Złoty ma pomóc w walce z inflacją

Rada Polityki Pieniężnej musi liczyć na umocnienie złotego, by skutecznie walczyć z inflacją. Skuteczność oddziaływania na ceny wysokością stóp procentowych jest dziś bowiem poważnie ograniczona.
Złoty ma pomóc w walce z inflacją

fot. OF

Mocny złoty jest potrzebny nie tylko rządowi – który dzięki temu ma większe szanse na uniknięcie przekroczenia przez dług progu 55 proc. PKB – ale i RPP. Aprecjacja lokalnej waluty dość szybko działa antyinflacyjnie. Może to trwać kilka miesięcy, podczas gdy skutki podwyżek stóp są widoczne po sześciu-ośmiu kwartałach. Wpływ umocnienia złotego byłby widoczny niemal od razu w cenach towarów z importu – np. paliw. A to właśnie drogie paliwa były jednym z czynników, które podbiły inflację w grudniu do 3,1 proc. Jeśli paliwa przestaną drożeć zmaleje ryzyko tzw. efektów wtórnych: koszty transportu nie powinny wówczas rosnąć, a w ślad za nimi presja na wzrost cen w innych kategoriach też będzie niższa. W ten sposób dzięki mocnemu złotemu rada poradzi sobie z bieżącym wzrostem inflacji, ale też zapobiegnie dużemu wzrostowi cen w przyszłości – bo gdy ceny dziś są stosunkowo stabilne gospodarstwa domowe nie spodziewają się, by miały rosnąć i nie oczekują wzrostu wynagrodzeń. Nakręcanie się spirali płacowo-cenowej jest więc mniej prawdopodobne.

Ekonomistów nie dziwi więc retoryka przedstawicieli RPP, którzy wprost mówią o tzw. aprecjacyjnym potencjale złotego.

– Rada ma za zadanie trzymać inflację w celu – czyli w pobliżu 2,5 proc. W tym roku będzie to zadanie niełatwe. Biorąc pod uwagę, że stopami niewiele się da zdziałać, bo ich wpływ dziś jest osłabiony, jedyną nadzieją jest mocny złoty – mówi Przemysław Kwiecień, ekonomista X-Trade Brokers.

Według niego skuteczność oddziaływania stopami procentowymi na ceny jest ograniczona przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszy to niski popyt na kredyt ze strony przedsiębiorstw. Według danych o podaży pieniądza w grudniu dynamika kredytów dla firm była ujemna: ich wartość wyniosła 219,1 mld zł, czyli o 731 mln zł mniej niż rok wcześniej. Skoro firmy nie biorą kredytu, to znaczy, że z tej strony nie ma presji na ceny. Nawet jeśli koszt pozyskania pieniądza przez kredyt wzrośnie będzie to miało ograniczony wpływ.

Drugi powód, to wysoki udział kredytów walutowych w kredytach udzielonych gospodarstwom domowym. W tym przypadku zmiana stóp procentowych w NBP nie ma znaczenia, bo dla kosztu obsługi kredytu walutowego ważniejsze są parametry ustalane przez obce banki centralne (choćby Bank Szwajcarii). Według danych na koniec listopada należności złotowe banków od przedsiębiorstw były warte 166,5 mld zł, a walutowe – 56,5 mld zł. Duży udział kredytów denominowanych w walutach obcych szczególnie jaskrawo widać w kredytach mieszkaniowych. Łączna wartość takich kredytów wynosiła 262,4 mld zł. Z tego aż 147,4 mld zł stanowiły kredyty we franku szwajcarskim, a 19,2 mld zł pożyczki udzielone w pozostałych walutach obcych.

RPP jest zdeterminowana, by walczyć z bieżącą inflacją, bo ceny rosną szybciej, niż wcześniej zakładano. Na dodatek nie jest to tylko nasz problem. Przemysław Kwiecień wskazuje choćby na dane z Wielkiej Brytanii, gdzie wskaźnik wzrostu cen w grudniu 2010 roku wyniósł 3,7 proc. rok do roku. Ekonomiści spodziewali się 3,4 proc.

Prezes ma argumenty

Według analityka X-Trade Brokers na razie działania RPP są skuteczne. W ciągu pierwszych dwudziestu dni stycznia złoty umocnił się o około 7 groszy do euro i 8 groszy względem dolara.

– Nie sądzę, żeby to, co mówi na przykład Marek Belka, prezes NBP, było tylko zaklinaniem rzeczywistości. Złoty rzeczywiście się umocnił, co wynika też z tego, że przed rozpoczęciem cyklu podwyżek członkowie RPP wielokrotnie sygnalizowali, że umocnienie złotego nie będzie już dla nich dużym problemem. Gdy rozpoczyna się cykl, zawsze ma to duży wpływ na rynek – mówi Przemysław Kwiecień.

Dodaje, że mówiąc o potencjale aprecjacyjnym złotego prezes ma mocne argumenty: jest duża szansa na kontynuację ożywienia gospodarczego w Europie, co może zwiększać apetyt na ryzyko u inwestorów. Do tego dochodzi tzw. ilościowe luzowanie polityki pieniężnej w USA, czyli emisja dodatkowego pieniądza na wykup obligacji z rynku przez Fed. To sprawia, że pozyskanie kapitału na tym rynku jest coraz tańsze. Prawdopodobieństwo, że złoty będzie na tym zyskiwał jest tym większe, że właśnie RPP rozpoczęła cykl podwyżek stóp: to daje większą szansę na wyższe zyski z inwestycji w polskie aktywa.

Marek Rogalski, analityk walutowy BOŚ, uważa, że złoty będzie się w  tym roku umacniał. Polsce pewnie ujdzie na sucho fakt, że rząd nie wprowadza żadnych istotnych reform emerytalnych, które powodowałyby trwałe ograniczenie deficytu finansów publicznych.

– Nawet sprawa ograniczenia składek do OFE na dłuższą metę nie powinna zaszkodzić, czego dowodzi przykład Węgier. Po podobnej decyzji tamtego rządu forint aż tak bardzo się nie osłabił. A sam brak reform można wytłumaczyć rynkowi tegorocznymi wyborami – mówi Marek Rogalski.

Ryzyko globalne jest najważniejsze

Analitycy są zgodni: główny czynnik zagrożenia dziś dla aprecjacyjnych założeń RPP to sytuacja międzynarodowa. Gdyby problemy, które dziś przechodzi Irlandia, a wcześniej Grecja dotknęły tak duży kraj jak Hiszpania, na kilkudniowym osłabieniu złotego mogłoby się nie skończyć.

– Złoty jest typowym miernikiem ryzyka, jeżeli ryzyko globalne spada to złoty się umacnia. Gdy ryzyko zaczyna się zwiększać to złoty wpada w trend boczny, albo się zaczyna osłabiać – mówi Marek Rogalski.

Z czego to wynika? Rynek złotego jest najbardziej płynnym rynkiem walutowym w naszym regionie. Inwestorzy wiedzą, że stosunkowo łatwo na niego wejść, a w razie jakichś napięć wyjście nie jest tak trudne, jak z małych rynków – węgierskiego, czy czeskiego. Dlatego przy inwestycjach w regionie aktywa denominowane w złotych stanowią zwykle dużą część portfela. Z drugiej strony nasz rynek nie jest aż tak głęboki, by bez poważnych perturbacji znieść masowy exodus inwestorów.

– Nie uciekniemy przed tym, że Polska jest dla zagranicy rynkiem bardziej chłonnym, niż np. Węgry. I to dlatego zdarza się, że w przypadku węgierskich kłopotów to złoty traci bardziej niż forint. Tego nie zmienimy – mówi Marek Rogalski.

Skala napływu kapitału portfelowego na polski rynek nie jest mała. Według danych Ministerstwa Finansów tylko na rynku papierów skarbowych inwestorzy zagraniczni zwiększyli swoje zaangażowanie z 81,8 mld zł na początku ubiegłego roku do prawie 128 mld zł na koniec listopada 2010 roku. Ale w kryzysowym 2008 roku wartość obligacji i bonów w portfelach zagranicznych spadła z 74,4 mld zł do 55,9 mld zł. Rafał Antczak, wiceprezes firmy doradczej Deloitte, zwraca uwagę na te duże przepływy kapitału na polskim rynku w ostatnich dwóch latach. Jego zdaniem jest to duży czynnik ryzyka.

– Przy tak dużej zmienności przepływu kapitału trudno o wiarygodne prognozy kursu walutowego – mówi. I dodaje, że z tego punktu widzenia próby jakiegokolwiek wpływania na kurs są bardzo niebezpieczne. Jak mówi jeszcze żadnemu bankowi centralnemu ani rządowi nie udało się wygrać z rynkiem.

fot. OF

Otwarta licencja


Tagi