlepsze miejsce, było rozsądne, sprawne i skuteczne w interesie ludzi.

OF

źródło:Mac Buge, Matias Egeland, Przemysław Kowalski, Monika Sztajerowska, "State-owned enterprises in the global economy", VoxEU
(infografiki Darek Gąszczyk)
Procentowy-udział-przedsiębiorstw-państwowych-w-sektorach

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Mit przedsiębiorczego państwa

Kategoria: Trendy gospodarcze
Idąc tropem myślenia Mariany Mazzucato przedstawionym w ‘Przedsiębiorczym państwie’ uznać należy, że za moje liberalne poglądy, za mój libertarianizm i anarchokapitalizm, odpowiedzialne jest państwo.
Mit przedsiębiorczego państwa

Cyfryzacja przedsiębiorstw w czasie pandemii COVID-19

Kategoria: Trendy gospodarcze
Pandemia przyspieszyła transformację cyfrową, która stała się integralną częścią społeczeństwa oraz przetrwania europejskich i amerykańskich firm. Unia Europejska pozostaje jednak w tyle za Stanami Zjednoczonymi pod względem cyfryzacji przedsiębiorstw.
Cyfryzacja przedsiębiorstw w czasie pandemii COVID-19

Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków

Kategoria: Oko na gospodarkę
Wysoka inflacja to w dużej mierze cena za wyjście gospodarki światowej z kryzysu wywołanego pandemią i wojną w Ukrainie. Nawet w najbardziej rozwiniętych krajach świata wzrost cen zbliża się już do 10 proc. w skali rocznej. Kosztem jest także wzrost długów, a inną realną konsekwencją – wzrost podatków.
Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków