To nie tłuste koty są winne, tylko politycy

Proponowane przez prezydenta Obamę regulacje bankowe omijają sedno problemu. Bo to nie słabe regulacje były przyczyną kryzysu. To politycy doprowadzili do nieodpowiedzialnej polityki monetarnej, negatywnych stóp procentowych i wymuszali wraz grupami interesów na bankach udzielanie złych kredytów. A wiele projektowanych dziś zmian to dublowanie istniejących już rozwiązań.

W czasie obecnego kryzysu utarł się pogląd, do którego odwołuje się często obecny prezydent USA Barack Obama, że to banki ponoszą odpowiedzialność za kryzys. Jednak każdy choć trochę zorientowany obserwator musi zadać pytanie: a gdzie jest odpowiedzialność polityków?

Trafne pytanie. To politycy są przede wszystkim odpowiedzialni, bo banki podjęły wiele głupich decyzji, ale w wielu przypadkach zostały do tego zmuszone. Przede wszystkim do udzielania kredytów niewypłacalnym klientom. I to politycy doprowadzili do niesamowitego poluzowania polityki monetarnej w ostatniej dekadzie. Co z kolei spowodowało poluzowanie na całym świecie. Bo przecież w Stanach Zjednoczonych pomiędzy 2002 a 2005 r. stopy były ujemne. I ten proceder musiał zakończyć się katastrofą. Część odpowiedzialności ponosi Rezerwa Federalna. Ale to politycy są winni, że co roku przesłuchania szefa Fedu, których celem była analiza polityki Fed, przypominały raczej gale, na których politycy z obu partii wygłaszali laudacje. Dlatego dyskutując o nowych regulacjach, nie można w bankach upatrywać największego zła.

Czy istnieją podstawy, by stwierdzić, że projekt nowych regulacji bankowych przygotowany przez administrację Baracka Obamy zawiera propozycje przepisów, które istnieją od dawna? Jak choćby usankcjonowane Ustawą Glass-Steagall z 1933  r. rozdzielenie działalności tradycyjnej banków – przechowywania środków ich klientów, od inwestycyjnej?

Tak, wiele z propozycji, które zawarła senacka Komisja ds. Banków jest dublowaniem istniejących rozwiązań. Na przedstawiony przez pana problem zwracał uwagę Paul Volcker. Jak na razie bezskutecznie. Ale są jeszcze dwa przykłady, które pokazują, że uczestnicy debaty nad regulacjami, zarówno Demokraci, jak i Republikanie, zajmują się tematami zastępczymi. Jednym z nich jest Urząd ds. Ochrony Konsumenta, a drugim konkurencyjność urzędów ds. regulacji banków.

Zacznijmy od konkurencyjności. Sekretarz Skarbu Timothy Geithner wezwał do uniemożliwienia konkurowania regulatorom banków, bo jego zdaniem to było przyczyną kryzysu. W USA są 4 instytucje, które zajmują się regulacjami: Federal Deposit Insurance Corporation, Federal Reserve Board, The Office of the Comptroller of the Currency i The Office of Thrift Supervision. Ponadto każdy z 12 oddziałów Fed w swoich regionach jest odpowiedzialny za regulacje.  Przedmiotem sporu polityków stały się dwie ostatnie wymienione przeze mnie agencje. Administracja Obamy chce je połączyć i stworzyć nowego superregulatora. Do tej pory The Office of Comptroller Currency czuwa m.in. nad przestrzeganiem zasad konkurencyjności między bankami i wprowadza regulacje, które przeciwdziałają takim nadużyciom, jak pranie pieniędzy czy ich transfer do organizacji terrorystycznych. Natomiast The Office of Thrift Supervision nadzoruje m.in. przedsiębiorstwa działające na dużą skalę na rynku finansowym, jak np. Merill Lynch, AIG, General Electric czy Morgan Stanley. Według prawa amerykańskiego instytucje finansowe mają prawo wybrać sobie regulatora nie na podstawie własnego widzimisię, tylko ustawy, która nazywana jest kartą regulatora. I ten fakt, zdaniem administracji, spowodował, że instytucje dobierały sobie regulatorów, którzy na wszystko im zezwalali.

Nic nie jest jednak tutaj dalsze od prawdy. Bo która z instytucji finansowych może dobrać sobie regulatora? Lepiej odwrócić to pytanie i zapytać, które nie mogą i jaką rolę odegrały w czasie kryzysu? Dwie instytucje, które wywołały kryzys: Fannie Mae i Freddie Mac. A więc nie wolny wybór regulatora był przyczyną kryzysu. I jeśli politycy rzeczywiście zamierzają chronić podatnika przed skutkami kryzysu, to kwota  400 mld USD, które stracili obaj ubezpieczyciele, jest kilkakrotnie wyższa od całkowitego kosztu bankructwa prawie 6 tys. banków.

Dalej – kryzys rozwinął się w bankach inwestycyjnych, takich jak Bear Stearns, Lehman Brothers i Merrill Lynch na Wall Street. I wie pan co, te instytucje także nie mogły wybrać sobie regulatora – bo takie przepisy podpisał sam prezydent Bill Clinton. Wszystkie banki inwestycyjne musiały podlegać kontroli Securities and Exchange Commission (SEC). Nawet firmy brokerskie, które były częścią holdingów bankowych i na poziomie przedsiębiorstw podlegały pod Fed, musiały zgodnie z tym prawem być kontrolowane przez SEC. A SEC to instytucja, delikatnie mówiąc, podatna na wpływy polityczne.

A zatem łączenie dwóch regulatorów wygląda na próbę dokonania takich zmian, by wszystko zostało po staremu. Na temat ten jednak Komisja debatowała 5 dni. A przy okazji zamieszania politycy zwyczajowo chcą wyciągnąć pieniądze z budżetu na „jobs for boys”, jak tutaj się mówi  – robotę dla swoich.

I dowodem na to jest propozycja przewodniczącego Komisji ds. Banków Chrisa Dodda utworzenia urzędu ds. ochrony konsumenta. Ale to przecież nie złe produkty bankowe przyczyniły się do kryzysu. Nikt z klientów nie narzekał, że bank go źle potraktował. Przeciwnie. Ci, którzy nie powinni, z pomocą grup interesów zaciągali je po kilka, nie mając kapitału ani zdolności kredytowych.

Zatem wniosek z tej debaty jest bardzo jasny: Waszyngton, ale także część polityków w Europie i związanych z nimi grup interesów powinna przestać tracić czas na omawianie kwestii niezwiązanych z kryzysem.

A które są związane i ważne?

Bez wątpienia polityka monetarna.  Prezydent Obama albo nie rozumie, że negatywne stopy procentowe to recepta na powtórzenie kryzysu, albo uznał, że restrykcyjna polityka monetarna uniemożliwi mu wprowadzenie pakietów stymulacyjnych. Ale jeśli zgadzamy się co do faktu, że polityka monetarna przyczyniła się do powstania bańki na rynku nieruchomości, to brak zmian tej polityki może spowodować dalsze problemy. Nonsensowne z tego punktu widzenia wydaje się powoływanie jakiegoś globalnego regulatora banków, bo nie brak nadzoru doprowadził do kryzysu.

Niektórzy eksperci twierdzą, że do kryzysu nie doprowadziły banki „too big to fail”, bo wiele z nich urosło dopiero w czasie kryzysu wskutek przejmowania małych banków za namową Fed. Chodziło bowiem o ratowanie klientów na wypadek  bankructw tych banków. To prawda?

Tak się rzeczywiście w niektórych przypadkach działo. Ale nie skupiałbym się na firmach „too big to fail”. To jest próba ograniczania wolnego rynku i dopuszczania państwa do decydowania o czymś, o czym nie ma pojęcia. Skąd może urzędnik wiedzieć, jaka firma jest za duża? Sedno problemu jest gdzie indziej. Proszę zauważyć, że wśród polityków istnieje niechęć do zajęcia się problemem Fannie Mac i Freddie Mae.

Dlaczego politycy przestali mówić o tych ubezpieczycielach? O ile mi wiadomo, nie przeprowadzono żadnych zmian. Ani lustracji finansów. Nadal ich długi pokrywa podatnik – niedawno jeden z ekspertów finansowych John Mauldin napisał, że Fed kupuje papiery dłużne Fannie i Freddie, by zamienić je na obligacje. Według wielu ekonomistów, Garry’ego Beckera czy Normana Baileya, należy te dwie instytucje zamknąć.

Oczywiście, to jest właściwy przedmiot reform. Pewnych szacunków strat dokonano, np. strat poniesionych przez podatników. Nie liczyłbym na ich szybką likwidację. Dobrze byłoby też przeprowadzić śledztwa w sprawie nieprawidłowości. A następnie uniemożliwić im pożyczanie pieniędzy na warunkach lepszych od rynkowych (gwarantowanych przez państwo).

Proszę jednak pamiętać, że we Freddie i Fannie krzyżują się interesy obu partii. To ich skarbonka pieniędzy. W 1996 r. Kongres tym instytucjom zwiększył subsydia do 6 mld USD rocznie. I tak było aż do kryzysu. Republikanie mieli w Freddie swoich prezesów i członków rad nadzorczych, wysokich urzędników administracji Richarda Nixona, a w latach 80. dołączyli ludzie z administracji prezydenta Reagana: Robert Zoellick, Anne Seidman, Duane Duncan.  Za Billa Clintona doszło do radykalnych czystek. Utrzymali się tylko pracownicy niższego szczebla. We władzach zasiedli prominentni Demokraci, m.in. Ann Logan – doradca sen. Kennedy’ego, Franklin Raines i Eli Sygal – doradcy prez. Clintona, oraz Kongresmeni Barney Frank i Chris Dodd, którzy dziś przewodzą Komisji ds. Finansów w Izbie Reprezentantow i Komisji ds. Banków w Senacie.

Rozmawiał: Tomasz Pompowski

Mark A. Calabria – był przez 6 lat szefem zespołu Komisji ds. Banków amerykańskiego Senatu. Był zastępcą sekretarza ds. regulacji w Department Housing and Urban Development. Wykładał na Harvardzie. Jest doktorem ekonomii George Mason University.


Tagi


Artykuły powiązane

Jak Stany Zjednoczone radziły sobie wcześniej z wysoką inflacją

Kategoria: Analizy
Aktualna inflacja w USA pozostaje blisko poziomów z okresu czarnej dekady bankowości centralnej, czyli lat siedemdziesiątych. Czy odpowiedzialnością za wysoką inflację z tamtych czasów możemy obarczyć szoki podażowe?
Jak Stany Zjednoczone radziły sobie wcześniej z wysoką inflacją