Ustawa permanentych wykupów

W cieniu szczytu bezpieczeństwa nuklearnego w Kongresie amerykańskim trwa debata na temat ustawy dotyczącej nowych regulacji finansowych. W środę 14 kwietnia omawiał ją autor projektu sen. Chris Dodd, potem wypowiadali się inni kongresmeni. Choć ustawa jest priorytetowa w realizacji strategii zapobiegającej kryzysom, nie dotyka tak kluczowego problemu, jak płynność ubezpieczycieli państwowych Freddie Mac i Fannie Mae.

Regulacje zaproponowane przez sen. Dodda zdaniem krytyków pogorszą tylko obecną sytuację na rynku finansowym. Cechą tej ustawy jest bowiem wiara w skuteczność arbitralnych decyzji urzędnika państwowego. Widać ją w koncepcji utworzenia nowych instytucji kontrolnych i zwiększenia prerogatyw regulacyjnych dla Fed.

Krytycy mają rację. Ale dwa założenia tej ustawy są szczególnie niepokojące. Prawo przyznane Federalnej Rezerwie do regulacji dużych przedsiębiorstw, które definiuje się jako „stwarzające ryzyko systemowe”. Oznacza to nie mniej ni więcej, że są to firmy „zbyt duże, by upaść ”. W ten sposób to założenie będą rozumieć rynki. Fed będzie musiał zrobić wszystko poprzez regulacje, by te firmy nie upadły, czyli nie pozwolić im upaść. A takie podejście wiąże się z instytucjonalizacją polityki „zbyt duże, by upaść” przez amerykański rząd. Jest to nowy kierunek polityki gospodarczej USA. By zapewnić jej skuteczność, zakłada się utworzenie funduszu ze środków budżetu państwa w wysokości 50 mld USD. Mają one służyć ratowaniu firm uznanych przez administrację za „zbyt duże, by upaść”.

Ale przecież ta polityka może zaburzyć konkurencyjność.

Cała ta ustawa zmienia warunki konkurencyjności na rynku amerykańskim. Bo duże firmy, którym kredytu udzielają wielkie instytucje finansowe, będą zawsze mogły liczyć na ratunek państwa. Uzyskują więc wyraźną przewagę nad małymi i średnimi przedsiębiorstwami, za których błędy inwestycyjne nikt nie weźmie odpowiedzialności. To będą bardzo daleko idące zmiany. Można sobie wyobrazić, że w ciągu kilku lat wielkie przedsiębiorstwa wyeliminują konkurencję z amerykańskiego rynku.

Mieliśmy do czynienia już z podobną sytuacją w sektorze bankowym. Państwowi ubezpieczyciele Freddie Mac i Fannie Mae, którzy  – jak już dziś wiadomo – są w pełni odpowiedzialni za kryzys na rynku kredytów hipotecznych, mieli przewagę nad innymi bankami, pożyczającymi na inwestycje w nieruchomości. Freddie i Fannie dzięki dofinansowaniu mogły pożyczać taniej. Aż doszło do katastrofy.

Rozwiązanie problemu Freddie i Fannie to klucz do zapobiegnięcia następnym kryzysom. Jednak w ich przypadku, proszę pamiętać, nie istniały żadne regulacje. Te instytucje zaczęły działać pod dyktando polityków. Były to stosunkowo małe instytucje, zbyt małe, by mogły wpłynąć niszcząco na konkurencyjność banków. Rynek sobie z nimi poradził.

Ale dziś w ustawie sen. Dodda nie ma ani słowa na temat Freddie i Fannie. Nie wiemy, co się z nimi stanie. Nie ma żadnego planu, bo nikt z kongresmenów o tym nie myślał. Trzeba jednak pamiętać, że obie te instytucje są dziś źródłem kredytu dla większości inwestujących na rynku nieruchomości. Również amerykańska klasa średnia nie mogłaby otrzymać gdzie indziej kredytu. Bo amerykańskie banki nie pożyczają, ponieważ wciąż szacują straty, jakie poniosły w czasie kryzysu, a rynek sekuratyzacyjny jest martwy. Z powodu załamania rynku nieruchomości w 2008 r. i spadku do zera zaufania do sekuratyzacji.

Zostają więc Freddie i Fannie, które rząd amerykański dofinansował od 2007 r. dziewięć razy. Całkowita suma wpompowanych pieniędzy ma być podana do wiadomości  w raporcie Komisji Kongresu, ustalającej przyczyny kryzysu. Ale szacunki różnych specjalistów mówią o kilkudziesięciu miliardach dolarów. Moim zdaniem możemy poczekać do końca kryzysu na rynku finansowym, by zmienić zasady działania obu ubezpieczycieli. Ale jestem zaniepokojony, że nie zastanawiamy się nad alternatywą.

Może będą nią małe banki, powstałe z molochów, jak określa je ustawa. Jeśli się nie mylę, chodzi o banki typu Bank of America, Chase, Citi, Wells Fargo czy Merrill Lynch, rozsławione przez bardzo popularną książkę „13 bankers”. Dziś na komisji sen. Chris Dodd wymienił 5 z nich. Być może rzeczywiście trudne do zarządzania i kontrolowania giganty, od których kondycji finansowej zależy cały system finansowy, powinny zostać jakoś podzielone?

Zupełnie nie podzielam tego sposobu myślenia. Za każdym razem, gdy słyszę ten argument o zmniejszeniu wielkości banku, pytam: o ile? O pół, jedną trzecią czy np. jedną setną? Jaka wielkość nie klasyfikuje banku czy innej instytucji finansowej do kategorii „zbyt duża, by upaść”? Demokraci w Komisji sen. Dodda spędzili 2 tygodnie na dyskusjach o tym, zapraszając dziesiątki ekspertów i nie znaleźli odpowiedzi. Oczywiście nikt nie jest w stanie jej udzielić. Weźmy przykład ostatniego banku, który Fed i Federal Deposit Insurance Commission (FDIC) uznały za „zbyt duży by upaść”  – Continental Illinois Bank w 1984 r. Miał permanentne problemy, ale zwiększył się znacząco w maju tegoż 1984 roku, gdy właściciele dużych depozytów wycofali 10 mld USD. FDIC wpompował 4,5 mld, bojąc się, że dojdzie do krachu. A to był bank  wielkości 1/20 Citi. Czy chodzi nam o permanentne wykupy?

Ale chyba dobre jest oddzielenie działalności inwestycyjnej i depozytywej przez bank. To jedna z propozycji nowych regulacji, które są w ustawie sen. Dodda.

Przecież banki  nie mogą grać na rynku sekuratyzacyjnym. Pytanie powinno brzmieć, czy banki mogą być afiliowane z bankami inwestycyjnymi. Jednak to pytanie nie padło. I należałoby się zapytać, dlaczego banki zaczęły mieć problemy? Z powodu złych kredytów. Nie ma innych przyczyn. Banki kupiły wiele bardzo złych kredytów nieruchomościowych. A banki inwestycyjne, które znalazły się w beznadziejnej sytuacji, jak Bear Stearns czy Morgan Stanley, nie miały afiliacji z bankami prowadzącymi depozyty. A ten bank, który znalazł się w beznadziejnej sytuacji, Lehman Brothers, nie był afiliowany z żadnym bankiem. A zatem warto się zapytać, czego dotyczy ta ustawa? To jest nieracjonalna reakcja.

Może jednak racjonalna, bo zakłada zmniejszenie płynności banków.

W USA banki miały tę sprawę uregulowaną. Natomiast nie było jasnych regulacji dla banków inwestycyjnych. Jednak ten argument o zmniejszeniu płynności decyzją urzędnika zupełnie do mnie przemawia. Bo wszystko zależy od zasobów. Jeśli są to obligacje rządu USA czy Polski, wówczas ryzyko jest niskie. I wówczas można pozwolić sobie na dużą płynność. A jeśli ma się ryzykowne zasoby, wtedy płynność, jak podpowiada logika, powinna być mniejsza. A zatem ustanawianie jakiejś wielkości per se nie ma zupełnie sensu.

W dzisiejszym „Wall Street Journal” eksperci ostrzegają, że wprowadzenie nowych regulacji za parę lat może zakończyć się nowym kryzysem. Bo uwolnienie od ryzyka partnerów wielkich instytucji, które podtrzymuje rząd, może doprowadzić do wielu nadużyć.

Jedno jest pewne: rząd amerykański, postępując w myśl polityki „zbyt duże by upaść” doprowadzi do stworzenia jeszcze większych instytucji finansowych, które zdominują światowy system finansowy. Będzie to nieuczciwa konkurencja. Trudno jest mi zbudować dalekosiężną prognozę. Moim zdaniem jest zbyt mało danych.

Rozmawiał Tomasz Pompowski, Waszyngton

Peter Wallison – Jest członkiem Advisory Committee on Improvements to Financial Reporting, U.S. Securities and Exchange Commission. Był głównym doradcą Departamentu Skarbu od 1981 do 1986. W latach 1986-87 był doradcą ds. gospodarczych prez. Ronalda Reagana. Jako pierwszy ekonomista w 2004 r. zwrócił uwagę na złą sytuację Finansową Freddie Mac i Fannie Mae w opracowaniu AEI Press.


Tagi