Z taką rentownością długu Grecja długo nie pociągnie

Państwa strefy euro nie mogły zadeklarować natychmiastowej i bezwarunkowej pomocy dla Grecji, bo to zwiększyłoby tylko zagrożenie. Inne kraje uznałyby, że mogą naśladować lekkomyślną grecką politykę, bo gdy staną na skraju przepaści, otrzymają pomocną dłoń. Grecja dostanie pomoc, jeśli będzie ją w stanie okupić łzami, potem i krwią.

Obserwator Finansowy: Niektórzy zachodni ekonomiści uważają, że obniżenie ratingu Grecji i Portugalii może oznaczać przełom, jakim był upadek Lehman Brothers”. Może stać się katalizatorem kolejnej fazy kryzysu światowego.

Prof. Stanisław Gomułka: Nie podzielam tej opinii. Katastrofa Lehman Brothers i paru innych banków w Stanach Zjednoczonych rzeczywiście zapaliła dużą ilość łatwopalnego materiału, który gromadził się przez wiele lat w USA i w niektórych krajach Europy w wyniku bardzo nieroztropnej działalności kredytowej. Natomiast tu mamy do czynienia z krajem stosunkowo małym. Grecja i Portugalia to nie są Stany. Zeszłoroczny dochód narodowy USA to ponad 100 bilionów euro, podczas gdy Portugalii wyniósł zaledwie 164 mld euro; tyle ma jedno większe amerykańskie miasto.

Ale gdyby kryzys grecki rozszerzył się na więcej krajów strefy euro, a idąc dalej, na całą Unię, to już porównanie ze Stanami byłoby stosowne.

Oczywiście, gdyby objął takie kraje, jak Hiszpania i Włochy, a potem ewentualnie kolejne, to mielibyśmy poważny problem. Jednak wydaje mi się, że obecnie ryzyko rozszerzenia się kryzysu nie jest wielkie. Natomiast niewątpliwie nadal, pomimo podjętych rozmów z MFW i UE, duże jest ryzyko bankructwa Grecji, dużo mniejsze Portugalii.

Na czym polega szczególna sytuacji Grecji?

Kraje strefy euro można podzielić na dwie grupy – te, które mają bardzo wysoki deficyt budżetowy, i te, które mają bardzo duży dług publiczny w relacji do PKB. Grecja jako jedyna do tej pory miała jedno i drugie. W Portugalii do niedawna relacja długu do PKB była znośna, rzędu 50-60 procent. Dopiero w 2008 roku ta relacja wzrosła do 66,3 proc., w ubiegłym do 76,8 proc., a w tym ma dojść do 85,7 proc.

Ogromna dynamika.

Ale ciągle poniżej 100 procent relacji długu do PKB. A w Grecji mamy go na poziomie ok. 120 proc. Przede wszystkim jednak w Portugalii czy Hiszpanii wiarygodność danych nie była podważana. Tymczasem w przypadku Grecji mamy od lat problem niskiej wiarygodności danych. Ze strony władz greckich były deklaracje przeprowadzenia zmian, ale faktycznie kończyło się dotąd na obietnicach.

Jednocześnie mamy w samej Grecji strajki i protesty, których uczestnicy domagają się od rządu, aby nie zwracał się o pomoc do Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Na początku roku większość Greków w sondażach wypowiadała się za przeprowadzeniem reform. Dziś już ponad 60 proc. pytanych jest przeciwnych braniu pomocy z MFW i Unii Europejskiej. Z czego wynika ten opór?

Tego typu postawy są wynikiem przeświadczenia, że pomoc będzie obłożona warunkami, które zmuszą Greków do oszczędzania, do zahamowania wzrostu płac, może nawet do spadku płac i świadczeń socjalnych w sektorze publicznym. W konsekwencji spowoduje to wzrost bezrobocia. Dlatego też kanclerz Niemiec Angela Merkel nie chce bezpośrednio negocjować z rządem Grecji warunków pomocy. Woli, żeby oszczędnościowy program zaproponował Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Oczywiście, rząd Niemiec, podobnie jak rządy innych państw strefy euro, tak czy inaczej będzie wywierać wpływ na negocjacje, tyle że pośrednio, z tylnego siedzenia, ponosząc mniejszą odpowiedzialność polityczną.

MFW jest traktowany jako instytucja techniczna, więc nie będzie posądzenia, że chodzi o załatwianie jakichś narodowych interesów, na przykład niemieckich. Bo Fundusz ma działać w długofalowym interesie Grecji. Od początku swego powstania ta instytucja interweniowała w sytuacjach kryzysowych jak straż pożarna. Chociaż narzucane przez Fundusz programy oszczędnościowe spotykały się z krytyką, bo uderzały w krótkoterminowe interesy krajów, to przecież były proponowane z myślą o wyprowadzeniu ich z kryzysu. Dlatego MFW jest wygodnym narzędziem rządów, którym zależy na rozwiązaniu greckich problemów. Co nie zmienia faktu, że obecna sytuacja Grecji jest do pewnego stopnia korzystna dla Niemiec.

Dlaczego? Przecież znaczna część obywateli oraz wiele niemieckich autorytetów jest przeciwna pomocy Grecji. Uważają, że osłabi to ich gospodarkę.

Dzięki problemom Grecji spadł koszt obsługi niemieckiego długu publicznego. Inwestorzy uciekają od ryzykownych papierów greckich czy portugalskich do bardziej bezpiecznych niemieckich. Niemcy są dla nich wyspą bezpieczeństwa. To twarde jądro strefy euro. Ma  wysoki poziom zaufania i kapitał wiarygodności. Tak było z USA, inwestorzy na początku kryzysu kupowali amerykańskie papiery skarbowe, w konsekwencji dolar umocnił się wobec innych walut, w tym złotego, i spadły rentowności amerykańskich papierów wartościowych, a więc także koszty obsługi długu. W tej chwili stopy procentowe amerykańskich obligacji dziesięcioletnich wynoszą 3,7 proc., a niemieckich 2,94 proc.

W dodatku osłabienie euro w stosunku do dolara zwiększa konkurencyjność niemieckiego eksportu. Dlatego z niemieckiego punktu widzenia to, co się dzieje na rynkach finansowych, nie budzi zaniepokojenia. Za to zwiększa presję na kraje z problemami. Sytuacja Grecji jest dość dramatyczna – wisi nad nią groźba  bankructwa, być może usunięcia ze strefy euro.

Ta dramatyczna sytuacja Grecji jaki może mieć wpływ na inne kraje strefy euro?

Jeżeli presja na Grecję będzie dostatecznie silna, to bezpieczeństwo strefy euro się zwiększy, bo zmaleje ryzyko tego, że inne kraje będą postępować w równie nierozsądny sposób – łącząc rozrzutność z nierzetelnością w relacjach z partnerami.

Niezagrożone, przynajmniej na razie, są fundamenty, na których opiera się funkcjonowanie strefy euro i interes gospodarczy czy finansowy największych państw unii. Z drugiej strony, ten kryzys może ułatwić przeprowadzenie reform w tych krajach, które są w oku cyklonu, przede wszystkim w Grecji, gdzie mamy od lat do czynienia z silnym oporem przeciwko reformom. Wchodząc do strefy euro, Grecja uzyskała pewien parasol wiarygodności, który posłużył do utrzymywania dużego deficytu i do ogromnego wzrostu długu publicznego. Wszystko to w oparciu o nierealne oczekiwania, że ten parasol będzie chronił kraj dowolnie długo.

Sytuacja Grecji jest efektem tego, że choć mamy kryteria Maastricht, to nie mamy policji politycznej, która by egzekwowała ich przestrzeganie.

W efekcie już prawie żaden kraj ich nie przestrzega.

Dane dotyczące długu publicznego i deficytu pokazują, że do roku 2008 sytuacja nie była zła. Średni deficyt general goverment krajów strefy euro wyniósł w roku 2000 zero; w 2001 r. – 1,9 proc.; w 2002 r. – 2,6 proc.; w 2003 r. – 3,1 proc., w 2004 r. – 2,9 proc.; w 2005 r. – 2,5 proc; w 2006 r. – 1,3 proc.; w 2007 r. tylko 0,6 proc., a w 2008 r. – 2 proc. Problem zaczął się tak naprawdę dopiero w zeszłym roku, gdy maksymalny limit przewidziany przez Traktat z Maastricht został przekroczony ponad dwukrotnie.

Do niedawna dosyć stabilna była także sytuacja długu publicznego, którego relacja do PKB w roku 1997 wynosiła 73,1 proc., a w roku 2007 już 66,2 proc. Miała więc miejsce pewna poprawa, a niektóre kraje miały niezwykłe osiągnięcia – np. Szwecja, gdzie na początku tego wieku doszło do bardzo poważnych zmian w polityce gospodarczej. W efekcie w roku 1997 relacja długu do PKB wynosiła 71 proc., a w roku 2007 już tylko 40,5 proc. Szwecja miała nadwyżkę budżetową nawet w roku ubiegłym.

Prawie wszystkie państwa Unii mają teraz problemy z długiem i deficytem, ale pozostaje pytanie, z jaką determinacją będą przeprowadzać zmiany. Wydaje mi się, że większość krajów traktuje sytuację w sposób właściwy, a znaczne zwiększenie deficytów budżetowych nie zawsze oznacza złamanie Traktatu z Maastricht, który w sytuacjach wyjątkowych dopuszcza przekroczenie granicy 3 proc.

Co innego, gdyby powrót do wymagań kryteriów z Maastricht był niemożliwy. A tak może być w przypadku Grecji, gdzie długo nie było zainteresowania sił politycznych zmianami. Interes krótkoterminowy przeważał nad długoterminowym interesem kraju. W tej sytuacji musiały zadziałać rynkowe mechanizmy dyscyplinujące. Nie wolno było zadeklarować natychmiastowej i bezwarunkowej pomocy Grecji, bo to rozładowałoby napięcie na krótką metę, ale zwiększyłoby zagrożenie dla strefy euro. Dla rynków finansowych byłby to bowiem sygnał, że za przykładem Grecji mogą iść inne kraje.

Nie sądzi Pan, że pozostawienie Grecji samej sobie, tak jak samemu sobie pozostawiono Lehman Brothers, byłoby dla polityków i społeczeństw różnych krajów nauczką? Co by się stało, gdybyśmy pozwolili Grecji upaść?

Wszystko do tego może się sprowadzić. Przecież w tej chwili wcale nie ma jeszcze pewności, że jakakolwiek pomoc zostanie Grecji dostarczona. Najpierw kraj musi przystać na warunki MFW i UE. Nie wiem, jak na nie zareaguje. Obecny premier, który rządzi dopiero od pół roku, mówi, że będzie postępował inaczej niż poprzednicy. Trzeba dać mu szansę. Dawanie szansy nie jest złą strategią.

Przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy tak stanowczo podkreśla, że nie ma mowy o restrukturyzacji greckiego długu, że aż na myśl przychodzi ulubione powiedzenie Adama Michnika, że niczemu tak nie wierzy, jak tym informacjom, które są dementowane.

Oczywiście, że restrukturyzacja długu wchodzi w grę. Może to być część szerszego porozumienia, w ramach którego dojdzie do przesunięcia płatności czy nawet – chociaż to akurat mało prawdopodobne – umorzenia części odsetek. 28 kwietnia rentowność greckiego długu, np. obligacji dwuletnich, przekroczyła 19 proc. Wzrosła do poziomu, którego kraj ten nie jest w stanie obsłużyć.

Jeśli Grecja zostałaby pozostawiona sama sobie, to biorąc pod uwagę, że dług publiczny tego państwa przekracza 120 proc. PKB, sama jego obsługa przy obecnym oprocentowaniu pochłonęłaby ok. 24 proc. PKB. Mniej więcej połowa wydatków publicznych Grecji musiałaby iść tylko na ten cel. To nierealne. Deficyt rósłby jeszcze szybciej. W konsekwencji w ciągu kilku tygodni musiałoby to doprowadzić do bankructwa, tak jak to miało w przypadku innych krajów w przeszłości. Tyle że jest istotna różnica pomiędzy sytuacją Grecji a Argentyną czy Rosją kilka lat temu. W tym przypadku nie będziemy mieli do czynienia z dewaluacją własnej waluty. Takie dewaluacje są zwykle bardzo głębokie, co powoduje ogromny wzrost kosztów obsługi długu przez przedsiębiorstwa, prowadząc często do ich bankructw.

Kryzys zaufania do rządu greckiego czy nawet bankructwo greckiego państwa nie musi oznaczać masowych bankructwa przedsiębiorstw. Zapewne będą problemy, chociażby banków greckich, które mają w portfelach skarbowe papiery wartościowe swojego rządu. Z tego samego powodu jakieś reperkusje dotkną także systemy finansowe innych krajów.

Także Polski?

Jedna z instytucji analitycznych przeprowadziła już badanie kosztów, jakie potencjalnie mogą ponieść kraje zaangażowane w greckie obligacje. Polskę może to kosztować wedle jej ocen łącznie prawie 0,8 proc. PKB. Już w tej chwili mamy odpływ kapitału z regionu – częściowo do Stanów Zjednoczonych, częściowo do Niemiec.

To znaczy, że wzrosną koszty obsługi naszego długu?

Może mieć miejsce przejściowy wzrost rentowności naszych obligacji i przejściowe osłabienie złotego, ale nie sądzę, żeby czekał nas powrót do tego kursu, jaki mieliśmy na przykład rok temu, kiedy za euro płaciliśmy niemal 5 złotych. Oczekuję raczej małych zmian zarówno kursów walutowych, jak i rentowności obligacji skarbowych.

Jakie będą długoterminowe konsekwencje greckiego kryzysu?

Obecnie rynek testuje moc nieformalnych zobowiązań, które nakazują europejskiej rodzinie wspieranie się nawzajem. Jeśli tego wspierania zabraknie, to rynki będą silniej różnicować kraje, co odbije się na rentownościach papierów skarbowych.

Przez pierwszych dziesięć lat funkcjonowania strefy euro rentowności były z grubsza takie same we wszystkich należących do niej krajach. Właśnie dlatego, że rynki zakładały, że w razie kłopotów jakiegoś kraju inne pospieszą mu z pomocą.

Rozmawiali: Beata Tomaszkiewicz, Ryszard Holzer


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?