Slim – czyli ile waży bogactwo jednego człowieka

Carlos Slim Helu - najbogatszy człowiek na liście Forbesa - zbiera rzeźby Rodina i nosi zegarek Seiko. Zatrudnia ponad 220 tysięcy ludzi w przeszlo 200 firmach. Bardzo kochał swoją zmarłą żonę. Gigantycznych pieniędzy dorobił się dzięki  temu, że potrafił w lot złapać każdą okazję. Ciekawa postać. Ale to m.in. jemu Meksyk zawdzięcza swe telekomunikacyjne zapóźnienie.

Skąd ta nasza fascynacja miliarderami? Czemu właściwie zwykłego Kowalskiego – albo nawet prezesa Kowalskiego – obchodzi, kim jest ktoś kto ma 5, 15 czy 50 miliardów dolarów? Może dlatego, że wiedza o tym, w jaki sposób bogacze doszli do swych pieniędzy, ma gigantyczny ciężar ustrojowy. U samych podstaw wolnorynkowego kapitalizmu stoi przekonanie, że bogactwo jest nagrodą za zbudowanie firm dających zatrudnienie tysiącom ludzi, za wyprodukowanie potrzebnych innym usług i towarów. Ale czy tak jest zawsze?

Według amerykańskiego miesięcznika „Forbes” na początku tego roku było na świecie 1011 miliarderów. Najbogatszym człowiekiem na kuli ziemskiej jest Meksykanin Carlos Slim Helu, który z majątkiem 53,5 mld USD zostawił za sobą Billa Gatesa i Warrena Buffeta.

Przyjaciel prezydenta

Dziennikarze, którzy go spotkali, piszą, że Slim nie zwykł epatować bogactwem – nosi krawaty z własnych sklepów i zegarki Seiko, nie ma jachtów ani żadnych nieruchomości poza Meksykiem. Mieszka w posiadłości z sześcioma sypialniami, co może uchodzić za luksus w oczach przeciętnego warszawiaka czy mieszkańca Ciudad Mexico, ale jest niczym w porównaniu z willami kupowanymi choćby przez rosyjskich oligarchów. Jego nazwisko nie pojawia się w plotkarskich magazynach, a jedyny zbytek, na jaki sobie pozwala, to kupowanie dzieł sztuki  – ma m.in. cenne prace Rodina, Van Gogha i Renoira, z których część znalazła się w muzeum, jakie ufundował po śmierci swej ukochanej żony.

Jednak najciekawsze jest nie to, jak Slim wydaje swoje pieniądze, ale jak je zdobył.

Syn emigranta z Libanu, właściciela dobrze prosperującego sklepu w centrum stolicy kraju, zaczął grać  na giełdzie meksykańskiej jeszcze w trakcie studiów inżynieryjnych. Potem założył kilka firm, odziedziczył także biznes po ojcu. Miał m.in. drukarnię i fabrykę napojów gazowanych, ale do wielkiego biznesu wszedł dopiero po czterdziestce, w latach 80., gdy rząd meksykański zawiesił spłatę zagranicznego zadłużenia i znacjonalizował banki. Gazety zza Rio Grande ostrzegały wówczas, że kraj stacza się w socjalizm, inwestorzy amerykańscy wycofywali się, a meksykańscy bogacze likwidowali firmy i w panice wywozili pieniądze za granicę. Ceny aktywów spadały na łeb na szyję, a Slim zachował spokój i wiarę w możliwości własnego kraju, kupując m.in. za 44 miliony USD – w większości pożyczonych – firmę ubezpieczeniową Seguros de México (w 2007 roku jej wartość oceniano na 2,5 mld USD). W ciągu kilku kolejnych lat zbudował sobie solidną pozycję w biznesie i zaprzyjaźnił się z jedną z gwiazd rządzącej Meksykiem od ponad półwiecza Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI) Carlosem Salinasem de Gortari.

Salinas wygrał w 1988 roku wybory prezydenckie, mimo protestów tak prawicowej, jak i lewicowej opozycji, twierdzącej, że wyniki zostały sfałszowane przez PRI. Objął rządy w trudnej sytuacji. Realne dochody ludności spadały, inflacja przekraczała 150 procent, PKB tkwił w miejscu. Rosło zagraniczne zadłużenie, a MFW i Stany Zjednoczone w zamian za pomoc żądały reform – przede wszystkim prywatyzacji.

I faktycznie do szerokiej fali prywatyzacji doszło. Jednym z głównych jej beneficjentów był właśnie Carlos Slim Helu. W Meksyku powszechnie komentowano, że oferta konsorcjum inwestorów  wygrała w 1990 r. przetarg na zakup 20 procent spółki Telmex (Teléfonos de México) – monopolisty na meksykańskim rynku telefonicznym – wygrała dzięki temu, że obok France Telecom i Southwestern Bell Corporation (dziś AT&T) w konsorcjum był Carlos Slim, przyjaciel prezydenta. Oferta była bowiem,  owszem, najwyższa – opiewała na 1,76 mld USD za 20 procent  wartości koncernu – tyle że zgodnie z umową pieniądze zostały zapłacone nie od razu, ale w ciągu kolejnych kilku lat. Oznaczało to w praktyce, że należność za zakup Telmeksu (w 1991 roku pozbyło się reszty udziałów, a Slim stał się większościowym właścicielem telekomu) została pokryta zyskami czerpanymi z… Telmeksu.

A zyski były pokaźne, bo na krótko przed sprzedażą państwowy właściciel podniósł ceny rozmów.  Przykładowo ceny rozmów lokalnych wzrosły z 16 peso za minutę do 115 peso. Rząd zagwarantował także na kolejnych sześć lat monopol spółki na rynku telefonii stacjonarnej. Z kolei, jeśli chodzi o rozwijającą się telefonię komórkową, to jedyną obejmującą cały kraj licencję otrzymał należący do Telmeksu Telcel – inni operatorzy musieli zadowolić się licencjami obejmującymi tylko część kraju.

Nic więc dziwnego, że na początku lat 90. marża Telmeksu wynosiła ponad 40 procent. Jak podawał wówczas konserwatywny meksykański miesięcznik „Mexico Business”, kapitalizacja telekomu przekraczała jedną czwartą wartości wszystkich spółek notowanych na meksykańskim parkiecie. Jednak w 1992 roku Bank Światowy oceniał – być może przesadnie – że na prywatyzacji Telmeksu konsumenci stracili nawet 92 biliony peso (33 mld ówczesnych dolarów amerykańskich).

Reformy Salinasa trudno nazwać  sukcesem, czego najlepszą miarą fakt, że w 1994 roku w kraju doszło do kolejnego kryzysu – tak zwanego kryzysu peso.  Za to gwałtownie zwiększyła się liczba miliarderów – w większości powiązanych z politycznymi elitami kraju.  W 1987 roku na liście Forbesa znalazł się tylko jeden Meksykanin. W 1994 roku było ich już 24, wśród nich Carlos Slim Helu. Pozycja biznesowa, jaką osiągnął, powodowała, że jego wpływy polityczne były już niezależne od tego, kto jest przy władzy. Gdy w 2000 roku Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna ostatecznie straciła władzę po 71 latach nieprzerwanego rządzenia krajem, nowy prezydent Vincente Fox z prawicowej Partii Akcji Narodowej mianował ministrem ds. komunikacji Pedro Cerisola y Weber – jednego z głównych dyrektorów Telmeksu i bliskiego współpracownika Slima.

Slimlandia

Jak mówi profesor  George W. Grayson, specjalista od Meksyku, politolog z jednej z najstarszych amerykańskich uczelni College of William & Mary, „Slim należy do grupy meksykańskich oligarchów, czerpiących zyski ze swych powiązań z politykami i wstrzymująch rozwój kraju swoimi monopolami i oligopolami. To z winy takich ludzi jak Slim, meksykańska gospodarka jest tak bardzo nieefektywna i z roku na rok coraz bardziej nieefektywna w porównaniu z innymi krajami”.

Z kolei, jak pisze profesor Denise Dresser, politilog z Instituto Tecnológico Autónomo de México (ITAM), jednej z najlepszych uczelni prywatnych w Ameryce Łacińskiej, „gęsta i skomplikowana sieć powiązań między rządem Meksyku a meksykańskim biznesem skutkuje tym, że rząd nie dba o interes publiczny, nie podejmuje regulacji w imieniu konsumenta, ale przede wszystkim stara się pomóc swym biznesowym przyjaciołom i partnerom”. Prof. Dresser uważa, że podstawowy problem kraju to „kapitalizm kolesiów”, który spętał kraj „siecią monopoli i uprzywilejowanych organizacji w sektorach kluczowych dla wzrostu gospodarczego, jak telekomunikacja, energetyka, transport, finanse”. Rzecz jasna, beneficjentami układu nie są bynajmniej jedynie miliarderzy – jak Slim – ale także np. wpływowe związki zawodowe działające w sektorze publicznym.

Podobnego zdania jest poważany, choć  nie mający wielkiej władzy Eduardo Perez Motta, szef meksykańskiej Federalnej Komisji ds. Konkurencji, czyli odpowiednika naszego UOKiK-u. – Wielkie korporacje zawłaszczyły w Meksyku państwo – stwierdził. – Jest to niebezpieczne dla naszej demokracji i bolesne dla gopospodarki.

Niektórzy Meksykanie mawiają, że żyją w Slimlandii. Rzeczywiście, wśród większych gopodarek światowych (Meksyk według danych MFW w 2008 roku był 11. gospodarką świata z rocznym PKB ok. 1,5 bln USD, co sytuowało kraj pomiędzy Włochami, a Hiszpanią) trudno znaleźć drugą, w której tak wiele ważyłoby bogactwo jednego człowieka.  W 2007 roku „Wall Street Journal” podawał, że majątek miliardera był równy 7 procentom rocznego PKB Meksyku i porównywał to z zamożnością legendarnego Johna D. Rockefellera , którego majątek w latach 30. ubiegłego wieku równy był 2,5 proc. amerykańskiego PKB.

Slim kontroluje ponad 200 rozmaitych firm – poza branżą telekomunikacyjną działa także m.in. w branży tytoniowej, budowalnej, ma kopalnie, linie lotnicze, hotele, koleje, drukarnie i instytucje finansowe. Jego przedsiębiorstwa generują jedną trzecią obrotów meksykańskiej giełdy i zatrudniają ok. 220 tysięcy osób. Najważniejszy w jego portfelu jest nadal Telmex, do którego należy ok. 90 procent wszystkich telefonów stacjonarnych w Meksyku i którego wartość w ciągu 20 lat wzrosła z niecałych 7,4 mld USD do 41,2 mld USD. Komórkowy Telcel, z którego usług korzysta ponad 70 proc. wszystkich posiadaczy telefonów komórkowych, nie jest już częścią Telmeksu, ale wchodzi w skład kontrolowanej przez Slima spółki America Movil. Do tej największej spółki giełdowej w Ameryce Łacińskiej, wartej ok. 54 mld dolarów (w szczycie hossy, w 2007 roku, jej kapitalizacja przekroczyła 100 mld dolarów), należy 42 proc. rynku komórek pre-paidowych w Południowej Ameryce i korzysta z niej ponad 200 mln użytkowników. W zeszłym roku przychody America Movil wyniosły prawie 30 mld USD, a zysk netto ponad 5 miliardow.

Zegarek Seiko i najdroższy internet

Za bogactwo Carlosa Slima płacą  jednak meksykańscy konsumenci i płaci kraj opóźnieniem swego rozwoju. Jak wynika z danych prestiżowego waszyngtońskiego think-tanku ITIF, specjalizującego się w opracowaniach na temat rynku i techonologii informatycznych, Meksyk znajduje się na ostatnim miejscu spośród 30 państw członkowskich OECD, jeśli chodzi o dostępność szerokopasmowego Internetu. W 2008 r. dostęp do „broadbandu” miało w tym kraju tylko co piąte gospodarstwo domowe (dla porównania w Płd. Korei 93 procent gospodarstw, w USA co drugie, a nawet w Polsce prawie co czwarte),  a średni koszt miesięcznego dostępu wynosił ponad 18 USD w przeliczeniu na megabajt/sekundę (w Korei 0,37 USD, w USA 2,83 USD, a w Polsce 6,47 USD).

Jeszcze w 2005 roku zdecydowana większość gospodarstw domowych w Meksyku nie miała dostępu do telefonii stacjonarnej, dostęp do  internetu miało ledwie co dziesiąte gospodarstwo domowe, a z telefonów komórkowych korzystała mniej niż połowa mieszkańców kraju.

Z kolei Bank Światowy w opracowaniu z 2007 stwierdził, że wśród 30 krajów OECD Meksyk jest:

– najdroższy, jeśli chodzi o koszty telekomunikacji dla biznesu;

– ma najwyższe ceny połączeń międzynarodowych;

– najdroższy jest w tym kraju także dostęp do internetu.

Także rozmowy stacjonarne z telefonów prywatnych i rozmowy komórkowe  należą w tym kraju do najdroższych.

Slim dba o to, by jak najdłużej zachować  jak najwięcej ze swego monopolu na rynku, posuwając się do takich kroków, jak doprowadzenie do aresztowania przez skorumpowany sąd pod fałszywymi oskarżeniami prawnika strony przeciwnej w jednym z procesów. Dzięki utrudnianiu działalności konkurencji, znakomitym prawnikom i politycznym układom udało mu się utrzymać udział w meksykańskim rynku i nie wpuścić nań takich tuzów, jak MCI WorldCom i AT&T (dwie największe amerykańskie spółki telekomunikacyjne).

W zeszłym roku meksykański urząd antymonopolowy orzekł jednak wreszcie po latach prawnych sporów, że Telmeks jest podmiotem dominującym na rynku telekomunikacyjnym – o czym wie każde dziecko w Meksyku. Orzeczenie oparte jest na ok. 60 tysiącach stron dokumentów przedstawionych przez mniejszościowych graczy na rynku telekomunikacyjnym, którzy zarzucają koncernowi Slima, że żąda on wyjątkowo wysokich stawek za dostęp do sieci. Umożliwiło ono z kolei podjęcie akcji Cofetelowi, czyli meksykańskiemu nadzorowi rynku telekomunikacyjnego.

Na razie efekty tej akcji są mizerne, parę tygodni temu Cofetel oświadczył, że Telmeks zignorował zalecenie obniżenia stawek dostępu do swej sieci dla konkurentów. Tyle waży bogactwo jednego Slima.

Kapitalizm polityczny a rebours, prof. Maciej Bałtowski

 

Otwarta licencja


Tagi